piątek, 10 listopada 2023

Alzacja w obrazkach

Alzacja - kraina historyczna wzdłuż dolnego i górnego Renu, graniczy od północy i wschodu z Niemcami, dotyka Szwajcarii na krótkim południowym odcinku (niedaleko stąd do Bazylei). Granica państwowa przebiega środkiem Renu. Ciekawostka: mimo, że granica przebiega przez środek rzeki, to jednak wody Renu na odcinku alzackim należą (aż do niemieckiego brzegu) do Francji (czyli francuscy wędkarze mogą z łodzi spokojnie łowić ryby tuż przy niemieckim brzegu, a w Renie, wyjątkowo czystym, jak na tak wielką rzekę w uprzemysłowionej Europie, jest pełno ryb!).

Alzacja nigdy nie była tworem państwowym. W XIV wieku założono związek 10 miast alzackich, mówiono językiem alzackim, należącym do grupy języków germańskich - alemańskich (obecnie uznaje się go za dialekt języka niemieckiego z francuskimi naleciałościami i podobno posługuje się nim spora grupa rdzennych mieszkańców, jest obok francuskiego, oficjalnym językiem tego regionu). Od końca XVII wieku Alzacja należy do Francji. Od 1871 roku, po wygranej przez Prusy wojnie francusko -pruskiej, Alzacja przez 47 lat należała do Niemiec (nie do wiary, ile można wybudować solidnych, na swój sposób imponujących budynków, w tak niedługim czasie1). I potem jeszcze w czasie II wojny światowej, do końca 44 roku Alzacja była niemiecka.

"Niemieckie" w wyglądzie nazwy miejscowości świadczą o dawnym ich pochodzeniu i są alzackie, sprzed końca XVII wieku, sprzed epoki francuskiej. 

My zaczęliśmy poznawanie Alzacji od Strasburga, stolicy regionu (270 tys. mieszkańców). Niestety nie było miejsca na łodzi, którą część wycieczkowiczów zwiedzała Strasburg. My pojechaliśmy na zwiedzanie miasta autokarem i spacerem ;)



Było dość ciepło, ale deszcze padał co jakiś czas.


Tu też w pobliżu Rynku i jednego z kanałów (które oplatają miasto, jak mury obronne).



To najstarszy budynek w Strasburgu. Do dziś bardzo szacowna restauracja, w której bywali wielcy, znani i bogaci tego świata (oczywiście prezydenci Francji, ale też innych krajów, aktorzy, aktorki, pisarze i szejkowie arabscy, ściany oblepione zdjęciami ).


Katedrę, z XI wieku, bardzo trudno było ująć w kadr. Taka "upchnięta" na ciasnym placu. Więc przepiękny portal z bliska.


Jeszcze z większej odległości, z rozetą, bo to piękne jest (dla mnie).


Tu widać ciasnotę tego rynku, a zdjęcie z uliczki prowadzącej na rynek; na pierwszym planie ten najstarszy dom. Wieży nie objęłabym nawet leżąc, chyba.😉(ponoć najwyższa gotycka wieża we Francji).


Z innej strony fragment wieży. Wieże miały być dwie, według budowniczego. Ale zmarł zanim drugą zbudowano, potem nie było pieniędzy, a potem mody sie zmieniły. I została katedra taka "niewykończona".


Kolejny z placów w starej części. Zrobiłam zdjęcie chyba tylko dlatego, że zaświeciło słońce😉

Zwiedzaliśmy miasto 4 godziny, ale jakoś nie miałam nastroju na fotografowanie w deszcz.

Potem już płynęliśmy w górę Renu, czyli pod prąd (w stronę Szwajcarii), żeby następnego dnia zwiedzać Alzację autokarem aż 9 godzin (obiad i degustacja wina na trasie).

To było trochę, jak na karuzeli. Chociaż ten pierwszy długi wyjazd był zachęcający.

Najpierw bardzo stara wieś na winiarskim szlaku (otoczona winnicami), o której wspomniałam we wcześniejszym wpisie:  Equisheim. Wioska była otoczona murem obronnym w średniowieczu. Później do murów zaczęto dobudowywać domki, z obu stron, a mury, kolejne, stawiano kawałek dalej. I tak parę razy rozszerzała sie ta wieś - miasteczko. Stąd uliczki biegnące "w kółko".







Zamiast skrzynek z kwiatami ludzie wywieszali z okien stare sprzęty domowe ??


Bardzo stara romańska kaplica (portal w cieniu).


Widok na kaplicę z ryneczku.


W tej miejscowości producentem był ten winiarz.

Potem była oberża w górach. Wogezy nie są wysokie,  to zalesione, łagodne szczyty. Przypominały mi moje Gorce 😊



Trochę wiało.😉
Po drodze był targ w Munster (o serach w poprzednim wpisie).
A dalej winiarskim szlakiem dotarliśmy do Keysersbergu.
Urocze, kolorowe miasteczko, pełne turystów (sobota!).


A winnice nawet w środku miasteczka (i dookoła). Na górze (Berg) nad miastem ruiny zamku, ale raczej nie cesarskiego (Keyser).



Podobno - najładniejszy dom w miasteczku 😊


I oczywiście stary, romański kościół (bo miasteczko tysiącletnie!).


Wewnątrz gotyk.


To już poza głównym szlakiem, "na zapleczu".


A w sklepach już Święta!




Kolejnego dnia był Colmar, kwintesencja Alzacji. 



Bociany, to wszechobecne (w przestrzeni publicznej) dekoracje. Podobno w Alzacji bocianów jest mnóstwo. Być może. Sama widziałam niezliczoną ilość bocianich gniazd w miastach i miasteczkach. I nawet jednego żywego, prawdziwego na gnieździe, w końcu października!


Przy gotyckiej kolegiacie zwanej "grzecznościowo" katedrą.  Colmar jest za mały, żeby mieć biskupstwo (67 tys. mieszkańców).


Wielką gotycką bryłę znów trudno mi było ująć w kadrze.


Wewnątrz taka perełka!


Nawet sklepy spożywcze (ale luksusowe, dla turystów) miały piękne wystawy.


Najpiękniej było w dzielnicy zwanej Małą Wenecją 😍




Dużo wody, dużo zieleni (jeszcze, mimo późnej jesieni). Wszystko czyste, odnowione. Widać, że dba się tutaj o tradycję (i turystów).😉

Potem pojechaliśmy na obiad do kolejnego zabytkowego miasteczka na winiarskim szlaku, Obernai (nie przysięgnę, przewodnik mówił dużo po francusku, a wyjaśnienia po angielsku. specjalnie dla nas, były jedynie podstawowe, francuskiego nie znamy).
Oprócz starej oberży w środku miasta ( z tym jeleniowatym w oknie) były tu też oczywiście inne zabytki.


 

Ale byłam już znużona tymi miasteczkami. Niby każde inne, ale jednak podobne do siebie.

Było jeszcze jedno miasteczko (chyba Ribeauville). Sadząc po nazwie, francuskiej, nie starsze niż 400 lat. Zdjęć nie mam, bo po początkowym słonku zaczął padać rzęsisty deszcz. I zupełnie nie było sensu robić zdjęć. 
Po galowym wieczorze na statku, o którym wspomniałam poprzednio( Diner de Gala), popłynęliśmy do Strasburga i następnego dnia francuska - alzacka przygoda dobiegła końca. 

Ale jeszcze nie nasza podróż. Po drodze do domu zaplanowałam nocleg w Bambergu i zwiedzanie miasto. Dla poznaniaków to miasto "brzmi swojsko". A historyczny związek Poznania z Bambergiem, a raczej z kolonistami z okolic tego miasta był jednym z powodów odwiedzin Bambergu. Bambrzy poznańscy, to piękna karta w historii mojego miasta. 
Ale nic, zupełnie nic nie przypominało mi w Bambergu Poznania.
Stare Miasto w Bambergu znajduje sie na liście dziedzictwa UNESCO. Miasto ma tysiąc lat, jest otoczone kanałami, fosami, przepływa przez nie Men. Dużo wody w samym centrum. Dużo zieleni, starych drzew. Piękne, bogate miasto.




A to Ratusz, na wodzie.



Rzeźby na moście, przy Ratuszu.





Pomniki, kościoły, solidne budowle z XIX wieku.


I sklepy z rękodziełem "bożenarodzeniowym". Ciekawe, czy one przez cały rok mają ten asortyment?

Na koniec ostatnie moje jesienne kwiaty, na pożegnanie jesieni.


Pozdrawiam Was! Może jeszcze się spotkamy...

10 komentarzy:

  1. Anonimowy11/11/2023

    Haniu, piękna i ciekawa relacja, piękna Ty!
    Gdybym miała planować najbliższą podróż, to wzięłabym pod uwagę Alzację właśnie.
    Bamberg - masz rację, u nas na Kujawach to tez znajome, nawet na rolników mówiło się bamber.
    Miejscowości Alzacji momentami przypominają Pragę, czasem Szwajcarię, świetnie wybrałaś !
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Joasiu! Wybór zdjęć to zawsze trudne decyzje ;) Cieszę się, że mogłam zobaczyć taką "nieoczywistą" Francję. Świat jest piękny. Teraz marzy mi się Rumunia. To podobno też turystyczna perełka (np. Transylwania, Siedmiogród), jeszcze nie "zadeptana' :)

      Usuń
  2. Anonimowy11/11/2023

    Alez mieliscie duzo wrazen. Przepiekna wycieczka Haniu.
    Ale chyba tez troche meczaca...
    Serdecznosci od Stokrotki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, za dużo wrażeń na raz przytępia percepcję ;) chcieli nam chyba "po japońsku" pokazać jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie ;) Ale wspomnienia piękne :) Serdecznie Cię pozdrawiam!

      Usuń
  3. Haniu, kolejne wspaniałe zwiedzanie za Wami, z ogromną przyjemnością dołączyłam do zwiedzania tych wspaniałych, bogatych w piękną architekturę ulic.
    Chryzantemki cudne, chyba właśnie takie miałam, niestety zginęły mi po kilku latach. Ale muszę koniecznie posadzić kilka odmian, mój jesienny ogród ubogi w kwitnienia :))
    Pozdrawiam serdecznie, Agness:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Agness. U mnie jeszcze ostatnie rudbekie kwitną, ostatnie pelargonie. No i ta niewielka kęp chryzantem. Kupiłam ze 2 lata temu wczesną jesienią takie niewysokie mizerotki. Nigdy mi nie chciały wcześniejsze przezimować. Tym widocznie miejsce pasuje, po południowej stronie domu. Dzięki długiej ciepłej jesieni zdążyły zakwitnąć. I niech się rozkrzewiają :)
    A póki zdrowie pozwoli nie zrezygnuję z poznawania nowych miejsc :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj deszczowo, listopadowo Haneczko
    Z przyjemnością odbyłam z Tobą tą wędrówkę. Jak dobrze jest spacerować takimi uliczkami. Niestety mojego urlopu nie da się rozciągnąć. Już liczę lata do wolnego czasu. Napisałaś ostatnio u mnie, że jestem za młoda na Beatlesów. Cóż miły komplement...
    Mój ostatni mail dotarł?
    Niech każdy dzień będzie dla Ciebie łaskawy w codzienności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ismenko, cieszę się, że spodobał Ci się ten mój reportaż :) Już napisałam do Ciebie. Coś moja poczta nie chciała ze mną współpracować. Mam nadzieję, że teraz list do Ciebie dotarł.

      Usuń
  6. Dzięki powyższej relacji, przypomniałam sobie bardzo podobną wycieczkę, gdy pracowałam w Niemczech, w Bonn. Z przyjemnością powędrowałam Twoimi śladami! :-)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że przywołałam miłe wspomnienia. Ładny ten mur pruski, prawda? I u nas w Wielkopolsce i na pewno w Twojej okolicy też, zachowało sie sporo takich budynków. Ale nie w takim zagęszczeniu ;) I nie tak zadbanych, niestety.

      Usuń