piątek, 24 grudnia 2021

Na Święta!

 Wszystkim miłym odwiedzającym składam najserdeczniejsze życzenia zdrowych, spokojnych, rodzinnych, ciepłych Świąt Bożego Narodzenia!!!



Moje tradycyjne pierniczki, dla wnuków! :)


A to krakowskie rożki orzechowe :)


I nasza choinka, z "odzysku', ze starego świerka, który tworzy nowe czubki :) I drzewo dalej rośnie, ma kolejne 2 nowe czubki na następne lata :) To drzewko "na bogato", żeby ukryć jego "ułomności". I ja takie błyszczące lubię :)

Wspaniałych Świąt !!!


wtorek, 16 listopada 2021

Jesień odchodzi

 Zaczął się słotny czas. Jeszcze ostatnie złote liście czekają na silniejszy podmuch wiatru. W lasach i podmiejskich  parkach leży gruba warstwa tych liści już opadłych. Na dworze szaro buro i ponuro. I do tego mokro. Nie lubię listopada. Nie lubię szarego dnia. 

W święto 11 listopada świeciło słońce, było dość ciepło, ładny dzień na spacer z dala od miasta.




Brzozy, przypominają obrazy Wasiliewa, tylko wiejskiej biedy się tu nigdzie nie zobaczy. 
To park nad poznańskim jeziorem, bogata okolica.


A na jeziorze, w ostatnich promieniach jesiennego słońca dzieci ćwiczą swoje umiejętności na Optymistach, mimo święta.

Dziś już szaro, bez słońca, ale jeszcze ładnie prześwietlony las liściasty dodaje trochę optymizmu .


Nostalgia mnie dopada. Na razie chowam się w skorupę raka pustelnika. Jak wychynę przed Świętami, to tu wrócę. Do zobaczenia "zaś".

poniedziałek, 8 listopada 2021

Rogale nieco "kwaśne" ;)

Już od początku listopada trwa w Poznaniu i Wielkopolsce rogalowy czas. Zbliża się święto Marcina. U nas "od zawsze"  w Marcina - 11 listopada, jada się rogale Świętomarcińskie. Dla mnie będą to zawsze rogale Marcińskie, tak nazywały się one w czasach mojego dzieciństwa. Wtedy 11 listopada nie był świętem państwowym, a święci byli "niesłuszni". Ale w Poznaniu tego dnia (i tylko tego) wszędzie sprzedawano rogale Marcińskie, w sklepach spożywczych, w kawiarniach na wynos, w piekarniach. Czekało się cały rok na ten jeden dzień łasuchowania. 

Jest w Poznaniu ulica Święty Marcin (tak właśnie, nie Św. Marcina), jedna z głównych ulic centrum. 11 Listopada, od "nowych" czasów, od lat dziewięćdziesiątych XX wieku, na tej właśnie ulicy, w południe, poznaniacy witają Świętego Marcina na białym koniu i oddają mu klucze do miasta :) To nasze lokalne święto ulicy Święty Marcin. Wzdłuż ulicy stoją niezliczone stoiska z rogalami Świętomarcińskimi, przede wszystkim. Trwa prawdziwy festiwal rogali. A wieczorem dla mieszkańców organizowany jest pokaz fajerwerków, często połączony z muzyką i widowiskiem "światło i dźwięk".

Rogale Świętomarcińskie, to nazwa zastrzeżona. To produkt regionalny, chroniony prawem Unii Europejskiej. Aby rogal mógł się nazywać świętomarcińskim  musi być wypiekany według specjalnej receptury i w specyficzny sposób , a każda cukiernia, która chce używać tej nazwy  musi uzyskać certyfikat autentyczności.  Przede wszystkim rogale muszą ważyć nie mniej niż 200g, mają być zrobione z ciasta półfrancuskiego (z drożdżami), nadzienie powinno być z białego maku z bakaliami (czasem jest mak niebieski, wtedy są tańsze), muszą  mieć oczywiście kształt rogala , zwykle są polane lukrem i zawsze posypane orzechami, dowolnymi. Ich smak nie zmienił się od XIX wieku, kiedy to zaczęto wypiekać te rogale na święto Marcina. Ja kocham ten smak :)

Co roku rogale są coraz droższe. Ale takich cen, jak w tym roku, to jeszcze nie widziałam. Ceny szybują! Jakiś tydzień temu kupiłam w poznańskim Aldim rogala za 6 zł (zwykle rogale kupuje się na wagę, nie na sztuki). Myślę sobie, "cóż,  5 sztuk średnio na kilogram, to tylko 30 zł /kg, tanio". Ale to był Aldi, tani sklep, a rogale miały mało nadzienia. Dziś weszłam do dwóch cukierni w małym miasteczku. W renomowanej miasteczkowej cukierni kupiłam  2 rogale za przeszło 17 zł (43 zł/ kg). Uff, nietanio. Ale to są certyfikowane rogale, najlepszej jakości.  Do Marcina jeszcze parę dni, muszę wypróbować, gdzie warto kupić te świąteczne rogale (już dziś zaczęłam degustację)  ;) W kolejnej cukierni rogali nie kupiłam, cena za kg - 49,99, czyli 50 zł! Było pusto, żadnych klientów, no nie dziwię się. Takiej ceny się nie spodziewałam. Jako nieodrodna poznanianka, która "każdy grosz potrafi przeliczyć dwa razy, nim go wyda w obce ręce" (tak opisuje przedwojennych poznaniaków Ryszard Ćwirlej w swoich poznańskich kryminałach retro), uznałam, że jest jakaś granica mojego łakomstwa, granica finansowa.

Weszłam po sąsiedzku do Dino, a tu rogale, może mniejsze niż 200g, ale jak najbardziej marcińskie. I za tanie pieniądze. Bardzo smaczne, spróbowałam, mają ten smak, co trzeba ;) I nadzienie z białego maku. Można się czepiać, że zamiast orzechów włoskich, czy migdałów, mają fistaszki na lukrze. Ale przez wiele lat fistaszki były głównymi orzechami na rogalach marcińskich (zwłaszcza w tamtych czasach).

Z rogalami trzeba uważać, są bardzo kaloryczne ;) Ale jak tu sobie odmówić takiej przyjemności raz do roku?  I chociaż w niektórych cukierniach można kupić rogale przez cały rok, to na imieniny Marcina są ona najsmaczniejsze :)


Te rogale z większą ilością lukru są posypane orzechami włoskimi, te nico drobniejsze - orzechami arachidowymi. Obie wersje równie smaczne :)




środa, 20 października 2021

Wracając (z niespodzianką)

 Z okolic Morąga trzeba było wrócić w okolice Poznania. To przeszło 270 km (jadąc najkrótszą z tras). Ale kto emerytom zabroni wybierać dłuższe, okrężne trasy? 

A ja miałam takie niezrealizowane życzenie - zobaczyć zamek w Kwidzynie. Czytałam kiedyś kryminał -retro dziejący się w przedwojennym, pruskim Marienwerder, czyli Kwidzynie właśnie (autor Krzysztof Bochus, tytułu powieści nie pamiętam). Jedną z głównych "bohaterek" była katedra w tym mieście. Opis miasta zrobił na mnie tak duże wrażenie, że chciałam choćby rzucić na nie okiem. 

I faktycznie, rzuciłam ;) Pojechaliśmy prosto do katedry - Konkatedry (cokolwiek to znaczy) i Zamku. Nie wiedziałam, że zamek i katedra, to właściwie jedna budowla.


 

Nie da się obejść samej katedry, trzeba obejść  i zamek. A zdjęcia zamku widziałam wcześniej w internecie. Zafascynowało mnie Gdanisko, niezwykła wieża, ustępowa, czyli dawna latryna ;)


Pierwszy rzut oka.

Gdanisko, zamek i katedra.


A pod jednym z przęseł - ulica.  Choćby dla tego widoku warto było przyjechać do Kwidzyna. 
Czytałam, że do wojny była w Kwidzynie piękna Starówka, niestety, wojna zamieniła ją w ruiny. W tej chwili zaczyna odradzać się, powstają nowe kamienice w pobliżu katedry, w stylu tych domów przedwojennych, jeszcze świeże, nie wszystkie jeszcze zamieszkane.
Zrobiliśmy sobie przerwę na kawkę i ciastko w sympatycznej "cafe", poleconej przez miejscową mamę z niemowlakiem. Kawa i ciastka były najtańsze z tych spotkanych na wyjeździe (ciastko duże, czekoladowe z przybraniem z owoców - 10 zł, kawa cappuccino - 10 zł). 
Po tej przerwie w podróży pojechaliśmy w stronę domu.
Wybraliśmy lewą, czyli zachodnią stronę Wisły. I fajnie, najpierw była autostrada, płatna. A potem S5. Nieszczęsna szosa do Bydgoszczy, z podwójną ciągłą linią na chyba stu kilometrowym odcinku i ograniczenie prędkości do 60 km/h. Omijajcie ją! Bo robią dwupasmówkę (no jestem ciekawa, jak długo będą ją robić bez funduszy unijnych?). Roboty trwają już trzeci rok, zakres prac szeroki. Ale nikt tam sobie za bardzo rękawów nie wyrywa na tej budowie (no, prawda, była niedziela!). A kierowcy muszą się uczyć cierpliwości. I jechać grzecznie jeden za drugim w gigantycznej "gąsienicy"(nawet w niedzielę tuż po południu). To nie na moje nerwy. Nie znoszę być postawiona w sytuacji bez wyjścia.

Byliśmy w tamtych okolicach 2 lata temu. Wtedy mieliśmy bazę noclegową w Pałacu Poledno. Zaproponowałam Mojemu wstąpienie na obiad do hotelowej restauracji. To tylko parę kilometrów w bok od tej remontowanej "piątki". Zgodził się chętnie. I zaczął snuć plany, że przecież 'dzieci w domu nie płaczą", jak będzie miejsce, to może sobie zrobimy przerwę w podróży? Ja zawsze jestem chętna na "wywczasy".
No i okazało się, że są wolne miejsca w hotelu, a cena nie zwala z nóg. I zostaliśmy :) pogoda była piękna, słoneczna, okolica zielona i spokojna (weekendowi goście już pojechali),  hotelowa restauracja kusiła wykwintną kuchnią, a SPA miało dla mnie czas. To była bardzo miła niespodzianka, ten pobyt w Polednie. Taka wisienka na torcie. Takie zwieńczenie naszej 45 rocznicy ślubu, z okazji której wyjechaliśmy z domu.

Tu plan Poledna, a z tyłu letnia karczma.


To pałac, prywatny dom właściciela.
Za pałacem jest stary park, ze starodrzewiem, kilka drzew, to pomniki przyrody , a obok parku jezioro.


Jezioro niewielkie, ale dwa lata temu Mój złapał tu szczupaka. Tym razem ograniczył się tylko do spaceru wokół jeziora. Ja w tym czasie zamówiłam sobie masaż, całościowy, a co :)
 
Na terenie hotelu znajduje się też Wystawa Przyrodnicza (pięknie zaaranżowane wypchane, no niestety, zwierzęta z czterech kontynentów, trofea myśliwskie właściciela obiektu, w większości). Widzieliśmy ją 2 lata temu, teraz w poniedziałek, była zamknięta.
Na wolnym powietrzu zgromadzono piękną kolekcje starych traktorów i kilku innych starych maszyn rolniczych. Te ciągniki są najpewniej sprawne, na chodzie, bo większość (poza tymi najstarszymi, parowymi) miała nowe opony. Traktory, to miłość i sentyment mojego Najmłodszego, więc też się nimi interesowałam "przez wpływ".





A to hotel, całkiem nowy, 3*.
Na podwieczorek wybrałam sobie tajemniczy deser "mus dyniowy na pierniku z owocami".


Owszem, smaczny był, ale sądząc po cenie, to restauracja jest 5* ;). deser był w cenie ćwiartki pieczonej kaczki w naszym małomiasteczkowym hotelu 3*. Ale raz się żyje :)) I raz obchodzi się Szafirowe Gody!



niedziela, 17 października 2021

Złota polska jesień

 Złota jesień nie trwała w tym roku zbyt długo. I nie było to typowe babie lato, z temperaturami zbliżonymi do letnich. Niestety, było chłodno, a w nocy nawet mroźnie. 

Ale liczy się słońce i jego pozytywny wpływ na nasze samopoczucie. 

Jeszcze w zeszłym tygodniu było słonecznie. Wykorzystałam te ponoć ostatnie piękne dni października (tak, tak, podobno do końca miesiąca ma być ogólnie szaro buro, chłodnawo i mokro) i pojechałam z Moim na Mazury. A może na Warmię? Na pewno do województwa warmińsko -mazurskiego. Sprawdziłam, gdzie Warmia, gdzie Mazury i okazało się, że Morąg, w pobliżu którego mieliśmy bazę, to historyczne Prusy Górne, ale na granicy z Warmią, historyczną krainą, której stolicą jest Olsztyn. 

Jak zwał, tak zwał. Najważniejsze, że za każdym zakrętem było jezioro albo nawet dwa, po jednym po obu stronach szosy. I że nasz hotel leżał nad samym jeziorem, o dziwnej, niepolskiej nazwie - Narie.



Próbowaliśmy aktywności , ale jak widać po falach na pierwszym zdjęciu, był silny, chłodny wiatr. Trochę jeziora zwiedziłam, mnie wystarczyło. A Mój zamienił kajak na łódź wędkarską i oddawał się swojemu hobby. Po to przede wszystkim wybrałam hotel nad jeziorem. Ja swoje wakacje miałam w Austrii :) Teraz coś dla Mojego.
Ale przy okazji także i ja miałam swoje zwiedzanie.


Gdyby nie potrzeba kupna pozwolenia wędkarskiego pewnie nie poznałabym Morąga (oj, znalazłabym jakiś pretekst) ;)
W ten piękny słoneczny dzień (roboczy) Morąg bardzo mi się spodobał. 
Oczywiście, bardzo żałowałam, że zniszczenia wojenne pozbawiły to miasteczko Starówki. Ale jednocześnie cieszyłam się, że te najważniejsze i najcenniejsze zabytki zostały ocalone, uratowane, odbudowane.
Na zdjęciu gotycki Ratusz na placu, który niegdyś był Rynkiem (teraz nazywa się Placem Jana Pawła II). Dziś poza pięknym Ratuszem, gdzie mieści się Sala Ślubów i Centrum Informacji Turystycznej, nie ma nic z dawnego Rynku. Z trzech stron otaczają Ratusz "gomułkowskie " bloki (z trzeciej jest park), a dodatkowo wzdłuż Ratusza biegną dwie najruchliwsze, jednokierunkowe ulice w mieście (jakby okrążają Ratusz, tylko kilkaset metrów dalej jest rondo i powrót na Rynek). Ale w sumie, ten plac wygląda sympatycznie, jest zieleń, jest pomnik (papieża), są zabytkowe armaty. Szkoda, że nie ma tam żadnego sklepu, żadnej kawiarenki (nawet latem).  No i ludzi też nie ma, są samochody.


Armaty, "zdobyczne" francuskie (choć odlane w Liege), z czasów wojny francusko - pruskiej (1870).

Zabytkowy pałac Dohnów, z XVI wieku, rozbudowany w początku XVIII wieku, zniszczony w 1945 i znów odbudowany w 1975-85, jest obecnie siedzibą  Muzeum im.J.G. Herdera, które jest oddziałem Muzeum Warmii i Mazur (w Olsztynie). J.G. Herder, to najsławniejszy "morągowianin", filozof, teoretyk sztuki, teolog, poeta doby Oświecenia, urodzony w Morągu w 1744 roku.
W muzeum - sala poświęcona jego pamięci. A także zbiory ilustrujące sztukę dworską okresu nowożytnego.

Pałac Dohnów.



Dwie z kilku ciekawych sal muzeum. Mogłabym mieszkać w tamtych czasach , w takich wnętrzach :)

Z dawnych czasów do naszego XXI wieku zachował się też gotycki kościół parafialny św. Piotra i Pawła (z XIV-XVI ww).

Właśnie jest remontowana wieża, niedługo na pewno odzyska dawną świetność.

Nie miałam czasu na dokładniejsze zwiedzanie miasta (miasto gminne, 14  tys. mieszkańców),  a jest jeszcze resztka zamku krzyżackiego (częściowo rozebrany jeszcze przed wojną) i bardzo ciekawe Rozlewisko Morąskie, obszar krajobrazu chronionego. Dawna niemiecka nazwa miasta, to Mohringen, w nazwie słychać to "trzęsawisko".

A nad jeziorem złota jesień. Łowiłam ją, ale oko widzi kolory lepiej, niż mój smartfon. A kolory złota i czerwieni były bogate.





A to już jesień w Olsztynie, bo nie mogłam odmówić sobie odwiedzenia stolicy Warmii. Byłam w Olsztynie, gdy miałam 15 lat, czyli za głębokiego socjalizmu, wieki temu ;) Nie zapamiętałam z miasta nic poza Nowym Ratuszem. Stare Miasto chyba dopiero miało być odbudowane. 


No i jest neorenesansowy Nowy Ratusz z przełomu XIX /XX wieków. Pięknie odnowiony lśni w jesiennym słońcu :)

A dalej była brama do Starego Miasta.


Bardzo przyjemny Stary nowy Rynek. Wcale mi nie przeszkadza, że większość kamienic jest tylko stylizowana na stare, najważniejsze, że ten Rynek wygląda ładnie, z dbałością o szczegóły, z gustem, harmonijnie. No i że jest tam mnóstwo miłych kawiarenek ze smaczną kawą i smacznymi ciastami :)



To nasz wybór :)


A to olsztyński Zamek Kapituły Warmińskiej,  najbardziej okazały zabytek Olsztyna. Zbudowany  na wysokim wzgórzu, w zakolu Łyny w  XIV wieku , pełnił swoją funkcje aż do początku XVIII stulecia.  Obecnie siedziba Muzeum Warmii i Mazur. Tym razem wybraliśmy piękną pogodę i spacer , nad Łyną.


A w jesiennym parku nad Łyną popiersie Mikołaja Kopernika, związanego z Olsztynem przez 5 lat (1516-1521).  Był tu , na Zamku , kanonikiem-administratorem. Tutaj zaczął spisywać dzieło swojego życia "O obrotach sfer niebieskich", tu też napisał "Traktat o monetach" (gorszy pieniądz wypiera lepszy pieniądz). A w 1521 roku obronił Olsztyn przed Krzyżakami .  Więc jest i popiersie i ławeczka Kopernika i piękne nowe Planetarium jego imienia (ale tam nie dotarłam).
Bardzo mi się podobał ten zabytkowy Olsztyn. Chyba nigdy jeszcze w swojej historii nie był tak ładny, jak teraz :)

Po powrocie z Olsztyna ostatni spacer nad jeziorem Narie.


A w drodze powrotnej czekały mnie jeszcze miłe niespodzianki. Ale o tym w następnym wpisie :)

poniedziałek, 11 października 2021

Salzburg i pewien zamek

 To już prawie miesiąc, jak wróciłam z tego niezapomnianego wyjazdu. 

Salzburg nie bez powodu uchodzi za jedną z najczęściej odwiedzanych miejscowości Austrii. Z   historią, liczącą prawie 2 tysiące lat, pięknie położony na wzgórzach nad rzeką Salzach, z cennymi zabytkami architektury i kultury, ze Starym Miastem wpisanym w 1996 roku na listę dziedzictwa UNESCO.


To wizytówka Salzburga: widok na twierdzę Hohensalzburg i Stare miasto (ta kopuła, to katedra), z góry Kapucynów. 

Wspięłam sie na tę górę, żeby podziwiać te widoki i żeby zrobić zdjęcia tej najstarszej części miasta.


Po drodze mijałam barokowe stacje Drogi Krzyżowej.




Stare centrum, to wąskie uliczki z wysokimi domami bogatych mieszczan z czasów renesansu i baroku.


Domy wciśnięte między skały, otaczające centrum.


Sławny dom , w którym urodził się najsłynniejszy mieszkaniec Salzburga - Wolfgang Amadeusz Mozart. W samym centrum najsłynniejszej ulicy Starówki Getreidegasse.


Ciasno.






Ale są też szersze place na starówce. Tu Marktplatz, z widokiem na Katedrę.

 I tak, jak w Wiedniu można przejechać się dorożką :)


A tu widok z mostu pieszego na starówkę. Jak widzicie, wielu zakochanych zapięło tu swoje kłódki. 


Po drugiej stronie rzeki, poza starym centrum znajduje się pałac Mirabell z pięknymi ogrodami.



Władcami miasta przez wieki byli arcybiskupi. Jeden z nich (Wolf Dietrich) w 1606 roku zbudował ten pałac, zwany wtedy Altenau, dla miłości swego życia i matki ich 15 nieślubnych dzieci - Salome Alt :)) To były czasy, to były obyczaje ;). Po jego śmierci kolejny arcybiskup zmienił nazwę pałacu na Mirabell. 


Po Salzburgu, oprócz autobusów jeżdżą też miejskie trolejbusy :) To niezbyt częsty środek transportu miejskiego . 

A jeszcze dla statystyki: Salzburg , to czwarte pod względem liczby mieszkańców miasto Austrii, liczy (zaledwie) niecałe 150 tys. 

Okolice Salzburga, to już Alpy i piękne miasteczka, góry i górskie jeziora.


Tu kąpielisko nad Mondsee.


A tu śliczne St.Gilgen i park nad jeziorem Wolfganga (Wolfgangsee)


A to właśnie owo jezioro - Wolfgangsee.





Centrum miasteczka. Czyściutko, kolorowo i pusto (po sezonie).

Wracając już do domu zapragnęłam poczuć się, jak "pani na zamku".

Zanocowaliśmy w średniowiecznym zamku, który swój dawny zamkowy charakter odzyskał dopiero w latach dziewięćdziesiątych XXw. dawniej było tam "Enerdowo", czyli nikt się takimi starymi zapuszczonymi prawie ruinami nie przejmował. 

A miejsce jest niezwykłe. To Zamek Schkopau koło Merseburga, a Merseburg leży między Halle i Lipskiem. 


Wjazd do zamku.


Widok od strony parku.


Rozległy dziedziniec.


Widok z wieży zamkowej.

A to owa wieża, średniowieczna.



Widzicie ten "dym", parę wodną w tle? To też niezwykłość tego zamku. Leży w jednej z najbardziej zindustrializowanych części wschodnich Niemiec. Po sąsiedzku jest kombinat petrochemiczny Leuna, a właśnie "w tle" elektrownia Schkopau. 

Widoki z wieży zamkowej są interesujące.


Z jednej strony dzika przyroda,


Z drugiej strony miasto i przemysł.

No i byłam przez moment Panią na zamku :)


I co by nie mówić o niemieckiej kuchni, ta w restauracji zamkowej była wyśmienita :)

Tak oto zakończyliśmy nasza wakacyjną zagraniczną przygodę.