środa, 26 lipca 2023

Płynąc Wartą

Z dzieciństwa pamiętałam  dwie wycieczki stateczkami po Warcie. Jedna była chyba na zakończenie przedszkola, na statku wycieczkowym "Janek Krasicki", druga w pierwszych latach szkoły (II albo III kl.) na "Dziwożonie", zapewne z okazji Dnia Dziecka . Płynęliśmy z Poznania w górę rzeki do Puszczykowa. Tam mieliśmy różne rozrywki w jakimś ośrodku wypoczynkowym. To działo się we wczesnych latach sześćdziesiątych.

To pływanie po Warcie utkwiło mi głęboko w pamięci. Snułam marzenia (już jako dorosła), że wynajmiemy jakiś stateczek i popłyniemy Wartą do Odry albo do Noteci. Teraz są takie możliwości, ale jakoś do tej pory nie zrealizowałam swoich dawnych marzeń. 

Przez tyle lat nie powtórzyłam też tej krótszej wycieczki, wzdłuż Warty, choćby w granicach Poznania. Aż do ostatniej soboty :)

Poziom wody w Warcie jest bardzo niski. Tak niski, że rejsy wycieczkowe, zwykle odbywające sie Wartą na północ i południe, ograniczono do strony południowej i to tylko w granicach miasta.

Nadarzyła się okazja, chęć pokazania czegoś "wspominkowego" zagranicznemu (a z pochodzenia poznańskiemu) gościowi. Pogoda sprzyjała, więc popłynęliśmy :)


Wycieczkę zaczęliśmy przy Katedrze, na Ostrowie Tumskim, ale zdjęcia zaczęłam robić dopiero na wysokości Politechniki.


Tutaj, przy Moście Rocha zorganizowano bary, grille, kafejki. W sobotnie popołudnie było nad Wartąa sporo ludzi.


Na obu brzegach jakieś atrakcje, raczej kulinarne.

Im dalej od centrum, tym bezludniej.

Już nie ma ścieżek spacerowych wzdłuż rzeki, nie widać żadnych zabudowań, Dziko. A przecież za tym pasem zieleni jest jeszcze Poznań. I nie żadne przedmieścia.

Już dawno zauważyłam, że Poznań jest odwrócony plecami do rzeki. Rzeka nie łączy, rzeka dzieli Poznań na ten prawobrzeżny, z historycznym Ostrowem Tumskim, starymi Śródką i Maltą. I z "gorszymi" wielkimi osiedlami PRL, przedwojennymi wsiami. 

"Cały" Poznań jest na lewym brzegu. Tu jest centrum, tę część sie pokazuje turystom (oraz Ostrów Tumski).

A z rzeki "nic" nie widać. Poza Katedrą nie widać prawie nic z tego Poznania. Szkoda.

Nie dopłynęliśmy nawet do Starołęki. Most kolejowy na Dębinie zobaczyliśmy tylko z daleka. I już wracaliśmy. Z prądem rzeki powrót zajął nam tylko 20 minut (pod prąd przedzieraliśmy się przeszło 40 minut).


Wracamy. Most Jadwigi (przez cały PRL - most Marchlewskiego). To centrum Poznania. W tle widać wysmukłe wieże kościoła bernardynów przy Placu Bernardyńskim.

 

Przed nami nowy Most Rocha. Stary most Rocha powstał w tym miejscu w 1913 roku, z łukowatymi żeliwnymi przęsłami. Dotrwał do 1939 roku. W 1949 roku odbudowano most w dawnym kształcie. Jednak w 2002 roku, ze względu na budowę trasy tramwajowej, a także z powodu złego stanu technicznego most rozebrano. Nowy most, z charakterystycznymi przęsłami, oddano do użytku w 2004 roku. Dawniej przęsła były czerwone, teraz są jasne i nie rzucają się w oczy, jak te dawne.


Most Rocha - najładniejszy poznański most.


Już widać katedrę. Na brzegach sobotnie tłumy.


Widok na Zagórze i dalej Ostrów Tumski.

Domy szeregowe na Zagórzu, wybudowane w latach siedemdziesiątych, do niedawna najbliższe Warty osiedle mieszkaniowe.



Dopływamy, rejs się kończy.


Przy katedrze widać szczyt gotyckiego kościółka NMP.

Wycieczkę zakończyliśmy kolacją na Śródce, na którą prowadzi z Ostrowa Tumskiego most Jordana, przy budowie którego wykorzystano stare przęsła mostu Rocha (ale sie zagapiłam i nie zrobiłam zdjęcia).


Zrobiłam z mostu tylko zdjęcie majestatycznej katedry św. Piotra i Pawła (patronów Poznania) w promieniach zachodzącego słońca. Na skraju zdjęcia widać malutki fragment  czerwonego przęsła dawnego mostu Rocha.

I tak, całkiem niespodziewanie, miałam bardzo udaną sobotę. :)

poniedziałek, 10 lipca 2023

Majorka w lipcu

Pierwszy raz pojechaliśmy na Majorkę i pierwszy raz, od wielu lat wyjechaliśmy w lecie. Kolejny prezent, cały rok prezentów :) ( o tym w kolejnym wpisie).

Zachęciła mnie okazyjna cena, All Inclusiv i transfer z lotniska do hotelu (i z powrotem) w cenie. I to był dobry wybór. Ale nie obyło się bez "ale".

Na dobry początek przywitał nas taki widok: Cala Romantica :)


Majorka, to nowy poziom wypoczynku ;) 

Ale ...To, że zanim dotarliśmy do celu, mieliśmy 5 przesiadek ( i brak 'nocy", bo podróżowaliśmy od 21.30 do rana) jakoś zniosłam. W końcu jechaliśmy na wypoczynek. Ale (całkiem sprawny) powrót, 12-o godzinny, wykończył mnie. Bo niestety, mieszkając na wsi, nawet chcąc dojechać tylko do Miasta, potrzebuję dwóch przesiadek (jeśli użyję transportu publicznego, więc raczej jeżdżę autem i zajmuje mi to pół godziny). Gdy jeszcze mieszkałam w Poznaniu dotarcie na dworzec, czy na lotnisko, autobusem albo tramwajem zajmowało mi mniej niż pół godziny. Teraz dotarcie do celu mocno się wydłużyło. Cóż, coś za coś ;) Ale  zaczyna mnie to męczyć ( a wiek daje o sobie znać).

W naszym hotelu - "resorcie", położonym na wschodnim wybrzeżu, 4 km od Portocristo, było wspaniale. 3 baseny, morze w odległości niewielkiego spaceru (do plaży trzeba było zejść z klifu). Pokoje hotelowe w niewysokich osobnych domach, z dużymi tarasami, wśród drzew jak w parku. 

To widok z naszego tarasu.


A to widok na nasz 'domek' i taras.

Jedzenie w restauracji "bufetowej" fantastyczne! Wybór przeogromny. Mieliśmy All Inclusiv, więc oprócz śniadania także obiad i kolacja (zestawy dań na lunch i dinner  były chyba identyczne i równie bogate), a jeszcze mogliśmy zamawiać wszelkie napoje (najczęściej kawę, czasem Mojito) i lody w barach przy plaży.
Na obiady i kolacje, oprócz przeróżnych sałatek, surówek, warzyw gotowanych i surowych, mięs na ciepło, ryb w dużym wyborze, serów, wędlin, owoców, były też ciasta i desery :). 

Nie mogłam się im oprzeć. Jeszcze teraz mi ślinka leci na wspomnienie.  Że też człowiek jest w stanie tyle w siebie naładować ! ;) I mieć z tego przyjemność :)

"Mój"  preferował aktywny wypoczynek, grywał w ping- ponga, pływał też sporo. Ja, owszem, też pływałam, trochę. Tu w hotelowym basenie :)



Tu plaża nad morzem, "nasza" zatoka - Plaja Romantica.

Ale jednak pojechałam zaziębiona (całą jesień, zimę i wiosnę zdrowa, a w lecie infekcja wirusowa gardła). Kurowałam się i jakoś przeszło szybko. Ale ogólnie mało sie ruszałam, sporo czytałam i "ciągle" jadłam. Uwielbiam takie bufetowe restauracje. Mogę wtedy wziąć po ociupinie "wszystkiego", spróbować  najrozmaitszych dań, tyle ile wydaje mi się, że dam radę zjeść ;) 
Takie słodkie lenistwo. I nie musieliśmy na nic wydawać pieniędzy.  Pierwszy raz wykorzystaliśmy to All Inclusiv w pełni.
Żeby jednak trochę poznać wyspę (ile można się moczyć w tych samych basenach?) kupiliśmy wycieczkę na drugi kraniec wyspy, na najdalszy północny półwysep Formentor. To był dobry wybór (było kilka różnych opcji wycieczek). Ów półwysep, to 20 km najdalej na północ wysuniętej części gór Tramuntana, tuż przy morzu (rezerwat przyrody, góry wpisane na Listę Dziedzictwa UNESCO), widoki z wysokich skał na zatoki i morze - niezwykłe, piękne. 



Podobno, to najpiękniejsze krajobrazy na Majorce (według przewodników turystycznych).
Wcześniej byliśmy w mieście u stóp gór , w Alcudii. Tu akurat we wtorki odbywa sie tradycyjny targ. Ale nas to nieszczególnie interesowało. No, jest ciekawostka, ale nie mieliśmy żadnych planów zakupowych.

Wzdłuż średniowiecznych murów rozłożył się bazar.





Po zwiedzeniu półwyspu Formentor autokar zawiózł nas na śliczną piaszczystą plażę. Woda była tak czysta i  przyjemnie ciepła, że nie chciało się z niej wychodzić :) Potem popłynęliśmy przez zatokę Pollensa do portu, gdzie czekał na nas autokar i po 1,5 godziny wróciliśmy na kolację do hotelu (na wschodnim wybrzeżu). To był bardzo udany dzień.
Stolicy La Palma nie zdążyliśmy już zobaczyć. Trudno. Gdyby lot był później, to byłaby szansa. Ale niestety. I pewnie już na Majorkę nie polecimy. Za dużo zachodu, a my coraz starsi.
Jako ciągle ciekawa świata wybrałam się sama do pobliskiego miasteczka Portocristo (Porto Cristo). Chciałam kupić jakieś drobiazgi, miejscowe słodycze, dla wnuków (Mój unika sklepów , jak ognia).
Plaża, jak w wielu miastach Hiszpanii (Katalonii - Majorka należy do Katalonii)  leży w środku miasta :) 


Nad plażą (która utworzyła się między wysokimi klifami) - sklepy z pamiątkami, kawiarnie, restauracje , bary. 



Nieco w głębi miasteczka - cichy, zielony plac z zabytkowym kościołem. 



Ogólnie, spokojne, senne miasteczko, tylko na plaży ruch i wczasowicze. Kupiłam wszystkim moje ulubione nugaty, bo jeszcze żadnych miejscowych suszonych owoców nie było (figi dopiero zaczynały dojrzewać). 


Tym razem prawie nic sobie z tej Majorki nie przywiozłam na pamiątkę.

Dzbanuszek, miska i magnes, "uległam" ;)

Ale na pewno z sympatią będę wspominać, zwłaszcza jesienią i zimą, tamte upały (miłe + 29 st), krajobrazy, tamte smaki, to błogie nicnierobienie :)
Przede mną lipiec, mój miesiąc. Będzie "się dziać" :)