wtorek, 10 października 2023

Jesień puka do drzwi

Jesień za progiem. "przepycha" się z latem, które nie może się zdecydować: zostać jeszcze trochę, czy odejść, definitywnie? Od paru dni pochmurnie, mokro i nieprzyjemnie chłodno (w nocy prawie przymrozki, +2 st!). A zapowiadają jeszcze +20 st. na jeden dzień (?)

Letnie sukienki już schowałam, bluzki, cienkie spodnie też. Gdyby rzeczywiście jeszcze przygrzało, jak zapowiadają, to mam kilka lżejszych rzeczy. Nie wydaje mi się, żebym się spociła (zmarzluch ze mnie).

Jesienne jabłka już w skrzynkach, w garażu (a trochę jeszcze wisi). Nie ma ich za wiele. Bo w zeszłym sezonie było ich zdecydowanie "za wiele". Suszyłam, robiłam musy, dżemy, placki, kompoty, wkrawałam do owsianki prawie co rano. A i tak dotrwały do końca czerwca! Ale kilka (-naście) kilogramów wylądowało, niestety, na kompoście. Co zrobić, przecież mamy tylko garaż do przechowywania. Mam nadzieję, że te jabłka, które mamy, spożytkujemy bez większych strat (będę je częściej przeglądać).

To tylko część zbiorów, drugie tyle w innych kartonach.....

Mamy, jak co roku, problem z nadmiarem winogron. Są bardzo smaczne, bezpestkowe różowe, "zielona chrupka" (taka odmiana) i ciemnofioletowe, deserowe, austriackie. Taki "żywopłot" z krzewów łozy winnej.


30 metrów winorośli!

 A im bardziej się je przycina, tym lepiej rosną i rodzą. Może dać im luz, niech dojrzewają na sąsiedzkich srebrnych świerkach?



Zielona chrupka, moja ulubiona :)


Austriacka deserowa.

Jak już uporamy się z winogronami, to może będę jeszcze zaprawiać pigwę. A może nie? Wszystko zależy w tym roku od szwagra, który teraz zainteresował się swoim ogrodem, w którym pięknie, od kilku lat, owocuje pigwa gruszkowa (i którą zagospodarowywaliśmy na prośbe szwagrostwa). Nie wyrywam się do roboty. Dżemów, różnych, mam zapas na parę lat. Dżemów z pigwy (i nalewkę) też.

Warzywnik powoli likwiduję. Ale naprawdę powoli. Bo fasolka, siana co dwa tygodnie aż do połowy lipca (tak zawsze robił mój tatuś) ciągle ładnie owocuje. A ja uwielbiam fasolkę z masłem i tartą bułeczką ;)


Tutaj jest pół kilo, z wczoraj. Dziś było jej nieco mniej, ale na obiad starczyło ;) To fasola karłowa i, ta szersza, jaśniejsza, pnąca, bez łyka. Na warzywniku rośnie też, bujnie, seler i marchew. Marchew nadaje się już do wykopania, ale nie bardzo mam ją gdzie przechowywać, w ziemi, na razie, nic jej nie gryzie i nic jej nie szkodzi, wyrywam sukcesywnie na codzienne obiady. 


Jest też por, może stać do przymrozków. No i są buraki. Też mają jeszcze żywe liście, jeszcze mi się nie spieszy z ich wyrywaniem. No i na nowo rośnie pietruszka i koperek. 

Kwiaty, niestety, mam mizerne. Z typowo jesiennych są tylko dąbki (drobne chryzantemy). Ale zakwitną dopiero za jakiś czas (mają pąki). Kupne sadzonki posadziłam do ziemi w zeszłym roku, przezimowały i ładnie rosły przez całe lato. Chyba będą liliowe. Nieistotne, ważne, że będzie kwiat, gdy inne kwiatki już całkiem przekwitną.

Kwitną mi drugi raz róże. Ale ostatnie deszcze trochę je "zmęczyły". Nadal cieszą moje oczy. Bardzo lubię róże.



Te wyrosły w górę i deszcz przygiął je nieco  (tu jeszcze w pełni urody, zdjęcia z zeszłego tygodnia).


Ostatnie słoneczniczki, jeszcze trwają.

I pojedyncze rudbekie :)

Szkoda lata, a złotej jesieni jeszcze nie widać. Czy w ogóle się pojawi? Czy liście zdążą się przebarwić, czy zmarzną i takie zwarzone, szare, opadną?  Zobaczymy. Przed nami prawie pół roku "bylejakiej" pogody. Chyba już zacznę marzyć o wiośnie ;)