Podobno od tego niepozornego dzwonka rzymskie miasto w Maroku wzięło nazwę - Volubilis.
Do dziś sporo tych dzwonków rośnie wśród ruin. Podobno to jedne z największych na świecie, tak dobrze zachowanych ruin rzymskich.
Mnie się tam podobało. Bardzo rozległy teren, przyjemna pogoda, słonecznie, ale nie upalnie, wiatr (miasto zbudowano na wzgórzu) i trochę cienia wśród ruin ;)
Na archeologii się nie znam, ruiny, to ruiny. Na pewno w tamtych dawnych czasach było to wspaniałe miasto. I teraz 2 godziny z przewodnikiem ledwo starczyły, żeby obejrzeć najważniejsze miejsca.
Urwałam się, jestem indywidualistką. Stale w tłumie ludzi, to mnie męczy. Pochodziłam sobie sama po ruinach, odkrywając przyrodę miejsca.Tam było naprawdę sucho, a jednak kwiaty rosną. Ten jest kolczasty, ale piękny :)A to rodzaj biedrzeńca, w polskich warunkach takie rośliny mają jedynie baldachy, jak koper, czy anyż. A tu taka fantastyczna kopuła :)(wielkości pięści).To skorpion! Nawet nie 10 cm. Ale kto wie, czy nie groźny. Udawał, że go nie ma, skamieniał.Z Volubilis pojechaliśmy do stolicy Maroka Rabatu, siedziby króla, centrum dyplomatycznego, naukowego, kulturalnego kraju. Piękne miasto, zielone i czyste. Nawet z okien autobusu widać porządek, starania, żeby stolica zachwycała :)
Byliśmy w Rabacie przejazdem, ale zobaczyliśmy najcenniejsze zabytki i budowle miasta: mauzoleum królów Muhammada V i Hassana II (ojca obecnego króla).
I znów zabytek na liście UNESCO., a jest ich w Maroku sporo.
To owo mauzoleum. Śnieżnobiałe :)Znów przepiękne wzornictwo. Te drzwi są z metalu. Kunsztowna robota.
Warta przed wejściem do mauzoleum. Tych żołnierzy w strojach paradnych wolno fotografować. Innych osób w mundurach, pod karą, fotografować nie wolno.
A to niedokończony meczet (filary) i minaret z XII w. Miał być cudem świata. Budowano go na polecenie sułtana Jakuba Al-Mansura ( to o nim pisze Mickiewicz, jako o Almanzorze, w Konradzie Wallenrodzie). Powstały wtedy jeszcze dwa inne meczety - w Marakeszu - Kutabijja i Sewilli (ostał się minaret , jako dzwonnica La Giralda). Zmienił się sułtan i prac nie dokończono w Rabacie.
A to las marokańskich flag przy mauzoleum i meczecie. Piękny kolor. Ja też kocham czerwień ;)Zobaczyliśmy też zabytkową cytadelę - kazbę Al - Udaja.
A to Rabat nowoczesny, szerokie arterie i futurystyczna opera (jeszcze w budowie).
Także ten budynek, przyszły biurowiec chce sięgnąć gwiazd, jak rakieta ;)Po tym krótkim pobycie w Rabacie pojechaliśmy do Casablanki na nocleg.
Nocowaliśmy w hotelach 4*, po trudach dnia można było się w nich porządnie wyspać (łóżka pojedyncze szerokości 120 cm, a gdy było jedno, to 2 metrowej szerokości :))
W kolejnym dniu pojechaliśmy zobaczyć największy meczet Maroka, z minaretem drugim najwyższym na świecie. To cud współczesnej architektury arabskiej. W budowie brali udział i współfinansowali ją szejkowie i władcy z innych królestw arabskich (Emiraty, Arabia Saudyjska).
Oto on - meczet Hassana II, jedyny obiekt w Casablance pokazywany turystom. Casablanka jest największym miastem Maroka (3,5 mln), jego centrum finansowym, ale nie ma tu zabytków, nie ma historii. Meczet przyciąga turystów ;)
Nie powiem, że to marokański Licheń, ale ta myśl mi przemknęła. Jest tu o wiele więcej gustu i pieniędzy. I praca współczesnych rzemieślników zachwyca tak samo, jak tych dawnych mistrzów.
I jeszcze na pożegnanie z Casablanką - morze, a właściwie ocean, Atlantyk.
W następnym, ostatnim "odcinku" opowiem o Marakeszu i dla mnie najpiękniejszym mieście Maroka - Essaouira (to po francusku) - As-Suwajra , Es-Savira albo Mogador, jeśli zechcecie poczytać :)