środa, 27 grudnia 2023

Czas.

  Czas. Takie abstrakcyjne pojęcie. A jednocześnie bardzo realne, namacalne. Bo on płynie, biegnie, ucieka. Nie stoi w miejscu, nie zatrzymuje się. I nie można go cofnąć. Gdy już nadejdzie, to zaraz minie i nie powtórzy się więcej. 

Za starożytnym Heraklitem : "wszystko płynie, nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki". A u noblistki "nic dwa razy się nie zdarza". 

Nadchodzi nowy, kolejny rok. Powinnam go witać z nadzieją. Ale pesymistka we mnie przeszkadza mi cieszyć się nadchodzącym rokiem. Chętnie zatrzymałabym się w tym miejscu, w tym czasie, gdyby to było możliwe. Nie na długo, na chwilę. Ale świat się nie zatrzyma, świat popędzi do przodu. Bo "jedyną stałą rzeczą w tym świecie jest zmiana" (znów Heraklit). No i przecież moje wnuczęta muszą rosnąć, dorosnąć  i wejść w ten świat.

Do Siego Roku dla Was! I niech każdemu spełni się to, za czym tęskni, o czym marzy, do czego dąży! 

Dobrego Nowego Roku 2024!




niedziela, 17 grudnia 2023

Przedświątecznie

 Za tydzień Święta. W dawnych moich czasach najpiękniejsze Święta. najpierw kameralne, tylko z Rodzicami i Babunią. Potem, w miarę rozrastania się mojej rodziny, w coraz liczniejszym gronie. Mam na myśli przede wszystkim Wigilię, magiczny wieczór. Bo świąteczne dni często upływały na rodzinnych spotkaniach, odwiedzinach i goszczeniu.

I przyszedł czas, gdy znów Wigilie są kameralne, a dwa świąteczne dni nadal gwarne. Tak wolę. W Wigilie należy wszystko przygotować "na czas", podawać, smażyć ryby na ostatnią chwilę (już wiem, że można je upiec w piekarniku nieco wcześniej), postawić na stole wszystko, co w Wigilię powinno się na nim znaleźć. Gdy "pierwsza gwiazdka błyśnie na niebie", czyli niezbyt późno. Dla mnie, z wiekiem, to coraz większy stres, bo jako perfekcjonistka nie nadążałam. A odpuścić nie umiem...W mniejszym gronie lepiej sobie poradzę.

Zmieniliśmy priorytety. W Wigilię będzie nas mniej (ale mały wnuś ucieszy nas swoją osobą). A w I Święto będą wszyscy Moi. Na luzie. I bez ram czasowych. Postawię na stole dania wigilijne i dania świąteczne. A synowe i wnuki pomogą w obsłudze. 

Na razie zrobiłam pierniki i pierniczki. Dużo ich, ale wnukowie dadzą im radę. Nie od razu, ale na pewno nic się zmarnuje 😉



Jeszcze są gwiazdki i rożki orzechowe. I gotowe pierniki staropolskie. Jutro zrobię piernik lwowski. Bo pieniki się nie zestarzeją przez tydzień. Makowiec zostawiam sobie na piątek.

A w sobotę będę piec kulebiaki. Farsz mięsnogrzybowy mam zamrożony, a ten z kapustą i grzybami zrobię przy okazji gotowania świątecznej kapusty. W naszym domu (ani w domu Mojego) nie było tradycji pierogów. Więc ich nie robię. Te kulebiaki, to nasza nowa rodzinna tradycja (od ok 35 lat). Synowie już nie mogą się doczekać. W tygodniu zrobię śledzie, po kaszubsku (z rodzynkami) i korzenne. Jutro dowiem się co z karpiami. Mamy w pobliżu sklep, sprzedający karpie z łowiska. a także pstrągi z hodowli. Co roku kupuję wędzone pstrągi, jeszcze prawie ciepłe (po tym wędzeniu na miejscu) 😊 U nas na Wigilię jest zupa rybna. Zawsze robił ją mój tatuś, a ja podtrzymuję tradycję. I tak, jak jeden z synów nie lubi ryb, to na pytanie, czy robić zupę rybną odpowiada "tę zupę rybną jem". Bo taką zupę rybną robię tylko raz w roku.

Choinki jeszcze nie mamy, ale coś na pewno wybierzemy w ogrodzie po rodzicach. Od paru lat przycinamy czubki wybujałych świerków i jodeł. I przynajmniej mam poczucie, że jestem "eko", bo drzewa dalej rosną i tworzą nowe czubki😉

Co roku o tej porze cieszyłam się rosnącymi amarylisami (czyli Hipeastrum), z pędami kwiatowymi. W tym roku tylko jeden kwitnie i to już. Tygodnia nie przetrwa. Trudno. Moja wina, że 4 pozostałe mają tylko liście i ani śladu pędu kwiatowego. Gdy wyschły na dworze w lecie, powinnam je wziąć do domu i wsadzić do lodówki (cebule bez ziemi). W zeszłym roku zdążyły nieco się ochłodzić na dworze i potem pięknie zakwitły. Mokra jesień w tym roku spowodowała, że kwiaty po okresie suszy wypuściły liście, a nie przechłodziły się. Może jeszcze im się odmieni i zakwitną na Wielkanoc? To też mi się spodoba .


Nie należę do cierpliwych, ale tydzień oczekiwania pozwoli mi, mam nadzieję, spokojnie przygotować to, co zaplanowałam. Także dom "ubrać" świątecznie. 

Życzę wszystkim Wam, odwiedzającym mnie tutaj,

pięknych, rodzinnych, zdrowych i radosnych Świąt 

Bożego Narodzenia !



niedziela, 26 listopada 2023

Osobisty

 Jak wspomniałam wcześniej, trafiłam na "górce" na moje stare widokówki. A także widokówki adresowane do moich rodziców i dodawane do moich kolekcji (kartki z Polski i osobno z zagranicy). Wśród tych znalezisk trafiły się też listy. Przez 40, 50 (i więcej) lat zapomniałam o autorach, autorkach tych listów. A że jestem maniakiem druku i czytam wszystko, co potrafię przeczytać (poza łacińskim alfabetem i grażdanką  nie przeczytam), to przeczytałam i te listy ( a także teksty na tych wszystkich kilkuset widokówkach).

No i dopadły mnie wspomnienia. W podstawówce i w liceum uważałam się za szarą myszkę, no może za brzydkie kaczątko (nie tracąc nadziei na tego "łabędzia" drzemiącego we mnie). A jednak, sądząc po listach, miałam wielu znajomych, dobrych koleżanek, przyjaciół. No i bardzo kochających rodziców i babunię, oraz dorosłych przyjaciół rodziny, którzy pisali do mnie serdeczne listy.

Czytając te listy (zwłaszcza od osób, które już odeszły na zawsze) zrobiło mi się tak nostalgicznie, smutno. Wiadomo, wszystko ma swój kres, a śmierć jest tym najpewniejszym z wydarzeń w naszym życiu. Ale co z moimi rówieśnikami? Z większością "korespondentów" straciłam kontakt. Ktoś nie odpisał raz, drugi, kontakt się urwał. Tak bym chciała się dowiedzieć, czy żyją jeszcze, jak ułożyło im się życie, czy zrealizowali swoje plany, marzenia, czy czują, że dobrze przeżyli życie? Z koleżankami ze szkół miałam jako taki kontakt (spotkania rocznicowe), choć nie zawsze z tymi, z którymi wymieniałam się listami. Czasem były to wiadomości "z drugiej ręki". Czasem informacje z mediów (tak, niektórzy ze znajomych osiągnęli coś, o czym warto było poinformować w mediach). Ale o innych (przez lata zapomnianych) nie wiem nic. Co u Was słychać: Teresko, Zosiu, Gierku, Marku, Włodku, Gienku(Żeniu)? A co z ukraińskimi przyjaciółmi? Aż strach myśleć.

Ale pozytywne jest to, że z dwiema "dziewczynami" mam kontakt do dziś. Przez przeszło 50 lat stale jesteśmy "na bieżąco", zaprzyjaźnione, teraz już 'rodzinnie'. Jak było mi miło, że mogę do nich zadzwonić i opowiedzieć im o moich "odkryciach", zacytować fragmenty ich listów do mnie (bardzo ciekawe to były listy i często zabawne).

Jak w jednym memie: "jestem tak stara, że miałam przyjaciół i znajomych jeszcze przed epoką facebooka". Co pozostanie z dzisiejszych wirtualnych "znajomości? Rozwieją się w "kosmosie", jak dym. I żadna "chmura" ich nie zatrzyma (szczególnie, jak jakieś zakłócenia elektromagnetyczne spowodują, że wszystko na prąd "padnie).

Oczywiście, gdyby nie te wirtualne możliwości i udogodnienia, kontakty międzyludzkie byłyby skromniejsze. I ja  również nie poznałabym kilku bardzo ciekawych osób, w realu (dzięki wirtualowi).

Z trzecią koleżanką (do widokówek której dotarłam) po latach wznowiłam kontakt na którejś z rocznic szkolnych, po długich latach milczenia. I teraz dzięki WA widujemy się wirtualnie i osobiście. Internet i telefonia komórkowa, to z całą pewnością epokowe wynalazki :)

Ale papierowych listów i widokówek żal. Jakaś epoka się skończyła. Świat pędzi naprzód i nic tego nie powstrzyma. Co komu po moich wspomnieniach? 

A  mnie samej? Chwilowy sentyment. Co z tymi papierami zrobią potomni? Może stare widokówki będą miały jakąś materialna wartość, za kolejne dziesiątki lat? To już nie mój kłopot. Zostawię go moim "zstępnym" ;)

Bo (według treningu uważności) należy żyć tu i teraz, nie wybiegać myślami w przyszłość, nie żyć przeszłością, bo nie mamy wpływu na to, co już było, ani na przyszłość, jeśli tylko się jej obawiamy. Więc koniec z sentymentami. Chociaż trochę żal :)


Dawnych wspomnień czar (Ha lat 23) 😊

środa, 22 listopada 2023

Znalezione na "górce"

 "Górka", to nasza nazwa domowa na tak zwane poddasze użytkowe, w założeniu mieszkalna część poddasza. Ale na razie (już 15 lat z górą) nie jest nam potrzebna ta przestrzeń "do mieszkania". Ale jako strych i magazyn podręczny sprawdza się znakomicie. 

No i właśnie na owej górce, przy okazji szukania pewnych dokumentów, wpadł mi w ręce (a wcześniej "w oko") spory karton z widokówkami. Już zapomniałam, że jako nastolatka zbierałam widokówki, najchętniej z miejsc, które odwiedzałam, ale także od zaprzyjaźnionych osób.

Oczywiście nie mogłam tego spokojnie zostawić, tylko zaczęłam przeglądać i czytać te historyczne kartki. Wróciłam do czasów młodości. Zaczęłam przypominać sobie ludzi, których wtedy znałam, tych których już nie ma, tych, którzy "rozpłynęli się" zniknęli z mojego życia. I tych, którzy nadal są częścią życia obecnego (to budujące, przyjaźnie, znajomości z licealnych lat).

Wśród setek (naprawdę) widokówek z całego świata znalazłam kilka z wielkopolskich miasteczek. Jako licealistka jeździłam sama do babci, do Gostynia. A stamtąd robiłam sobie jednodniowe wycieczki (autobusami PKS) do pobliskich miasteczek. Być może robiłam zdjęcia aparatem Smiena,. Ale wtedy zwykle fotografowało się osoby, znacznie rzadziej same krajobrazy. Więc kupowałam widokówki, dokumentujące mój pobyt w jakimś miejscu.

Po tych przeszło 50 latach są to już historyczne widokówki.


Zacznijmy więc od najpiękniejszego, najokazalszego ratusza Wielkopolski 😍 Kolorowa widokówka, na błyszczącym papierze, z 1977 roku. Jeszcze na Starym Rynku można było parkować. Jakie piękne te stare autobusy 😉

Poniżej ratusz  z 1843 roku, na środku Rynku w Poniecu (pow. Gostyń). Widokówka z 1968 roku.

Pamiętam, że na dworcu PKS w Gostyniu miałam dylemat; czy jechać do Ponieca, czy do Borku. Oba miasteczka w podobnej odległości od Gostynia. Wybrałam Poniec, bo było lepsze połączenie autobusowe. A w Borku, niestety, nie byłam do dziś.



A to ratusz w Krobi (pow. Gostyń), zbudowany w połowie XIX wieku. Kartka z 1967 roku. Nie pamiętam ani pobytu w mieście, ani rynku z ratuszem. A to ciekawe miasteczko, ze swoją odrębnością etnograficzną. Centrum tzw. Biskupizny (piękne ciekawe stroje ludowe), z długa historią i ciekawymi zabytkami.


A oto ratusz w Gostyniu. Nie na środku, tylko po wschodniej stronie Rynku. Nadal pełni swą funkcję, znajduje się tu Urząd Miejski. W tle, znana mi od dziecka, przepiękna gotycka fara z przełomu XV/XVI wieku.


To wysmukły barokowy ratusz na Rynku w Lesznie (projektu Pompeo Farrariego), w tle widać Bazylikę św. Mikołaja (również projektował ją Pompeo Farrari). Leszno znam i lubię, ale bywam tam teraz bardzo rzadko. Kartka z 1966 roku.


To przysadzisty ratusz w Jarocinie, z końca XVIII wieku, Byłam tam tylko raz (a kartka z roku 1971).

Ładne ratusze na wielkopolskich rynkach są m.in. w Kórniku, Bninie, w Kościanie, w Krotoszynie. Pamiętam je, ale widokówek nie mam 😉

Przy okazji przeglądania widokówek zrobiłam "głęboką" wycieczkę w przeszłość. Radziliśmy sobie w tamtych czasach, "przedinternetowych" i "przedsmartfonowych", bardzo dobrze (sądząc po pokaźnym zbiorze kartek, które dostałam od licznych znajomych i przyjaciół). Co zostanie "dla potomnych" po takim, choćby, blogowym pisaniu? Ulotne to, nietrwałe. Za parę lat nie będzie po tym śladu (no chyba, że ktoś sobie coś wydrukuje).

Mam takie zeszłowieczne przekonanie, że "papier jest cierpliwy" i wytrzyma znacznie dłużej, niż wszelkie techniki elektroniczne. Ale może się mylę? Jak uważacie?

piątek, 10 listopada 2023

Alzacja w obrazkach

Alzacja - kraina historyczna wzdłuż dolnego i górnego Renu, graniczy od północy i wschodu z Niemcami, dotyka Szwajcarii na krótkim południowym odcinku (niedaleko stąd do Bazylei). Granica państwowa przebiega środkiem Renu. Ciekawostka: mimo, że granica przebiega przez środek rzeki, to jednak wody Renu na odcinku alzackim należą (aż do niemieckiego brzegu) do Francji (czyli francuscy wędkarze mogą z łodzi spokojnie łowić ryby tuż przy niemieckim brzegu, a w Renie, wyjątkowo czystym, jak na tak wielką rzekę w uprzemysłowionej Europie, jest pełno ryb!).

Alzacja nigdy nie była tworem państwowym. W XIV wieku założono związek 10 miast alzackich, mówiono językiem alzackim, należącym do grupy języków germańskich - alemańskich (obecnie uznaje się go za dialekt języka niemieckiego z francuskimi naleciałościami i podobno posługuje się nim spora grupa rdzennych mieszkańców, jest obok francuskiego, oficjalnym językiem tego regionu). Od końca XVII wieku Alzacja należy do Francji. Od 1871 roku, po wygranej przez Prusy wojnie francusko -pruskiej, Alzacja przez 47 lat należała do Niemiec (nie do wiary, ile można wybudować solidnych, na swój sposób imponujących budynków, w tak niedługim czasie1). I potem jeszcze w czasie II wojny światowej, do końca 44 roku Alzacja była niemiecka.

"Niemieckie" w wyglądzie nazwy miejscowości świadczą o dawnym ich pochodzeniu i są alzackie, sprzed końca XVII wieku, sprzed epoki francuskiej. 

My zaczęliśmy poznawanie Alzacji od Strasburga, stolicy regionu (270 tys. mieszkańców). Niestety nie było miejsca na łodzi, którą część wycieczkowiczów zwiedzała Strasburg. My pojechaliśmy na zwiedzanie miasta autokarem i spacerem ;)



Było dość ciepło, ale deszcze padał co jakiś czas.


Tu też w pobliżu Rynku i jednego z kanałów (które oplatają miasto, jak mury obronne).



To najstarszy budynek w Strasburgu. Do dziś bardzo szacowna restauracja, w której bywali wielcy, znani i bogaci tego świata (oczywiście prezydenci Francji, ale też innych krajów, aktorzy, aktorki, pisarze i szejkowie arabscy, ściany oblepione zdjęciami ).


Katedrę, z XI wieku, bardzo trudno było ująć w kadr. Taka "upchnięta" na ciasnym placu. Więc przepiękny portal z bliska.


Jeszcze z większej odległości, z rozetą, bo to piękne jest (dla mnie).


Tu widać ciasnotę tego rynku, a zdjęcie z uliczki prowadzącej na rynek; na pierwszym planie ten najstarszy dom. Wieży nie objęłabym nawet leżąc, chyba.😉(ponoć najwyższa gotycka wieża we Francji).


Z innej strony fragment wieży. Wieże miały być dwie, według budowniczego. Ale zmarł zanim drugą zbudowano, potem nie było pieniędzy, a potem mody sie zmieniły. I została katedra taka "niewykończona".


Kolejny z placów w starej części. Zrobiłam zdjęcie chyba tylko dlatego, że zaświeciło słońce😉

Zwiedzaliśmy miasto 4 godziny, ale jakoś nie miałam nastroju na fotografowanie w deszcz.

Potem już płynęliśmy w górę Renu, czyli pod prąd (w stronę Szwajcarii), żeby następnego dnia zwiedzać Alzację autokarem aż 9 godzin (obiad i degustacja wina na trasie).

To było trochę, jak na karuzeli. Chociaż ten pierwszy długi wyjazd był zachęcający.

Najpierw bardzo stara wieś na winiarskim szlaku (otoczona winnicami), o której wspomniałam we wcześniejszym wpisie:  Equisheim. Wioska była otoczona murem obronnym w średniowieczu. Później do murów zaczęto dobudowywać domki, z obu stron, a mury, kolejne, stawiano kawałek dalej. I tak parę razy rozszerzała sie ta wieś - miasteczko. Stąd uliczki biegnące "w kółko".







Zamiast skrzynek z kwiatami ludzie wywieszali z okien stare sprzęty domowe ??


Bardzo stara romańska kaplica (portal w cieniu).


Widok na kaplicę z ryneczku.


W tej miejscowości producentem był ten winiarz.

Potem była oberża w górach. Wogezy nie są wysokie,  to zalesione, łagodne szczyty. Przypominały mi moje Gorce 😊



Trochę wiało.😉
Po drodze był targ w Munster (o serach w poprzednim wpisie).
A dalej winiarskim szlakiem dotarliśmy do Keysersbergu.
Urocze, kolorowe miasteczko, pełne turystów (sobota!).


A winnice nawet w środku miasteczka (i dookoła). Na górze (Berg) nad miastem ruiny zamku, ale raczej nie cesarskiego (Keyser).



Podobno - najładniejszy dom w miasteczku 😊


I oczywiście stary, romański kościół (bo miasteczko tysiącletnie!).


Wewnątrz gotyk.


To już poza głównym szlakiem, "na zapleczu".


A w sklepach już Święta!




Kolejnego dnia był Colmar, kwintesencja Alzacji. 



Bociany, to wszechobecne (w przestrzeni publicznej) dekoracje. Podobno w Alzacji bocianów jest mnóstwo. Być może. Sama widziałam niezliczoną ilość bocianich gniazd w miastach i miasteczkach. I nawet jednego żywego, prawdziwego na gnieździe, w końcu października!


Przy gotyckiej kolegiacie zwanej "grzecznościowo" katedrą.  Colmar jest za mały, żeby mieć biskupstwo (67 tys. mieszkańców).


Wielką gotycką bryłę znów trudno mi było ująć w kadrze.


Wewnątrz taka perełka!


Nawet sklepy spożywcze (ale luksusowe, dla turystów) miały piękne wystawy.


Najpiękniej było w dzielnicy zwanej Małą Wenecją 😍




Dużo wody, dużo zieleni (jeszcze, mimo późnej jesieni). Wszystko czyste, odnowione. Widać, że dba się tutaj o tradycję (i turystów).😉

Potem pojechaliśmy na obiad do kolejnego zabytkowego miasteczka na winiarskim szlaku, Obernai (nie przysięgnę, przewodnik mówił dużo po francusku, a wyjaśnienia po angielsku. specjalnie dla nas, były jedynie podstawowe, francuskiego nie znamy).
Oprócz starej oberży w środku miasta ( z tym jeleniowatym w oknie) były tu też oczywiście inne zabytki.


 

Ale byłam już znużona tymi miasteczkami. Niby każde inne, ale jednak podobne do siebie.

Było jeszcze jedno miasteczko (chyba Ribeauville). Sadząc po nazwie, francuskiej, nie starsze niż 400 lat. Zdjęć nie mam, bo po początkowym słonku zaczął padać rzęsisty deszcz. I zupełnie nie było sensu robić zdjęć. 
Po galowym wieczorze na statku, o którym wspomniałam poprzednio( Diner de Gala), popłynęliśmy do Strasburga i następnego dnia francuska - alzacka przygoda dobiegła końca. 

Ale jeszcze nie nasza podróż. Po drodze do domu zaplanowałam nocleg w Bambergu i zwiedzanie miasto. Dla poznaniaków to miasto "brzmi swojsko". A historyczny związek Poznania z Bambergiem, a raczej z kolonistami z okolic tego miasta był jednym z powodów odwiedzin Bambergu. Bambrzy poznańscy, to piękna karta w historii mojego miasta. 
Ale nic, zupełnie nic nie przypominało mi w Bambergu Poznania.
Stare Miasto w Bambergu znajduje sie na liście dziedzictwa UNESCO. Miasto ma tysiąc lat, jest otoczone kanałami, fosami, przepływa przez nie Men. Dużo wody w samym centrum. Dużo zieleni, starych drzew. Piękne, bogate miasto.




A to Ratusz, na wodzie.



Rzeźby na moście, przy Ratuszu.





Pomniki, kościoły, solidne budowle z XIX wieku.


I sklepy z rękodziełem "bożenarodzeniowym". Ciekawe, czy one przez cały rok mają ten asortyment?

Na koniec ostatnie moje jesienne kwiaty, na pożegnanie jesieni.


Pozdrawiam Was! Może jeszcze się spotkamy...