Niedawno wróciłam z Beskidu Śląskiego. Już mnie gnało w "świat". Skusiłam się na jedną z ofert hotelowych. i nie żałuję. To był udany pobyt. Szczególnie, że kilka dni spędziliśmy z przyjaciółmi.
Mieszkaliśmy w Wiśle Malince. To część miasta Wisła. Według folderu Centrum Informacji Turystycznej miasto Wisła zajmuje 110,3 km kw. powierzchni (o 30 tys. więcej niż np. Gorzów Wielkopolski) i są to przeważnie góry i wzgórza, z zaledwie 11 tysiącami mieszkańców.
Przyzwyczajona do miejscowości na niżu, do wsi i miasteczek Wielkopolski, z nowym zdziwieniem oglądałam te podgórskie miejscowość. Mówię o nowym zdziwieniu, bo przecież od dzieciństwa, przez całą młodość i jeszcze z 15 lat temu jeździłam w nasze góry, w Beskidy, Gorce, Sudety i nie irytowały mnie domki rozrzucone na zboczach, wysoko nad wsiami, miejscowości rozciągnięte kilka kilometrów wzdłuż szosy i wszerz, wspinające się na wzgórza. A teraz był to dla mnie widok, wprawiający w zdumienie. Jak można sie tak wspinać i schodzić codziennie? Bo ja już nie mam siły wchodzić pod górę.
Okazuje się, że rzadko kto, z miejscowych, tam się wspina. Wszyscy jeżdżą. Wąskie dróżki, ale wyasfaltowane, auta tylko śmigały i smrodziły nam, gdy schodziliśmy ścieżką spacerową ze wzgórz (w obrębie owej Malinki).
W centrum Wisły nie byłam (byłam tam parę lat temu). Z Malinki, to 7 kilometrów, tyle pieszo szosą bez chodnika nie chadzam. A autem szkoda było czasu: potworne korki, związane z remontem szosy biegnącej przez Wisłę (kilka mijanek) i brak miejsc parkingowych.
W samej Malince jest ładna ścieżka edukacyjna wzdłuż strumienia Malinka (który łączy się z Wisełką tworząc rzekę Wisłę, w centrum Wisły właśnie).
To sztuczne progi na Malince. Ale ryb w tym strumieniu na lekarstwo.
To parzydło leśne nad strumieniem fascynowało mnie. Ścieżka edukacyjna i strumień są częścią parku krajobrazowego .
Ścieżką można było dojść do skoczni im. Adama Małysza.
Obok skoczni jest wyciąg krzesełkowy , dwuosobowy, zwany na wyrost "koleją linową". Chyba z powodu koronawirusa najbliższy nas, całoroczny wyciąg (kolej linowa, czteroosobowa) na Cieńków był w tygodniu nieczynny. Nie mogliśmy zrobić "pętli cieńkowskiej" w wersji dla emerytów - wjazd krzesełkami na Cieńków, łagodne przejście górą, granią, do skoczni, zjazd krzesełkami w dół i powrót ścieżką edukacyjną, dołem, do hotelu ;) Więc wybraliśmy wersję dla "sercowców": wjechaliśmy na szczyt skoczni. I poszliśmy w drugą stronę.
Wdrapałam się ostatkiem sił, po schodach na mniej więcej piąte piętro, tej budowli , z której skoczkowie zaczynają swój zjazd (ich chyba wwozi winda) i podziwiałam okolicę :)
Trochę mnie mdliło od samego widoku. Zawsze wiedziałam, że skoczkowie narciarscy są szaleni ;)
Dalej poszliśmy trasą spacerową, czasem wznoszącą się, czasem opadająca lekko w dół, w kierunku Cieńkowa (716 m n.p.m).
Po drodze mijałam urocze górskie łąki. Na łąkach chabry łąkowe, krwawniki, dziurawce, czasem goździki kartuzki . Cieszyły moje oczy :)
Na szczycie, przy górnej stacji, nieczynnego w czwartek, wyciągu wybudowano zajazd, restaurację w "góralskim" stylu. Widoki z tarasu były rozległe, na łagodne wzgórza Beskidu Śląskiego.
A tu wnętrze karczmy.
Po wypiciu kawki i zjedzeniu sernika mogłam schodzić w dół (tą wyasfaltowaną ścieżką, szerokości jednego auta) :). Ze schodzeniem nie mam najmniejszego problemu. I nawet mnie po tym łydki nie bolą.
Odwiedziliśmy najwyżej położoną wieś Beskidu Ślaskiego, Koniaków.
Dawno temu, za studenckich czasów, byłam już w Koniakowie. Przeszliśmy ze stacji PKP w Milówce na Pietraszonkę. Tu nocowaliśmy. A potem z Pietraszonki przeszliśmy do Koniakowa. To był obóz wędrowny ;)
Widziałam wtedy koronczarki przy pracy, nawet kupiłam sobie jakieś nieduże serwetki. Chciałam zobaczyć, jak zmieniła się wieś, jak Koniaków dba o tradycję i turystów.
Ta tradycja, to złoty interes. Jest duży Sklep Góralski, otwarty do godz. 19.00 . I Centrum Koronki Koniakowskiej - muzeum i warsztaty, połączone ze sklepem.
Tym razem nic nie kupiłam.
Ale w karczmie obok Centrum zjadłam bardzo smaczne, ponoć regionalne, placki ziemniaczane z pieca, z polędwiczkami w sosie kurkowym.
A potem zrobiło sie upalnie. I przez przełęcz Salmopolską skoczyliśmy nad jezioro Żywieckie, nadal po śląskiej stronie (oczywiście autem) .
Pożyczyliśmy jedną z tych żaglówek i śmigaliśmy po jeziorze:)
Pożegnanie z jeziorem.
Ale nie z widokiem wody "stałej" (czyli niepłynącej).
W granicach miasta Wisła, w Wiśle Czarne znajduje się urokliwe jezioro Czerniańskie, utworzone ze spiętrzenia łączących sie w tym miejscu Wisełek Białej i Czarnej, spływających z pobliskiej Baraniej Góry. Zbudowano tu zaporę (w 1973 roku), która ma 37 m wysokości i 270 m długości. Akwen ma powierzchnię 360 m kw. Teraz jest tu rezerwat przyrody, można tylko spacerować po zaporze i częściowo wokół jeziora, i robić zdjęcia :)
A gdy się dobrze przyjrzycie, zobaczycie za drzewami , widoczne z zapory, dachy Pałacyku Prezydenckiego.
Za przełęczą Salmopolską, w stronę Szczyrku, jest Zajazd Salmopolski, gdzie serwują wspaniałe pstrągi z pieca, z grilla, smażone i wędzone. Tu właśnie widok na wędzarnię.
Przez Szczyrk tylko przejeżdżaliśmy. Taka typowa ulicówka, ciągnąca się kilometrami, zbiorowisko kiczu(kioski z pamiątkami) i bałaganu architektonicznego. Tłumy ludzi na ulicach, setki samochodów na poboczach, jak można wypoczywać w takim miejscu??
Będąc w powiecie cieszyńskim musiałam, po prostu musiałam zobaczyć Cieszyn, jedno z miast, które od lat były na mojej "liście miejsc do zobaczenia". Jako dziecko zaczytywałam sie w Godkach Śląskich Gustawa Morcinka. Pisał także o Cieszynie i o rzece Olzie (swego czasu chyba zakłady "Olza" produkowały "Prince Polo"?, a może jakieś inne smaczne wafelki, pamiętałam nazwę "Olza").
Wiedziałam, że to bardzo stare miasto, jedno z najstarszych w Polsce (powstało w IXw., choć prawa miejskie nadano mu w XIII wieku) i pełne zabytków. A ja uwielbiam historyczne miasta z duszą.
I nie zawiodłam się. Starówka w Cieszynie jest piękna (więcej nie widziałam, ale widziałam to, co najciekawsze).
Rynek z ratuszem.
Gdy przyjechaliśmy było pochmurno i raczej chłodno. Z każda chwilą robiło sie coraz ładniej i coraz cieplej.
Na rynku studnia św.Floriana.
A to Dom Narodowy - Cieszyński Ośrodek Kultury. Na drugim pietrze Centrum Folkloru Śląska Cieszyńskiego - wystawa i część warsztatowa "Oaza tradycji". Bardzo ciekawe.
To plac przed Teatrem im. Adama Mickiewicza (teatr był prosto pod słońce i zasłonięty drzewami).
A to ulica Głęboka, która prowadzi do ulicy Zamkowej (widać na końcu ulicy Pałacyk Myśliwski Habsburgów, w zamkowym parku)
Tam ulicą Zamkową można wejść lub wjechać do Czeskiego Cieszyna. Przez rzekę Olzę i Most Przyjaźni.
To Olza z Mostu Przyjaźni.
A to rzut oka na czeską stronę. Nie poszliśmy. Zrobiło się nagle gorąco, nie byłam przygotowana na tak wysoką temperaturę (zbyt grube ciuchy). Poszliśmy w cień do zamkowego parku.
Jednak parę metrów w Czechach zrobiłam ;)
To Pałacyk Myśliwski Habsburgów z 1840 roku. Na cokole współczesna rzeźba "Ślązaczka".
A w pałacyku jest teraz szkoła muzyczna.
A w parku pomnikowe kasztany. Park znajduje się na Górze Zamkowej. W XIV wieku ziemno-drewniany gród został zastąpiony murowanym gotyckim zamkiem książęcym.
To najcenniejszy zabytek Cieszyna, Rotunda romańska św. Mikołaja. Jedna z najstarszych świątyń chrześcijańskich w Polsce i najcenniejszy zabytek Śląska. Jej wizerunek znajduje się na banknocie 20 złotowym. Pochodzi z XI wieku. W dniu Patrona, czyli 6 grudnia odbywają się w niej nabożeństwa.
A to zachowane fragmenty Wieży Ostatecznej Obrony z XIII wieku. To pozostałość owego pierwotnego grodu i fortyfikacji obronnych.
A to Wieża Piastowska z 2 poł. XIV wieku.
Bardzo mi sie podobało na Górze Zamkowej.
Nie zrobiłam zdjęć kilku zabytkowych kościołów i nie byłam w Muzeum Ślaska Cieszyńskiego (limity odwiedzających, otwarte tylko do 14.00, nie zdążyliśmy).
Jeśli tylko będę w pobliżu z radością znów odwiedzę Cieszyn. Piękne miasto!
A wracając już do domu zrealizowałam jeszcze jeden "kaprys". Wstąpiliśmy prawie "po drodze" do Rybnika. To miasto też kojarzy mi się z dzieciństwem. Moja Pani od skrzypiec (w szkole muzycznej) pochodziła z Rybnika i często wspominała swoje miasto. Aż do teraz nie miałam okazji go zobaczyć.
No i "zobaczyłam". Był to tylko krótki rzut oka na najstarszą część miasta, wokół Rynku.
Ale nawet tak krótki pobyt pozostawił miłe wspomnienia i przekonanie, że stara część miasta jest ciekawa i ładna.
Opisów nie daję, bo nie wiem, na co patrzyłam. Po prostu spodobały mi się te budowle.
To na pewno dawny Ratusz, przy Rynku. Przeczytałam, że mieści się w nim Pałac Ślubów.
Na Rynku dużo punktów gastronomicznych, "ogródków".
Nagle takie ciemne zdjęcie mi wyszło. Ale tu widać Rynek w szerszym ujęciu.
Oczywiście poszliśmy na kawę . Tuż przy Rynku była kawiarnia "Tu i teraz". Zapamiętam ją na dłużej :) Wypiłam bardzo smaczną kawę mrożoną (pierwszą tego lata) i zjadłam niesamowity tort Sachera, "z marmoladą morelową", jak zachęcała urocza kelnerka. Takiego smacznego ciasta dawno nie jadłam (a jestem łasuchem, jak wiecie). Polecam!
Jeśli zaliczyłam kawę z ciastkiem, to miasto jest "zaliczone" :)
Jeszcze pożegnalne zdjęcie, placu przed wielką galerią handlową "Focus".
I już z auta, z drogi "ustrzeliłam" kościół patrona Rybnika , św. Antoniego ( wiem, co to dzięki rzetelnemu wpisowi Barbarossy na jej blogu)
I to już koniec wycieczki :) Dziękuję za Waszą cierpliwość .