środa, 2 listopada 2022

Trochę lata jesienią i jesienne klimaty

 Miesiąc temu wróciłam z Sardynii. Tam nadal było ciepłe, słoneczne lato, u nas po deszczach też jeszcze się ociepliło, ale to była polska złota jesień.

Już dawno chciałam powspominać Sardynię, ale jako zupełna ignorantka smartfonowa "zagubiłam " gdzieś wszystkie tegoroczne zdjęcia (małą część z dwóch poprzednich lat udało się odnaleźć w "czeluściach " smartfona, tegorocznych nie). Dobrze chociaż, że Mój zrobił trochę zdjęć, coś na pamiątkę zostało (ale mało, a moich mi żal).

Na Sardynii byliśmy drugi raz. I drugi raz prawie w tym samym ośrodku. Prawie, bo w ciągu pięciu lat ów ośrodek (resort, jak teraz mówią) podzielił się na dwa mniejsze , połączone jednak wspólnym parkiem - rezerwatem. 

Mieszkaliśmy w "wiosce" sardyńskiej. Wybudowano stylizowaną wioskę, wąskie kręte uliczki na zboczu wzgórza. Ale w domkach wszystkie wygody cywilizacji :) I fantastyczne wyżywienie w tutejszej restauracji - tawernie.


Akurat zabrakło słońca w tym dniu. To Cala Moresca.

Za płotkiem, wejście do naszego pokoju. Niestety zdjęcia wnętrza przepadły. Było tam przytulnie, w stylu rustykalnym, tak lubię. Wchodziliśmy z poziomu uliczki, ale z drugiej strony mieliśmy balkon, na pierwszym piętrze, z widokiem na park i morze. A pod nami był inny pokój hotelowy.


To uliczka w naszej "wiosce".

Z "wioski" robiliśmy spacery do tego resortu, w którym zatrzymaliśmy się pięć lat temu. W parku położonym na zboczach wzniesienia, na krańcu półwyspu Arbatax (na wschodnim wybrzeżu Sardynii) można było podziwiać  stada owiec, różne gatunki kóz, kucyki, osły, muflony, daniele, dziki, a także ptactwo wodne, w rozległych zagrodach, wśród drzew, nad stawami. I cisza, pusto, ludzi nie było (większość z gości albo przy basenach, albo na plażach, albo na wycieczkach po okolicy).


 A to plaża, którą wspominaliśmy i do której doszliśmy spacerem/  Na plaży nawieziony, żółty miałki piasek (stałam na nim, ale go nie ujęłam w kadr).


Półwysep Arbatax znany jest z czerwonych skał .


To widok z tarasu naszej restauracji.


A to widok znad naszego basenu. Wzgórza i skały. Malowniczo.


Tam w dole była nasza plaża. nawet nie liczyłam ile stopni do niej prowadziło. Duużo!

Na Sardynii byliśmy tydzień. Odpoczywaliśmy, plażowaliśmy, ale także zwiedzaliśmy.
W drodze do Cagliari, na południu, zjechaliśmy z głównej drogi, nad morze. Zupełnie przypadkowo, niedaleko miasteczka Muravera, pierwszy drogowskaz do plaży San Giovanni. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! To była ta sama plaża, na którą, też całkiem przypadkowo, trafiliśmy pięć lat temu. Wtedy jechaliśmy sobie po prostu na południe, bez planu i bez mapy. Nawet nie zapamiętaliśmy wtedy, dokąd dotarliśmy. A teraz - ta rzeka, w której wtedy było tak dużo dorodnych ryb, ten bar, szeroka piaszczysta plaża! To to samo miejsce! 5lat temu był koniec maja, wyjątkowo upalny, nawet, jak na sardyńskie warunki (+30 st. w cieniu). Jeszcze przed sezonem, na plaży absolutnie nikogo, jeden bar zamknięty, drugi  czynny. Wtedy wypiliśmy dwie kawy latte macchiato. Teraz (pod koniec września) zapewne trwał jeszcze sezon, oba bary otwarte. Tym razem wypiliśmy dwie cappuccino :) A na plaży bez tłoku, ale jednak jacyś ludzie majaczyli w oddali.



 Wtedy woda była jeszcze nieprzyjemnie chłodna (dla mnie). Teraz, po gorącym lecie, w ciepły dzień (+26 st.) woda była przyjemna. Gdy już się zanurzyłam (a trwało to trochę), to nie miałam ochoty z morza wyjść. 


Pływałabym jeszcze długo (pierwszy raz od trzech lat pod gołym niebem), ale mieliśmy w planie zwiedzanie stolicy wyspy. 
Cagliari, największe miasto na Sardynii i jej stolica (ok.158 tys, mieszkańców), jak większość miejscowości na Sardynii może poszczycić się bardzo długą  i burzliwą historią. Założone przez Fenicjan w VIII w. p.n.e, , rozbudowane przez Kartagińczyków, zdobyte przez Rzymian w III w.p.n.e. Później pod rządami  Pizańczyków i Aragończyków (czyli Katalończyków) otoczone murami do połowy XIX wieku. 
Dziś miasto, jak miasto. Zanim dotrze się do historycznego centrum trzeba się przebić przez podmiejskie dzielnice, z budowanymi "na szybko" domami wakacyjnymi, przeznaczonymi na wynajem (bo miasto leży nad morzem). I jak wszystko na Sardynii - miasto rozłożyło się na wzniesieniach i w dolinach, trudny teren do spacerów ( jestem z nizin, już nie lubię się wspinać, to zbyt męczące).


Widzicie, żeby dotrzeć do historycznego, zabytkowego centrum, Castello, trzeba najpierw zejść, a potem wspiąć się na wzgórze. Już mi się przestało podobać.


Na Starym Mieście. Ale nie miałam już sił więcej zwiedzać. Do hotelu mieliśmy przeszło dwie godziny. Zdążyliśmy na kolację 
Te kolacje, to osobny temat. jeszcze dziś na ich wspomnienie leci mi ślinka. Czego tam nie było... Codziennie ryby na różne sposoby (także mój ulubiony miecznik, czyli "spada" po włosku), mięsa pieczone, duszone, gotowane (nawet pieczone prosię, w kawałkach, było), sałatki, sery najróżniejsze, warzywa gotowane i surowe w sałatkach, owoce w kawałkach (melony, arbuzy, ananasy, mandarynki) i w całości (śliwki, gruszki, winogrona, mandarynki, truskawki). No po prostu raj dla łakomczucha. A do tego ciasta! Torty, tarty, placki, a jeszcze kremy (pistacjowy, mniam) i desery - tiramisu, creme brule, galaretki z owocami...Marzenie. Tylko... jak tego wszystkiego choćby spróbować, jeśli te kolacje zaczynały się o 19.30? O tej porze w domu nic już nie jemy przed nocą, a tu takie obżarstwo! Ale nie co dzień ma się takie smakołyki podane, do wyboru. Po pierwszym wieczorze dawkowałam już sobie jedzonko, żeby móc spokojnie spać, bez "kamienia" w żołądku ;) Niestety nie mam żadnych zdjęć. Przepadły gdzieś "w kosmosie".
Zrobiliśmy jeszcze wycieczkę na zachodnie wybrzeże wyspy. Tam wcześniej nie byliśmy.
Zachęcona przez przewodnik po Sardynii ,zaproponowałam odwiedzenie Bosy. Bosa, malutkie miasteczko (8 tys. mieszkańców) jest ponoć jednym z najbardziej urokliwych i oryginalnych miast Sardynii. Położone u ujścia rzeki Temo, wzdłuż jej obu brzegów, zabudowane tarasowo na wzgórzu, które wieńczy średniowieczny zamek. 
Rzeczywiście piękne, urocze miasteczko.



Zobaczyliśmy jeszcze Alghero, na Riwierze Koralowej. Ale ciekawych zdjęć stamtąd nie mam (Mojemu już się nie chciało fotografować). Zjedliśmy tam wspaniałe lody (za cenę średniego obiadu, ale w Polsce).
Uwielbiam Sardynię. Nie ma tu takich ogromnych wysokich hoteli nad morzem, są przytulne pensjonaty i resorty otulone zielenią, kilometry pustych plaże albo zaciszne zatoki wśród skał. No i sztuka ludowa jest tu ciągle żywa, nie tylko "cepelia" pod turystów. W naszym resorcie był sklep rodzinnej firmy, zajmującej się tkactwem i garncarstwem. Panie codziennie tkały na krosnach serwety z miejscowymi wzorami, można było obserwować ich pracę. Lubię takie klimaty i kocham gliniane "skorupy".

Serwetka, jak dywanik (podobno 100% bawełny i można prać w pralce?) I mały półmisek z charakterystycznym sardyńskim kogutkiem. Te stylizowane koguty, jako motyw zdobniczy, są wszędzie (na serwetce też) :)
I tyle wspomnień. Czy jeszcze kiedyś zobaczę Sardynię?

A u nas nadal ładna jesień, jeszcze słońce cieszy i grzeje, jeszcze nie wszystkie liście opadły z drzew.
Tydzień temu byłam w w niewielkim ogrodzie botanicznym "7 Drzew". Piękny jesienny spacer.




Tu zakątek japoński, z bambusami.

W sadzawce ociosane kamienie, ciekawie.


A u mnie ławeczka pod lipą ciągle zieloną, z ostatnimi liśćmi czereśni. Przed zimą ławeczkę przeniesiemy do garażu. A dziś jeszcze łapałam na niej ostatnie ciepłe słoneczne promienie :)

W tym roku miałam "klęski urodzaju" śliwek, potem jabłek, pigwy. i orzechów. Zagospodarowywałam, co i jak się dało.  Tu moje jesienne zbiory, na przechowanie, na przerobienie w późniejszym czasie..


To był dopiero początek zbioru jabłek, bez chemii, a i tak w tym roku bardzo ładne i zdrowe urosły.


Pigwy też kolejny, trzeci, rok nie zawiodły. Jeden owoc waży nawet do pół kilograma!

 Gałęzie gięły się do ziemi.

 
Ale dzięki temu ich zbiór był szybki i niekłopotliwy. Nie ważyłam ich, ale szacuję, że było tu  nie mniej niż 30 kg! Najcięższą torbę od razu wydaliśmy rodzince. Resztę przerabiam, robię dżemy, musy, suszę, a w planach mam jeszcze nalewkę. Na razie pozostałe owoce leżakują w garażu. 
I tak skończył się u mnie sezon ogródkowy. Będę miała więcej czasu dla siebie. Może zajrzę tu częściej i odwiedzę blogowych znajomych. Do zobaczenia!

poniedziałek, 5 września 2022

Po Szwecji

 Po Szwecji, to skrót myślowy - po powrocie ze Szwecji. Chociaż z pewnością sporo po Szwecji jeździliśmy :)

Chciałam uciec od upałów, od polskich "tropików". I udało się. Pogodę mieliśmy idealną, słońce i "normalne" letnie temperatury czyli w okolicach 25 st. Tylko raz (w ciągu tygodnia) przez pół dnia było pochmurnie, nawet przez chwilę spadło, dosłownie, kilka kropli deszczu. 

Zwiedzaliśmy południe Szwecji - od Skanii po Olandię.

 W Skanii odwiedziłam Lund, w Blekinge - Karlskronę, a potem Kalmar i Olandię.

Nie będę się rozpisywać, tylko skomentuję zdjęcia. 

To uliczka w starej części Lund. Wygląda uroczo małomiasteczkowo. Lund nie jest małym miasteczkiem, to miasto prawie stutysięczne. Do tego szczyci się największy uniwersytetem Skandynawii (46 tys. studentów), drugim (po Uppsali) najstarszym uniwersytetem Skandynawii (rok założenia 1666). Widziałam dzielnicę uniwersytecką i główny budynek rektoratu. Niestety tylko z okien samochodu. Zaparkowanie na ulicznym miejscu parkingowym nie było dla mnie "dostępne". Nie znam szwedzkiego i nie umiałam obsłużyć tego nader "inteligentnego" urządzenia elektronicznego (aplikacji na nie też nie umiałabym zainstalować, no, niestety, jestem z "poprzedniej" epoki). Swoją drogą nowe parkometry w Poznaniu też wymagają od użytkowników dużego skupienia i "czytania ze zrozumieniem" oraz dużej dozy cierpliwości. O umiejętnościach komputerowych (smartfonowych) nie wspominając. Przecież wszyscy to umieją ;)
My poszukaliśmy "normalnego" parkingu na dużym placu przed dworcem. Jakoś się dogadałam z maszyną i zapłaciłam, naiwna, za 2 godziny (oczywiście przedłużyć zdalnie, bez aplikacji, nie mogłam, nie umiałam?). A na zwiedzanie przydałyby się 4 godziny, spokojnie. To takie ciekawe miasto, z wąskimi uliczkami, deptakami, z mnóstwem kafejek (na które nie było czasu), z zabytkami i pięknymi parkami.


Katedra w Lund powstała w XII wieku. Później zniszczył ja pożar, odbudowano ją nadal w stylu romańskim. Jest ogromna. Ale niestety, słynne strzeliste wieże i cały portal są w remoncie (wieże zdemontowano), nie widziałam tej "strzelistości". Ale sama bryła robi wrażenie!


Odwiedziliśmy uniwersytecki ogród botaniczny. Na zdjęciu zabytkowa szklarnia z XIX wieku. Ogród jest przepiękny, teraz pełen letnich kwiatów, nasyconych barw. Przez ten ogród trochę naciągnęliśmy czas parkowania. Może konsekwencji nie będzie? (kto ich tam wie, elektronicznych nadzorców?).

Z Lund pojechaliśmy  na nocleg do Karlskrony, A właściwie na jej przedmieścia, na stałym lądzie, nad rzeką. Bo Karlskrona leży na wyspach (33 zamieszkałe). Centrum spajają mosty, nawet nie zauważa się tego wyspowego charakteru miasta.
Sercem miasta, jego początkiem jest zabytkowy plac Stortorget, Wielki plac, nieco na wzniesieniu, dość pusty. A w pochmurny dzień (jedyny jaki nam się trafił w ciągu tygodnia) ten plac wydawał się nieprzytulny. I nie trafiały do mnie jego walory zabytkowe (ani estetyczne).


Ów plac, z kościołem w środku. To barokowy kościół  Fryderyka, wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Dla mnie - taki sobie (nawet wież porządnych nie ma;) ). No i ten kolor!?
Plecami do nas na cokole założyciel miasta (a przede wszystkim portu wojennego) Karol XI. To koniec XVII wieku.

To Ratusz , stoi naprzeciw kościoła Fryderyka.


To drugi z kościołów na placu, bokiem do pomnika króla, ratusza i drugiego kościoła - kościół Świętej Trójcy. Wszystkie te zabytki, w tym nieładnym ciemnopiaskowym kolorze , w pochmurny dzień, sprawiały wrażenie podniszczonych, zaniedbanych. A może to tylko moje oczekiwania były zbyt wygórowane i te budowle zawiodły mnie? W sumie nie wiem czego oczekiwałam od miasta wpisanego na listę UNESCO?


Tu bogate centrum nieopodal Stortorget (deptak, jest ich tam sporo).


Największą atrakcją Karlskrony jest Muzeum Marynarki Wojennej. Zbiory muzeum, to ponad 55 tys. cennych eksponatów. Te zabytkowe okręty i żaglowiec można zwiedzać.


Bardzo efektowna sala galionów, czyli wielkich rzeźb na dziobie dawnych żaglowców.

Ale ogólnie, to muzeum raczej dla mężczyzn (marynarka wojenna, a ja jestem pacyfistką). Ale "darmo dają", to nie wypada nie skorzystać. Mojemu bardzo się podobało, mnie mniej.

Do Karlskrony, która jest położona, było nie było, na bałtyckich wyspach dopłynęliśmy z naszej wsi - przedmieścia (za oknem pastwiska) - tramwajem wodnym, czyli stateczkiem.


Kursuje codziennie po rzece Nattraby (tak też się nazywało to przedmieście), do Karlskrony i z powrotem (albo na odwrót). Turyści z Karlskrony robili sobie "kółko", wycieczkę, nie wysiadając ze stateczku. My w końcu mogliśmy zostawić samochód i skorzystać z transportu publicznego. Po 20 minutach byliśmy w centrum Karlskrony, przy historycznym Targu Rybnym (Fisktorget), dziś już tylko przystani morskiej, dawniej targu świeżą bałtycką rybą.

Naszym następnym celem był  Kalmar (40 tys. mieszkańców), stolica regionu i miasto bardzo zasłużone w historii Skandynawii. 




To w tym pięknym zamku podpisano Unię Kalmarską, pierwszą w Europie unię państw (północnych), dla wspólnej obrony swoich interesów (przed Niemcami). Było to w roku 1396.
Obecny wygląd zamku zachował się od czasów renesansu i króla Zygmunta Wazy (ale nie doszłam do tego, czy był to nasz król z warszawskiej kolumny).
Zamek ma wiele pięknych sal.


Mnie szczególnie spodobały się ozdobne sufity.


Ozdobne sufity były w kilku salach.

Do zamku  prowadzi droga przez zabytkowy park (park miejski).
A w  parku pomnikowe drzewa.  Zachwycił mnie wiąz z XVII wieku!


Może z odległości i z tej perspektywy nie poraża wielkością.


Ale gdy można go ze mną porównać, to przyznacie, jest wielki :) Trochę choruje (chyba, te narośle), ale wiązy są bardzo wrażliwe na czystość powietrza i gleby. W Polsce w miastach wiązów się nie uświadczy. Są wyznacznikami dobrego klimatu. Mam sentyment do wiązów, to moje drzewo według kalendarza druidów :)

Z zamku do starej części miasta jest blisko. 


Na rynku Gamla Stan (Starego Miasta) znajduje się  barokowa Katedra, z 1682 roku, uważana za jeden z najpiękniejszych barokowych zabytków Szwecji.


To widok na Rynek , z Ratuszem. Rynek jest rozległy i pusty. Różne kawiarenki i restauracje rozłożyły się ogródkami na wąskich ulicach-deptakach odchodzących od Rynku.



Dziewiętnastowieczna wieża ciśnień jest jak drogowskaz - wskazuje turystom drogę do Starego Miasta (które położone jest na wyspie, te wody oblewające wyspę to Bałtyk).

Po smacznym lunchu w jednym z ulicznych ogródków restauracyjnych, pojechaliśmy dalej.
naszym celem była wyspa Olandia . Długa, jak bagietka, tuż przy boku Półwyspu Skandynawskiego.

Olandia jest oddalona od Szwecji lądowej o 6 km, ma 140 km długości i zaledwie 16 km szerokości , w najszerszym miejscu. Równo 50 lat temu zbudowano most łączący Olandię z lądem.

Na sześciokilometrowym moście.



Olandia, to wyspa starych drewnianych wiatraków.


To także wyspa ptaków, raj dla ptasiarzy - hobbystów, obserwatorów ptaków.


Tu ptaki wodne, na wodach przy najdalszym południowym krańcu wyspy. Ottenby.


Taki napis wita turystów: południowy cypel Olandii: Długi Jan, Stacja ornitologiczna, rezerwat , butik i restauracja. 

To jest właśnie Długi Jan, najwyższa latarnia morska Szwecji (36m wysokości), powstała w 1785 roku. A dom z czerwonym dachem, to restauracja. Zjadłam tam smaczne ciastko marchewkowe z bitą śmietaną :)
Plaże na Olandii są z każdej strony wyspy (w sumie ciągną się wokół wyspy). Po stronie wschodniej (tej od strony otwartego morza) są plaże piaszczyste (jednak nie można się było kapać, bo przy brzegu zebrał się jakiś czarny szlam, przegniłe wodorosty, coś okropnego).



Po stronie zachodniej(od strony stałego lądu) plaże były kamieniste, a nad morzem, jak nad jeziorami, rosły trawy, zioła, chwasty. Dno było płaskie i woda sięgała kolan jeszcze daleko od brzegu. Nie kapałam się, mimo wszystko, to Bałtyk i to na północ od Polski, dla mnie za zimno.

Nadmorskie trawy.


Zwiedzaliśmy.

Takie kamienie widać co jakiś czas na południowym krańcu wyspy. Kto i kiedy je ułożył? Nie dowiedziałam się. Często pasą się wśród tych kamieni owce.


To ulica w olandzkiej wsi Himmelsberga. Utworzono tu skansen, w zachowanych budynkach, gospodarstwach z XVIII i XIX wieku można powrócić do przeszłości, podpatrzeć, jak żyli ludzie na olandzkiej wsi w tamtych czasach.



Jeden z eksponatów: tak wyglądała konstrukcja olandzkich wiatraków. One nie tylko mieliły mąkę, także szlifowały albo rozdrabniały kamienie!

Pojechaliśmy dalej do miasteczka Borgholm, największego na wyspie. Nie interesowało mnie samo miasto, tylko ruiny zamku królewskiego w pobliżu.


W Szwecji jest bardzo dużo dobrze zachowanych zamków z różnych epok. Zamek Borgholm miał pecha. Nie zniszczyły go wojny, tylko pożar w XIX wieku. A był to okazały zamek. Nawet jego ruiny robią duże wrażenie.
Nieopodal tych ruin znajduje się letnia rezydencja rodziny  królewskiej Sollidens Slot, prywatna własność króla Karola XVI Gustawa. Można ją zwiedzać, a także piękny park, od maja do września. Niestety po 20 sierpnia, gdy sezon letni się kończy, jest otwarta tylko do 16.00. Spóźniliśmy się trochę. Wszystko zamknięte, oprócz sklepu przy rezydencji. Ale tam ceny "królewskie" (pudełko zapałek kominkowych z wzorem kwiatowym - 50 koron, czyli ok 25 zł, lekka przesada).
Nie zwiedziliśmy siedziby królewskiej, ani pięknego parku (jedynie rzut oka przez bramę). Trudno.
Co kraj, to obyczaj. U nas sezon wakacyjny kończy się wraz z końcem wakacji szkolnych.  Uważam, że to nie koniec sezonu, zwłaszcza, że to nie koniec lata. Przecież wrzesień bywa u nas piękny i ciepły. Tak, jak koniec sierpnia w Szwecji. Ale taka tradycja. Widocznie zyski późnoletnie są niepewne i nikt nie chce się narażać na straty. Wygrywają Ci, którzy nie zamykają swoich "interesów" z pierwszym szkolnym dzwonkiem i wierzą w piękne późne lato :)

Bardzo miło wspominam ten wyjazd. Południe Szwecji , piękne historyczne krainy, zabytki, przyroda, zadowoleni uprzejmi ludzie. Byłoby super, gdyby nie te ceny (śmiesznie wysokie) ! No cóż, Szwecja czysta, "oczywista", bogata, a to ma swoją cenę ;) Ale od czasu do czasu można "zaszaleć" ;)