wtorek, 7 stycznia 2025

Trzech Króli

 Dość nowe święto. Święto rozumiane jako dzień wolny. Dawno temu, gdy chodziłam do szkoły, to ferie świąteczne na Boże Narodzenie trwały właśnie do 6 stycznia, do Trzech Króli. 

"Trzech Króli" to nazwa tradycyjna, historyczna, związana tylko z tym Świętem 6 stycznia. Gramatycznie to zawsze "królów". Owszem, możemy usłyszeć, że nie ma trzech króli, gdy na przykład trzy króle, czyli króliki gdzieś komuś znikną.

Tak sobie dywaguję i podpisuję się pod bardzo udanym tytułem blogu jednej z was "piszę, co chcę i kiedy chcę". Ja podobnie 😉

Już wczoraj "dostaliśmy" pod opiekę najmłodszego wnusia. Jego siostra, najmłodsza pięciodniowa wnusia, znalazła się w szpitalu ( z mamą) z powodu żółtaczki noworodków. 

A my bardzo miło spędziliśmy ten dzień z wnusiem. Byliśmy na basenie w Kórniku, to prawie najbliżej nas (bliżej jest Swarzędz, ale kiedyś zraziłam się do tego obiektu - głupie zasady korzystania z niego, jestem nieco pamiętliwa). To w ogóle bardzo ciekawe, że w podpoznańskich gminach, czyli w powiecie poznańskim i zaraz w powiatach sąsiednich są pływalnie, czasem nawet tak atrakcyjne, jak np. Termy Tarnowskie w Tarnowie Podgórnym, swego czasu najbogatszej gminie w Polsce (jeszcze tam nie trafiłam). Zanim w Poznaniu powstały Termy Maltańskie jeździłam z dziećmi do Leszna (jeden z pierwszych w Polsce akwaparków), do Obornik, do Wrześni, do Śremu. Teraz ambicją każdego miasta powiatowego( w Wielkopolsce) jest posiadanie pływalni, koniecznie z częścią rekreacyjną, z brodzikiem, basenem z masażami wodnymi, ze zjeżdżalniami. I świetnie. A dzieci w szkołach mają raz w tygodniu zajęcia z nauki pływania, na najbliższym w okolicy basenie. I bardzo dobrze, pływać należy umieć (chociaż wiem, że są osoby, które się boją wody, biedacy).

My wczoraj dobrze się bawiliśmy na basenie, czas szybko minął. Po takich wodnych atrakcjach jedzenie lepiej smakuje (a mój wnuś jest strasznym niejadkiem).

Noc z wnusiem minęła nam spokojnie. I dziś, w taki słoneczny ciepły dzień poszłam z nim na spacer do wsi. Mamy nową atrakcje turystyczną (co prawda jeszcze nie do końca gotową). Stary - nowy wiatrak koźlak. Przeniesiony do centrum wsi został poddany renowacji, czy wręcz rekonstrukcji. Zabytkowe jest wnętrze wiatraka, stare, w większości drewniane elementy mechanizmu wiatraka. Drewniane ściany i skrzydła (śmigła)  są nowe, drewno aż świeci. Mam nadzieję, że na wiosnę będzie można podziwiać wiatrak w całej krasie (może nawet zwiedzać?). Na razie jeszcze jest "w remoncie".



No i wstąpiliśmy z wnusiem do kościółka. Kościółek wiejskim zwyczajem otoczony płotem, z niewielkim starym cmentarzem (groby dawnych okolicznych właścicieli ziemskich i proboszczów), nowa dzwonnica i na czas Świąt  - żłobek, czyli stajenka z tradycyjnymi postaciami. A Trzej Królowie i Święta Rodzina (Jezusek jednak nie) poruszają głowami, rękami, ciekawie. Ale Mały nie był szczególnie zainteresowany.

 Natomiast śpiew z kościoła wabił go. Święto, msza o innej porze niż w niedziele, właśnie dobiegała końca. Koniecznie musieliśmy tam wejść. Piękny jest ten niewielki drewniany kościół z połowy XVIII wieku, gdzie barokowy wystrój nie zmienił się przez wieki. I ten piękny oświetlony ołtarz, cały kościół rozświetlony, i kolędy śpiewane przez wiernych, z akompaniamentem organów. Mały stał, jak zaczarowany, a ja przeniosłam się w czasie do dzieciństwa i tych rytuałów coniedzielnych, w których nie uczestniczę, z wyboru, od bardzo wielu lat. Mimo to wzruszenie chwyciło mnie za gardło. Wspomnienia mam cudne.


A wiele osób miało na głowach korony 😊

Pogoda nas nie rozpieszczała przez ostatnie dni. Sporo chmur, najpierw deszcz, potem śnieg, a teraz odwilż. Nie wychodziłam do ogrodu, bo nie było po co. Wczoraj z Małym wracaliśmy ze spaceru ogrodową furtką i przypomniałam sobie, że od kilkunastu dni widzę z okna białą "plamę" na klombie w środku ogrodu. Wiem, że to ciemiernik, ale za daleko, żeby cieszyć oczy. Teraz była okazja żeby z bliska popatrzeć na ten "dziw natury" - kwiaty w środku zimy. W przyrodzie, jak widać, wszystko jest możliwe.



9 komentarzy:

  1. Haniu, takie dni z wnukami to prawdziwa frajda!
    No i gratulacje z okazji przyjścia na świat wnuczki!
    Blisko nas tez wyremontowano wiatrak, powstał nawet piec chlebowy i miejsca na piknik lub zajęcia w terenie.
    U nas wiosna od wczoraj, aż chce się spacerować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I u nas ciepło! Tylko akurat wczorj topniał snieg i mój wnuk eksplorator musiał butkami sprawdzić każdą pozostałą jeszcze pryzmę śniegu i każdą napotkana kałużę ;) Ciekawy świata, ale rzadko "usłuchany" ;) ( i tak bardzo sie kochamy).

      Usuń
  2. Wszystko u Pani jakieś takie naturalne, zwyczajne, proste, oczywiste. Rzadkość w tym co mi zdarza się dostrzegać w zmanipulowanym świecie. Z przyjemnością przeczytałam relację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Czas nas uczy pokory ;) A ja już 70+. I moje życie takie zwyczajne i spokojne (czasem aż za spokojne, wtedy wymyślam wyjazdy).

      Usuń
  3. Haniu! Ty i 70+? Nie wierzę!!!
    Ile latek ma Wasz Wnusio? Myślę, że odziedziczył po Tobie dobry słuch, skoro tak mu się podobały kościelne śpiewy. Zazdroszczę Ci tego odkrywania świata przed Małym. Ja to mam za sobą. Teraz Najmłodszy odkrywa świat przede mną.😉
    Buziaki!🥰🥰🥰

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mały ma 4,5 :) Lubi śpiewać :) Podobno śpiewa siostrzyczce kołysanki, pewnie te, które ja jemu śpiewam, gdy zostaje u nas na noc, co zdarza się całkiem często, na jego prośbę. A mnie tylko żal, że nie będę dla tej nowej wnusi taką "pełnosprawną" babunią. Że nie zdążę. Ale kto wie, co nam pisane...:) Ściskam!

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy1/08/2025

    chciałabym móc tak przenieś się w wyobraźni do czasów dzieciństwa i napisać: "wspomnienia mam cudne".. No , ja niestety nie mam.. :( Ale coś wspólnego jednak mamy.... też jestem pamiętliwa :)) Serdeczności Haniu! Benka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Bożenko, cudne wspomnienia mam tylko z tych śpiewnych kolęd i potem pieśni wielkanocnych. A sam "Kościół" mi " sie naraził", gdy miałam 5 lat. Chodziłam z mamą na "dorosłe" msze, stałyśmy zwykle, bo w kościele był tłum. Niczego nie widziałam, a jeszcze kazania trwały, według mnie całą wieczność. Kiedyś zaczęłam głośno, coraz głośniej marudzić, że ksiądz ględzi. Mama, bardzo wrażliwa na to "co pomyślą ludzie" i nie mogąc mnie uspokoić, rozzłościła się i taka pełna złości zaciągnęła mnie do domu, kawałek drogi. A w domu dała mi lanie, takie wychowawcze, ręką na goła pupę(jedyne w moim życiu i zupełnie bezsensowne). Nie mogłam obrazić się na moją kochana mamusię. Ale kościół stracił w moich oczach. I nigdy już nie odzyskał poprzedniej, magicznej pozycji ;) Ściskam Cię!

      Usuń