niedziela, 28 marca 2021

Szczepienie po polsku

 Od razu mówię, że jestem bardzo wdzięczna panu doktorowi i paniom pielęgniarkom, że zgodzili się mnie zaszczepić.

Ale po kolei.

Słyszałam o perfekcyjnie zorganizowanych i przeprowadzonych szczepieniach w Berlinie, w wielkich halach, z osobistym asystentem przeprowadzającym pacjenta od wejścia, do wyjścia po szczepieniu, towarzyszącego pacjentowi przez całą procedurę, o filmach poglądowych, o broszurach z wszystkimi ważnymi dla pacjenta informacjami (o skutkach ubocznych też). Potem widziałam kilka migawek ze szczepień w Polsce, w szpitalach, w przychodniach, w dużych miastach najczęściej.

Nie wiem, jak sobie wyobrażałam szczepienie na wsi, w malutkiej przychodni. Raczej zupełnie nie miałam pojęcia, jak to może wyglądać.

W przeddzień terminu zapisów dla naszego rocznika (Mój jest równolatkiem) każde z nas dostało telefon z automatu. Mnie telefon zaskoczył i jako zeszłowieczna (i programowo źle nastawiona wobec automatów) pokręciłam pesel i nie słuchałam już więcej automatu, tylko się rozłączyłam. Mój już uprzedzony o automacie skoncentrował się i "poprawnie" wykonał wszystkie polecenia. Już za tydzień od telefonu miał być szczepiony. W miejscowości, której nazwa nic nam nie mówiła. Po sprawdzeniu w internecie okazało się, że to malutka wioska, do tego "daleko od szosy" i jeszcze przeszło 120 km od nas.

Wybraliśmy się razem, bo to jednak kawał drogi, nie wiadomo, jakie będzie samopoczucie zaszczepionego kierowcy. W drodze powrotnej go zmienię.  Myślałam sobie też: może na taką wioskę nie dotrą wszyscy zamówieni? Może ktoś się rozmyśli i mnie zaszczepią za jednym jechaniem? Bo, co prawda też się zapisałam na szczepienie, telefonicznie, rozmawiając już z konsultantem na żywo, ale termin był miesięczny.

Przyjechaliśmy na zadaną godzinę. Przychodnia w małym parterowym domku. Poczekalnia też mała, 8 krzesełek pod ścianą i 3 foteliki przy niskim stoliku pod oknem. Wystrój co najmniej dwudziestoletni. W poczekalni tłok, prawie wszystkie krzesła zajęte. bez żadnych odstępów (gdybym siadła na tym jedynym wolnym miejscu, to bym dotykała ramionami dwóch osób po moich bokach, postałam). Jesteśmy i co dalej? Leżą ankiety na stole, wypełniamy. Czekamy. Na co? Żadnej informacji. W gabinecie zabiegowym dwie pielęgniarki zajęte wpisywaniem ankiet na komputerze i wypisywaniem  papierzysk. Pan doktor wywoła. Faktycznie, po chwili doktor poprosił kolejną osobę do swojego gabinetu "na badanie". Żadnego RODO, wywoływanie po nazwisku i głośne pytanie o wiek. Gdy i mnie doktor, w moim wieku lub starszy spytał o wiek, to się trochę zająknęłam, chociaż większość czekających powinna być w moim wieku. "Wstydzi się", zauważył jowialnie doktor, który jest właścicielem przychodni i pewnie zna osobiście i po imieniu wszystkich swoich pacjentów - sąsiadów. Zaszczepionych pacjentów ubywało. Mój też już został zaszczepiony i czekał, czy nie trafi go wstrząs anafilaktyczny. Wcześniej pytał doktora, czy nie byłoby możliwości zaszczepienia także mnie, z tak daleka przyjechaliśmy. Wtedy "nie było możliwości", czekano na kolejnych pacjentów, a ilość szczepionek była ograniczona. Po godzinie pobytu w przychodni, gdy okazało się, że nie zjawił się pacjent zapisany trzy godziny wcześniej, a zostały jeszcze trzy dawki szczepionki, doktor zdecydował, że można mnie zaszczepić. Gabinet zabiegowy, jakich wiele w każdej przychodni, w których także szczepiliśmy nasze dzieci. Szczepiła jedna pani pielęgniarka, na krzesełku, jak do pobierania krwi. Obok stoliczek i pięć butelek z Astra Zenecą, z tego 4 już puste. Czyli przewidziano 50 dawek, pięćdziesiąt szczepień w tym ośrodku tamtego dnia. Pani zrobiła zastrzyk delikatnie powoli. Elegancko. Nic mnie nie bolało ani wtedy, ani potem. Nic. Po odczekaniu swoich 15 minut, po 1,5 godzinie od przyjazdu, w końcu wracaliśmy do domu. 

Ale nie żałuję. Przeciwnie, jestem bardzo zadowolona, że mam już jedno szczepienie za sobą. Co prawda i mnie dopadły pewne objawy poszczepienne, ale to była tylko senność na drugi dzień , spałam do popołudnia, minutowa zmiana smaku i uczucie ciężkości głowy (trudno to nawet nazwać bólem) i brak apetytu przez ten jeden dzień. A Mój nie miał żadnych objawów poszczepiennych. Super.

I obyśmy tylko wszyscy zdrowi byli!

I jeszcze trochę wiosny, późnej w tym roku.


Moja wierzba iwa, do świątecznego wazonu :)


A to forsycja z ogrodu, przez tydzień z gołych gałązek rozwinęły się kwiaty i mam wiosnę w domu :)