sobota, 8 sierpnia 2020

Wybrane perełki Południowej Wielkopolski

I pomyśleć, że jeszcze we wtorek padało cały dzień i było chłodno?
Gdyby nie ten deszcz, byłoby idealnie. Ale idealnie nie bywa.

Spotkaliśmy się z przyjaciółmi po roku (i po dwóch latach) i cieszyliśmy się swoim towarzystwem, podziwiając zabytki Południowej Wielkopolski, w miejscach bliskich mojemu sercu.

Najpierw był Lubiń (gmina Krzywiń, powiat Kościan) i opactwo benedyktynów, jeden z najstarszych klasztorów w Polsce. Przez wieś przebiega Wielkopolska Droga św. Jakuba (która prowadzi do Santiago de Compostela w Hiszpanii).
W Lubiniu są dwa zabytkowe kościoły, oba bardzo stare, z czasów wczesnego średniowiecza.


To kościół klasztorny, obecnie parafialny, pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Jego początki sięgają początków zakonu, a w tym roku obchodzony jest jego dostojny jubileusz - 950 lecie benedyktynów w Lubiniu! Obecnie kościół po wielu przebudowach ma sylwetkę gotycką, a wnętrze w stylu barokowym. Zachowały sie fragmenty budowli romańskiej.


Moje zdjęcia są kiepskie(to robione przez kratę), ale padało i nie bardzo miałam ochotę na chodzenie po deszczu. 
Być może spodoba wam się Lubiń na zdjęciach w podanym linku (jeśli działa).

Zakon benedyktynów znany jest ze swoich nalewek :) 
W Lubiniu wytwarza się sławną Benedyktynkę, nalewkę "zdrowotną" na ziołach, o różnych ciekawych nazwach i różnej zawartości alkoholu (np. "Od siedmiu boleści" 32%, "Do rany przyłóż" 31%, "Galla Anonima" 40%), a także Nalewki Mnichów - nalewki na bazie owoców, z przyklasztornych ogrodów lub z najbliższej okolicy. Benedyktynkę wyrabia się od XIV wieku w klasztorach benedyktynów. Mnisi z Lubinia wyrabiają ją własnoręcznie według własnych receptur. 
W zasadzie nie piję alkoholu, ale nie oparłam się pięknym buteleczkom. No i sama robię nalewki ( którymi częstuje gości) i chciałam spróbować, jak smakują te uświęcone tradycją (jeszcze nie spróbowałam).


Z Lubinia pojechaliśmy do mojego Gostynia. Mój on jest, bo tu jest(nadal) dom rodzinny mojej mamy, w którym sie urodziła, tu przyjeżdżałam na wakacje do ukochanej babuni, tu mieszkała moja ciocia i nadal mieszkają moi Bliscy.
Gostyń może sie pochwalić pięknymi zabytkami sakralnymi.


Gostyńska Fara, kościół pod wezwaniem św. Małgorzaty, to najstarszy kościół Gostynia, piękny przykład architektury gotyckiej. Tu brali ślub moi rodzice.
 Kościół powstał w XIII wieku, wieżę dobudowano w XVI wieku.

Wnętrze jest bogate.




Najcenniejszym zabytkiem Gostynia jest "klasztor". Tak mówi się o Bazylice na Świętej Gorze, wybudowanej dla księży filipinów. "Iść do Klasztoru", czyli na mszę do Bazyliki, lub żeby zwiedzić.  A my pojechaliśmy do Klasztoru, bo i padało, i to kawałek od miasta.


Obecny klasztor Kongregacji Oratorium św.Filipa Neri powstał w tym miejscu w 1668 roku. 
30 lat później ukończono budowę Bazyliki, wzorowanej na weneckim kościele Santa Maria della Salute. Kopułę z latarnią zaprojektował, działający w Wielkopolsce, Pompeo Ferrari, po kolejnych trzydziestu latach (1728). 


Polichromię na kopule wykonał po kolejnych 20 latach J.W. Neunhertz. Nadal w stylu barokowym.


W głównym ołtarzu znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Gostyńskiej, cel pielgrzymek. Jednak odsłaniany jest on tylko w czasie mszy. "Na co dzień" jest przysłonięty srebrnym "kranem".


Barokową ambonę podtrzymuje Murzynek, który według podania, spadł i stracił życie pracując przy budowie kopuły.

Miłe spotkanie nie mogło obyć się bez kawki i deseru w miłym towarzystwie :)


sobota, 1 sierpnia 2020

Śląsk zielony

Niedawno wróciłam z Beskidu Śląskiego. Już mnie gnało w "świat". Skusiłam się na jedną z ofert hotelowych. i nie żałuję. To był udany pobyt. Szczególnie, że kilka dni spędziliśmy z przyjaciółmi.
Mieszkaliśmy w Wiśle Malince. To część miasta Wisła. Według folderu Centrum Informacji Turystycznej miasto Wisła zajmuje 110,3 km kw. powierzchni (o 30 tys. więcej niż np. Gorzów Wielkopolski) i są to przeważnie góry i wzgórza, z zaledwie 11 tysiącami mieszkańców.
Przyzwyczajona do miejscowości na niżu, do wsi i miasteczek Wielkopolski, z nowym zdziwieniem oglądałam te podgórskie miejscowość. Mówię o nowym zdziwieniu, bo przecież od dzieciństwa, przez całą młodość i jeszcze z 15 lat temu jeździłam w nasze góry, w Beskidy, Gorce, Sudety i nie irytowały mnie domki rozrzucone na zboczach, wysoko nad wsiami, miejscowości rozciągnięte kilka kilometrów wzdłuż szosy i wszerz, wspinające się na wzgórza. A teraz był to dla mnie widok, wprawiający w zdumienie. Jak można sie tak wspinać i schodzić codziennie? Bo ja już nie mam siły wchodzić pod górę.
Okazuje się, że rzadko kto, z miejscowych, tam się wspina. Wszyscy jeżdżą. Wąskie dróżki, ale wyasfaltowane, auta tylko śmigały i smrodziły nam, gdy schodziliśmy ścieżką spacerową ze wzgórz (w obrębie owej Malinki).
W centrum Wisły nie byłam (byłam tam parę lat temu). Z Malinki, to 7 kilometrów, tyle pieszo szosą bez chodnika nie chadzam. A autem szkoda było czasu: potworne korki, związane z remontem szosy biegnącej przez Wisłę (kilka mijanek) i brak miejsc parkingowych.





W samej Malince jest ładna ścieżka edukacyjna wzdłuż strumienia Malinka (który łączy się z Wisełką tworząc rzekę Wisłę, w centrum Wisły właśnie).



To sztuczne progi na Malince. Ale ryb w tym strumieniu na lekarstwo.




To parzydło leśne nad strumieniem fascynowało mnie. Ścieżka edukacyjna i strumień są częścią parku krajobrazowego .
Ścieżką można było dojść do skoczni im. Adama Małysza.



Obok skoczni jest wyciąg krzesełkowy , dwuosobowy, zwany na wyrost "koleją linową".  Chyba z powodu koronawirusa najbliższy nas, całoroczny wyciąg (kolej linowa, czteroosobowa) na Cieńków był w tygodniu nieczynny. Nie mogliśmy zrobić "pętli cieńkowskiej" w wersji dla emerytów  - wjazd krzesełkami na Cieńków,  łagodne przejście górą, granią, do skoczni, zjazd krzesełkami w dół i powrót ścieżką edukacyjną, dołem, do hotelu ;)  Więc wybraliśmy wersję dla "sercowców": wjechaliśmy na szczyt skoczni. I poszliśmy w drugą stronę.



Wdrapałam się ostatkiem sił, po schodach na mniej więcej piąte piętro, tej budowli , z której skoczkowie zaczynają swój zjazd (ich chyba wwozi winda) i podziwiałam okolicę :)


Trochę mnie mdliło od samego widoku. Zawsze wiedziałam, że skoczkowie narciarscy są szaleni ;)

Dalej poszliśmy trasą spacerową, czasem wznoszącą się, czasem opadająca lekko w dół, w kierunku Cieńkowa (716 m n.p.m).


Po drodze mijałam urocze górskie łąki. Na łąkach chabry łąkowe, krwawniki, dziurawce, czasem goździki kartuzki . Cieszyły moje oczy :)
Na szczycie, przy górnej stacji, nieczynnego w czwartek, wyciągu wybudowano zajazd, restaurację w "góralskim" stylu. Widoki z tarasu były rozległe, na łagodne wzgórza Beskidu Śląskiego.

A tu wnętrze karczmy.
Po wypiciu kawki i zjedzeniu sernika mogłam schodzić w dół (tą wyasfaltowaną ścieżką, szerokości jednego auta) :). Ze schodzeniem nie mam najmniejszego problemu. I nawet mnie po tym łydki nie bolą.

Odwiedziliśmy najwyżej położoną wieś Beskidu Ślaskiego, Koniaków.
Dawno temu, za studenckich czasów, byłam już w Koniakowie. Przeszliśmy ze stacji PKP w Milówce na Pietraszonkę. Tu nocowaliśmy. A potem z Pietraszonki przeszliśmy do Koniakowa. To był obóz wędrowny ;)
Widziałam wtedy koronczarki przy pracy, nawet kupiłam sobie jakieś nieduże serwetki. Chciałam zobaczyć, jak zmieniła się wieś, jak Koniaków dba o tradycję i turystów.
Ta tradycja, to złoty interes. Jest duży Sklep Góralski, otwarty do godz. 19.00 . I Centrum Koronki Koniakowskiej - muzeum i warsztaty, połączone ze sklepem.





Tym razem nic nie kupiłam.
Ale w karczmie obok Centrum zjadłam bardzo smaczne, ponoć regionalne, placki ziemniaczane z pieca, z polędwiczkami w sosie kurkowym.

A potem zrobiło sie upalnie. I przez przełęcz Salmopolską skoczyliśmy nad jezioro Żywieckie, nadal po śląskiej stronie (oczywiście autem) .


Pożyczyliśmy jedną z tych żaglówek i śmigaliśmy po jeziorze:)




Pożegnanie z jeziorem.
Ale nie z widokiem wody "stałej" (czyli niepłynącej).

W granicach miasta Wisła, w Wiśle Czarne znajduje się urokliwe jezioro Czerniańskie, utworzone ze spiętrzenia łączących sie w tym miejscu Wisełek Białej i Czarnej, spływających z pobliskiej Baraniej Góry. Zbudowano tu zaporę (w 1973 roku), która ma 37 m wysokości i 270 m długości. Akwen ma powierzchnię 360 m kw. Teraz jest tu rezerwat przyrody, można tylko spacerować po zaporze i częściowo wokół jeziora, i  robić zdjęcia :)






A gdy się dobrze przyjrzycie, zobaczycie za drzewami , widoczne z zapory, dachy Pałacyku Prezydenckiego.


Za przełęczą Salmopolską, w stronę Szczyrku, jest Zajazd Salmopolski, gdzie serwują wspaniałe pstrągi z pieca, z grilla, smażone i wędzone. Tu właśnie widok na wędzarnię.
Przez Szczyrk tylko przejeżdżaliśmy. Taka typowa ulicówka, ciągnąca się kilometrami, zbiorowisko kiczu(kioski z pamiątkami) i bałaganu architektonicznego. Tłumy ludzi na ulicach, setki samochodów na poboczach, jak można wypoczywać w takim miejscu??

Będąc w powiecie cieszyńskim musiałam, po prostu musiałam zobaczyć Cieszyn, jedno z miast, które od lat były na mojej "liście miejsc do zobaczenia". Jako dziecko zaczytywałam sie w Godkach Śląskich Gustawa Morcinka. Pisał także o Cieszynie i o rzece Olzie (swego czasu chyba zakłady "Olza" produkowały "Prince Polo"?, a może jakieś inne smaczne wafelki, pamiętałam nazwę "Olza").
Wiedziałam, że to bardzo stare miasto, jedno z najstarszych w Polsce (powstało w IXw., choć prawa miejskie nadano mu w XIII wieku) i pełne zabytków. A ja uwielbiam historyczne miasta z duszą.
I nie zawiodłam się. Starówka w Cieszynie jest piękna (więcej nie widziałam, ale widziałam to, co najciekawsze).
Rynek z ratuszem.
Gdy przyjechaliśmy było pochmurno i raczej chłodno. Z każda chwilą robiło sie coraz ładniej i coraz cieplej.



Na rynku studnia św.Floriana.


A to Dom Narodowy - Cieszyński Ośrodek Kultury. Na drugim pietrze Centrum Folkloru Śląska Cieszyńskiego - wystawa i część warsztatowa "Oaza tradycji". Bardzo ciekawe.


To plac przed Teatrem im. Adama Mickiewicza (teatr był prosto pod słońce i zasłonięty drzewami).


A to ulica Głęboka, która prowadzi do ulicy Zamkowej (widać  na końcu ulicy Pałacyk Myśliwski Habsburgów, w zamkowym parku)
Tam ulicą Zamkową można wejść lub wjechać do Czeskiego Cieszyna. Przez rzekę Olzę i Most Przyjaźni.


To Olza z Mostu Przyjaźni. 

A to rzut oka na czeską stronę. Nie poszliśmy. Zrobiło się nagle gorąco, nie byłam przygotowana na tak wysoką temperaturę (zbyt grube ciuchy). Poszliśmy w cień do zamkowego parku.


Jednak parę metrów w Czechach zrobiłam ;)


To Pałacyk Myśliwski Habsburgów z 1840 roku. Na cokole współczesna rzeźba "Ślązaczka".
A w pałacyku jest teraz szkoła muzyczna.


A w parku pomnikowe kasztany. Park znajduje się na Górze Zamkowej. W XIV wieku ziemno-drewniany gród został zastąpiony murowanym gotyckim zamkiem książęcym.


To najcenniejszy zabytek Cieszyna, Rotunda romańska św. Mikołaja. Jedna z najstarszych świątyń chrześcijańskich w Polsce i najcenniejszy zabytek Śląska. Jej wizerunek znajduje się na banknocie 20 złotowym. Pochodzi z XI wieku. W dniu Patrona, czyli 6 grudnia odbywają się w niej nabożeństwa.



A to zachowane fragmenty Wieży Ostatecznej Obrony z XIII wieku. To pozostałość owego pierwotnego grodu i fortyfikacji obronnych.


A to Wieża Piastowska z 2 poł. XIV wieku.
Bardzo mi sie podobało na Górze Zamkowej. 

Nie zrobiłam zdjęć kilku zabytkowych kościołów i nie byłam w Muzeum Ślaska Cieszyńskiego (limity odwiedzających, otwarte tylko do 14.00, nie zdążyliśmy). 
Jeśli tylko będę w pobliżu z radością znów odwiedzę Cieszyn. Piękne miasto!

A wracając już do domu zrealizowałam jeszcze jeden "kaprys". Wstąpiliśmy prawie "po drodze" do Rybnika. To miasto też kojarzy mi się z dzieciństwem. Moja Pani od skrzypiec (w szkole muzycznej) pochodziła z Rybnika i często wspominała swoje miasto. Aż do teraz nie miałam okazji go zobaczyć. 

No i "zobaczyłam". Był to tylko krótki rzut oka na najstarszą część miasta, wokół Rynku.
Ale nawet tak krótki pobyt pozostawił miłe wspomnienia i przekonanie, że stara część miasta jest ciekawa i ładna.



Opisów nie daję, bo nie wiem, na co patrzyłam. Po prostu spodobały mi się te budowle.




To na pewno dawny Ratusz, przy Rynku. Przeczytałam, że mieści się w nim Pałac Ślubów.


Na Rynku dużo punktów gastronomicznych, "ogródków". 


Nagle takie ciemne zdjęcie mi wyszło. Ale tu widać Rynek w szerszym ujęciu. 

Oczywiście poszliśmy na kawę . Tuż przy Rynku była kawiarnia "Tu i teraz". Zapamiętam ją na dłużej :) Wypiłam bardzo smaczną kawę mrożoną (pierwszą tego lata) i zjadłam niesamowity tort Sachera, "z marmoladą morelową", jak zachęcała urocza kelnerka. Takiego smacznego ciasta dawno nie jadłam (a jestem łasuchem, jak wiecie). Polecam!
Jeśli zaliczyłam kawę z ciastkiem, to miasto jest "zaliczone" :)


Jeszcze pożegnalne zdjęcie, placu przed wielką galerią handlową "Focus".


I już z auta, z drogi "ustrzeliłam" kościół patrona Rybnika , św. Antoniego ( wiem, co to dzięki rzetelnemu wpisowi Barbarossy na jej blogu)


I to już koniec wycieczki :) Dziękuję za Waszą cierpliwość .