Od zawsze kocham koty. Pamiętam, gdy miałam 9 lat "opiekowałam się" kociątkiem w czasie wakacji na wsi. Głaskałam, tuliłam, podsuwałam smaczne kęski. Byłam szczęśliwa. Zostawiłam koteczka i nawet nie wiem, czy dożył dorosłości. Bo kocięta są wrażliwe, często padają ofiarą kociego kataru, bez pomocy weterynarza nie dają rady. Szczególnie koty ogrodowe, działkowe, wolnożyjące, często zdane na siebie i "łaskawców" ich dokarmiających.
Moja koteczka, z którą przeżyłam 17 lat, też urodziła się, jako kot wolnożyjący, działkowy. Obserwowaliśmy (ja i moi synowie) piątkę maluchów (od dwóch młodych kotek), gdy przechodziły pod płotem z sąsiedniego ogrodu do nas, tak głodne, że (przecież dzikie)nie zwracały uwagi na nasze głaski, gdy "przypięły się" do miski z mleczkiem. Że niby mleko krowie kotom szkodzi? A człowiekowi alkohol nie szkodzi? A papierosy? Więc dlaczego człowiek pije i pali? Dlaczego koty (wiem, że nie wszystkie) łapczywie piją "niezdrowe" mleko? Bo lubią.
Z tej piątki kociąt w ciągu lata ubywało maluchów. Na jesień zostało jedno kocię, już ok. czteromiesięczne, jeszcze całkiem małe. Pod koniec października zamykaliśmy daczę na zimę. Koty musiały sobie jakoś radzić (tam niektóre osoby mieszkały cały rok). To jedyne kocię miało katar. Mój syn nie chciał pozwolić, żeby cała kocia rodzina "zniknęła". Bez zgody "pana domu", ale za moim przyzwoleniem, wzięliśmy malucha do domu, przekonani, że to kocurek. Pani weterynarz wyprowadziła nas z błędu. To była koteczka, chora i zaniedbana, z niby czarnym futerkiem, ale w kilku rodzajach szarości i brązu. Jak sprana szmatka. No i została Szmatką, moją ukochaną koteczką, cudowną, łagodną, "lulunią".
Jedno z jej ostatnich zdjęć.
Była ze mną 17 lat! Po jej odejściu, 5 lat temu, po półrocznej chorobie (cukrzyca i zastrzyki), nie miałam ochoty przeżywać takiego bólu odejścia jeszcze raz. No i mając w pamięci słowa noblistki, nie chciałam zostawić kota "samego w domu". Bo koty potrafią żyć i 20 lat, nie wiem, czy miałabym aż tyle czasu dla kota ("tego się nie robi kotu")?
Ale przyroda nie zna próżni. Przed zimą, po odejściu mojej koteczki, zaczęła się pojawiać pod moim domem inna kotka (trikolor, więc na pewno kotka). Sama łagodność. Los nie obszedł się z nią łagodnie. Nie była młoda, zęby "zjedzone", połamane, ogon przetrącony (nie mogła go podnieść, w ogóle był bezwładny). Taka ufna, widać, że domowa. Skąd się wzięła na tej wsi taka sama? Ktoś umarł, czy wyrzucił, bo stara? Pozwalała sie brać na ręce, sama wchodziła na kolana, bez problemu wiozłam ja w transporterku do weterynarza. Ale było powiedziane (obiecałam to Mojemu, a i sobie też) żadnego kota w domu. Karmiłam koteczkę na tarasie, na zimę miała podgrzewaną budkę na tarasie i podusię na cieplejsze pory roku. Widziałam, że jest coraz chudsza (a to był duży kot). Do tego pojawiła się "konkurencja" - dwa kocurki, niekastrowane. Ale tak naprawdę, to nie była konkurencja. Grzecznie każde jadło ze swojej miseczki. Musiałam tylko dopilnować, by staruszce młodsze koty nie wyjadały jedzenia (bo ona jadła powoli). Wypieściłam ją, wygłaskałam, ile chciała. Pojechaliśmy zimą na 3 dni (delegacja), pani sąsiadka dokarmiała koty. Ale moja Lulu (jak ją nazwałam) odeszła. Za Tęczowy Most. Nie zobaczyłam jej już więcej. I znów łzy i smutek. Wiem, że śmierć, to element życia. Tylko dlaczego zawsze boli?
Zostały 2 kocurki. Jeden, czarny, nazwałam go Misio, naprawdę dziki, długo bał sie podejść do miski, gdy ja byłam w pobliżu. Na mężczyzn reaguje ucieczką (chociaż Mojego, "z szacunku" tylko omija, ale nadal jest nieufny). Mnie pozwala się głaskać, ociera się o nogi, ale jest czujny, na każdy gwałtowniejszy ruch jest gotów odskoczyć, uciec. Na ręce czasem pozwala się wziąć, ale bardzo jest niespokojny, więc go "nie gwałcę". Ostatnio nie widzę go co rano, raczej wieczorem, czasem w dzień. Może znalazł lepszą "miejscówkę" ? Ma tu swoją budkę i w zimie tu nocował. Teraz chyba woli krzaki?
To jeszcze młody kot, ale zawsze głodny, je na wyścigi. No bo jak się nie pospieszy, to drugi starszy, samiec alfa, odepchnie go od miski i mu zje. Muszę ich pilnować 😉
Drugi kot, szary, Pusio, gdy się pojawił 4 lata temu, razem z czarnym, wyglądał jak z reklamy Whiskas. Po kocie w sile wieku nie widać wieku. Ten wyglądał pięknie. Sądziłam, że przychodzi do mnie, żeby sobie "dojeść", że jest kotem z sąsiedztwa. Ale zbyt często zostawał na noc na tarasie, czasem nie opuszczał mojego ogrodu przez cały dzień. Zaczęłam zauważać, że jak na kota kiepsko słyszy. Może też niedowidzi? I futerko też ma takie troszkę zmechacone. Czasem pozwala Misiowi wyjeść coś ze swojej miski. Starość. Koteczek prawie nie opuszcza naszego ogrodu. W zimie spał w swojej budce, zakopany w poduchy (na szczęście mroźne było tyko kilka nocy). A teraz widzę go nocującego na swojej poduszce z gąbki, przy oknie tarasowym. A dnie przesypia albo w krzakach, albo na krzesełkach na tarasie.
Pusio śpi w krzakach przy tarasie. Ufny, nic mu nie przeszkadza.
Zauważył mnie, ale jeszcze się nie obudził😉 A potem spał dalej.
A tu idziemy jeść.
Oczywiście odrobaczam i "odkleszczam" oba koty (tabletkami). Ostatnio musiałam podawać Misiowi antybiotyk 2 razy dziennie (na szczęście tabletki były smakowe, a Misio to głodomorek, zje prawie wszystko). Okropnie rozwalił sobie czoło, a do weta nie pozwoliłby sie zabrać. Zrobiłam zdjęcie (usłyszałam "masakra") i dostałam tabletki. Zadziałały. Czółko, jak nowe, z nową sierścią 😊
I tak nie mając kota w domu mam swoich "podopiecznych" (prawdopodobnie nie jestem jedyna). I cieszę się, gdy mogę je głaskać, nawet jeśli to tylko wyrachowanie z ich strony, chęć "rozmiękczenia" mnie, droga do celu, jakim jest jedzenie😉I martwię się, gdy coś im dolega, gdy długo któregoś nie widzę. Wiem, że to wolne duchy, przywiązane bardziej do swoich misek niż do mnie. Nie szkodzi. Kocham koty, za tę niezależność, za mięciutkie futerko i za to patrzenie mi w oczy bez lęku. I nawet jeśli to uczucie nie byłoby odwzajemnione, nie szkodzi. Obcowanie z kotami daje mi radość i wnosi spokój do mojej codzienności.😸
czytam Twoją historię, oglądam te wspaniałe sierściuchy już chyba piąty raz i nie umiem dobrać pozytywnych słów wyrażających to, co czuję... dobrzy, wspaniali ludzie mają to do siebie, że kochają koty, a koty świetnie umieją ich rozpoznać, nawet te miejskie, dzikie, piwniczne, które za swoją wolność płacą krótszym życiem...
OdpowiedzUsuńwciąż mam do czynienia z kotami, nasza rekordzistka wieku, legenda rodzinna dożyła 19 lat...
też zjechaliśmy na cichutką, spokojną wieś z wielkiego miasta, a kotów obecnie mamy czwórkę na utrzymaniu... trójka mieszka u nas, mają tu koci raj, staranną opiekę, mnóstwo terenu do hasania, prawie zero ruchu aut, największych wrogów kota, a czwarty to taki wiejski spryciarz, który ma kilka domów na raz, nawet nie znamy dokładnie wszystkich...
u kotów zdarza się czasem niedowidzenie, wręcz utrata wzroku, ale dla nich najważniejszy jest słuch, potem węch, więc wielu ludzi może nie zauważać tej ślepoty, bo koty sobie i tak świetnie radzą... ale wada słuchu to już poważna sprawa, taki kot wymaga szczególnej troski, jednak też potrafią dzielnie funkcjonować, a nam się odwdzięczyć za tą troskę...
też oczywiście odrobaczamy i odkleszczamy te nasze generatory mruczenia, szczególnie Wiosną i Jesienią, a jeden wymaga szczególnego codziennego przeglądu i czesania, bo jest to wielki, kudłaty maine coon, więc niczym mop zbiera wszystkie śmieci na obiekcie... reszta to krótkowłose europy, ich czesać nie trzeba wcale, ale przegląd też jest konieczny, bo te wszystkie środki na kleszcze nie dają stu procent pewności...
p.jzns :)
Bardzo ci dziękuję za twoją historię kotów :) gdybym nie była takim śpiochem, to pewnie miałabym i psa (trzeba go wyprowadzić "za potrzebą", w domu, czyli na swoim ogrodzie nie załatwia się (przykład psa sąsiadów, który biegał wolno, a załatwiać sie przychodził na nasze "pole", gdy jeszcze tu nie mieszkaliśmy na stałe. Koty, to wspaniałe obiekty do obserwacji. Nie raz zaśmiewałam się z interakcji starego kota z młodszym (stary naciera, młody udaje, że sie boi, a potem i tak wyjada staremu z miski i vice versa). Moja sąsiadka, która karmi nasze koty "bezdomniaczki", gdy gdzieś wyjeżdżamy, ma kotkę dachowca, która uwielbia być szczotkowana :)
Usuńobserwacja jednego kota to frajda, dwóch kotów to podwójna frajda, ale gdy jest już większa ekipa, co najmniej trzy, to frajda rośnie nieproporcjonalnie, bo wtedy widzimy ich wzajemne relacje, jak się ze sobą dogadują (lub nie) w takiej mini kolonii...
UsuńTwoja opowieść, Haniu dowodzi, że jesteś kocią mamą i że takie historie zawsze są frapujące, mogę czytać godzinami. Moja mama tez uwielbiała koty, choć w domu mieliśmy psy.
OdpowiedzUsuńPoza tym, masz świetne pole do obserwacji i czasoumilacze :-)
Na moim osiedlu jest sporo kotów, ale choć dokarmiane przez mieszkańców, są nieufne i nie widziałam, by je ktoś głaskał.
Jestem kocią mamą od dziecka :) Tylko nie miałam kota w domu w dzieciństwie. Mój tato, który w nastoletnim wieku bardzo przeżył śmierć swojego psa (ktoś go otruł, na wsi), chciał mi oszczędzić bólu rozstania. Jako dorosła osoba dostałam od męża malutką koteczkę, która czekała na adopcję (albo eutanazję). Czarna, Tajga, cudowna, odważna kotka z charakterem. Ale pasożyty ją pokonały po 5 latach. To był mój pierwszy zwierzak w domu, a opieka weterynaryjna była w ciężkich latach 80-tych kiepska. Nie wiedziałam nic o odrobaczaniu. Bez kotów w moim życiu byłoby pusto. Będę o nie dbać, póki sił starczy.
Usuń