Dzisiaj mniej natury, więcej cywilizacji. W Algarve jest bardzo dużo miasteczek, małych skupisk miejskich, starych, z tradycją, z wąskim uliczkami, małymi placykami, na których toczy się spora część życia mieszkańców. I turystów też. jest ciepło (18 st. w nocy), można nawet po zmierzchu, który tam zapada ok. siódmej wieczór w połowie października (czas Greenwich) siedzieć bez przykrości na dworze. Widziałam cztery największe miasta regionu: Faro, prawie 65 tys.mieszkańców, stolica Algarve, z międzynarodowym lotniskiem i Uniwersytetem Algarve, Portimao -55 tys., duży port rybacki. u ujścia rzeki Arade i nad brzegiem morza (szeroka i długa piaszczysta plaża Da Rocha), Albufeira. 45 tys., centrum turystyczne i Lagos- 22, pierwsza, stara stolica Algarve, z dużym portem i portem jachtowym, bardzo stare miasto, założone w I w.p.n.e. przez Celtów.

To jedna z trzech bram w murach miejskich, prowadząca do Starego Miasta Faro, otoczonego murami. W Faro byliśmy tylko 3 godziny przed wylotem do Polski. Faro leży nad wodą, ale to nie bezpośrednio morze, to laguna , park narodowy rzeki Formosa. Można spacerować wzdłuż laguny, woda czyściuteńka (można też odbyć przejażdżkę statkiem po lagunie, ale niestety, nie mieliśmy już czasu).
Z hotelu mieliśmy widok na Portimao. Widać je na zdjęciu w poprzednim wpisie. Pojechaliśmy tam dwa razy, to było zaledwie kilka kilometrów od nas, przez most.
Tu centrum miasta, z widokiem na katedrę, którą w Portugalii nazywają Se.
A tu domy zdobione tradycyjnymi portugalskimi płytkami Azulejo (a mówią "azuleżu).
Bardzo mi sie podobało w Lagos. Miasto nieduże, stare miasto przytulne, z wąskimi uliczkami deptakami i małymi placykami pełnymi turystów (a na uliczkach spokojnie). To była akurat niedziela i na tych placykach produkowali się różni artyści: żonglerzy, akrobaci, śpiewacy, także operowi. No i kafejki uliczne, jedna przy drugiej, jak można nie wypić smacznej kawy (jestem prawie pewna, że brazylijskiej: cudownie harmonijna, lekka, bez kwasu i goryczki, taką lubię). No i ceny, porównywalne do cen w moim gminnym miasteczku, czyli - taniej już się nie da: za dwa ciasteczka typu makaronik i dwie kawy zapłaciliśmy 3.60 Euro. Jak nie lubić takiego miasta?
Tu bulwar wzdłuż kanału portowego , z bulwaru widok na port jachtowy. Tu już słońce zachodziło.
A tu jeden z zielonych placyków, gdzie później produkował się młody tenor, o wspaniałym głosie, w koszulce polo i ciemną, czarna skórą . Portugalczyków afrykańskiego pochodzenia było na Południu niewielu, znacznie mniej niż w Lizbonie.
Byliśmy też w Albufeirze. Ale mieliśmy pecha. Był to jedyny deszczowy dzień w ciągu naszego pobytu (a jak wróciliśmy do hotelu po południu, to wyszło słońce, za późno ).
W Albufeirze widać było w dzielnicy nadmorskiej sporo domów wakacyjnych, dla turystów, wyremontowanych małych dawnych domków rybackich. W innych miastach hotele nie rzucają się w oczy (owszem, w Portimao blisko plaży, ale przy miejskich ulicach było kilka większych hoteli). To nie to, co w Hiszpanii, gdzie hotele wyparły tubylców na obrzeża i stoją nawet na plaży takie molochy po 20 pieter, horror.
Tutaj raczej są to piętrowe rozłożyste pensjonaty w ogrodach lub male wille na wynajem. Przytulnie i skromnie, no i spokojniej.
W Albufeirze plażą znajduje się w centrum miasta.
A to zdjęcie po prostu musiałam zrobić! Tych psiaków jest pięć (na górnym stopniu dwa)!Przy małym domku w Albufeirze, blisko plaży :).
A to miasteczko Carvoeiro, wspinające się w górę po klifie, też z plażą w centrum .
A to widok na miasteczko Ferragudo, najbliższe hotelu, naprzeciw Portimao, po drugiej stronie rzeki.
I jeszcze typowa uliczka w miasteczkach nadbrzeżnych. ta - w Ferragudo.
Byliśmy też w Sagres, miejscowości na krańcu Europy, w pobliżu przylądka w. Wincentego. To teraz nieduże miasteczko rybackie i osada turystyczna. Z piękną historią. Znajduje się duża twierdza, w której dawno temu król Henryk żeglarz założył szkołę morską.
To rozległy widok na port w Sagres. Poza twierdzą nie ma tu nic ciekawego, same małe domki na wynajem, a twierdzy jakoś nie chciało nam się zwiedzać.
Byliśmy też w portugalskiej wiosce. Portugalia boryka się z problemem wyludnienia. Ubywa jej mieszkańców. Wiele wsi jest wyludnionych. W jednym z przewodników przeczytałam o projekcie rewitalizacji jednej z wiosek u stóp gór w pewnej odległości od morza. Grupa zapaleńców postanowiła odbudować wioskę Pedralva i zrobić z niej wioskę turystyczną, wyremontować domki dla turystów. Teraz juz prawie wszystkie domki są odnowione, pobielone, czyściutkie, jak nowe. Przez otwarte okna i drzwi można było obejrzeć sobie gustowne, przytulne wnętrza, w rustykalnym stylu, ale z wszystkimi wygodami cywilizacji, a kuchnie bardzo nowoczesna z marmurem i stalą. Elegancko. Jest tez restauracja z kawiarnia i pizzeria. a w centralnej recepcji można kupić miejscowy miód i pamiątkowe drobiazgi. Chodziliśmy po pustych (już?jeszcze?) uliczkach wioseczki i napawaliśmy się ciszą i spokojem pięknego miejsca.
Widok na recepcję, restaurację, a wyżej pizzeria.
Pozostawiony stary piec chlebowy i odnowione domki.
a tak wygląda ostatni chyba stary domek w Pedralvie, inne są już piękne. Zauroczyło mnie to miejsce. mam nadzieję, że turyści go nie zadepczą.
Wróciłam niecały tydzień temu z pięknej Portugalii, a już za nią tęsknię. Ach, czemu nie leży bliżej...