Naszą podróż nad Ren rozpoczęliśmy od noclegu w Bambergu. Już jesienią zeszłego roku, wracając z Alzacji, zatrzymaliśmy się tutaj. Teraz, późną wiosną, było jeszcze piękniej. Wszystko intensywnie zielone, bujne, kwitnące. A zieleni i wody w Bambergu jest naprawdę sporo.
Nasz rejs statkiem po Renie rozpoczęliśmy, jak poprzednio, w Strasburgu. Jednak tym razem nie zwiedzaliśmy miasta, nie było czasu. No i padał deszcz. Teraz płynęliśmy na północ, z biegiem rzeki , do Koblencji, 300 km w jedną stronę (i tyle samo z powrotem) 😊
Nic nie poradzę na to, że stale porównywałam ten rejs z tym zeszłorocznym. I wszystko było jakby nieco gorzej. Bo i kajuta mniejsza, i jedzenie jakby mniej wykwintne, no i zdecydowanie mniej zwiedzania, a i pogoda nie bardzo późnowiosenna (mało słońca i dość chłodno, jak na koniec maja), do tego jeszcze drożej, niż w zeszłym październiku (fakt, zrobiliśmy statkiem wielokrotnie dłuższą trasę). Ale wycieczka była odprężająca, dla leniuchów (i emerytów: cały statek pełen grup emeryckich z Francji i Włoch, takie towarzystwo nie nastraja radośnie, to byli bardzo starzy ludzie).
Statek nazywał się "La Boheme". Był mniejszy, niż zeszłoroczny "Bethoven" (wciąż te porównania).
Tak sobie płynęliśmy do Koblencji przez pół dnia (i całą noc), mijając po drodze małe miasteczka w "romantycznej" dolinie Renu. W międzyczasie mieliśmy "zajęcia świetlicowe" w longue barze (np. konkurs melodii filmowych) i lunch (dejeuner), czyli w zasadzie obiadek trzydaniowy, w południe.
Po południu Koblencja przywitała nas burzą i potem zachmurzonym niebem. Wyszliśmy na spacer z przewodnikiem, z grupą, zwiedzać miasto. Ale po pierwszym spotkaniu z Koblencją, nie rozumiejąc nic z tego, co mówił przewodnik (po francusku nie gadamy) poszliśmy sami zobaczyć stare centrum. Biedna Koblencja! Miasto z wielowiekową historią (1200 lat miasta) została w czasie II Wojny zniszczona w 80 %! Przez samoloty brytyjskie. No cóż, kto mieczem wojuje... Najważniejsze historyczne budowle zostały skrupulatnie odbudowane, jak np. Bazylika św. Kastora.
Romański kościół z 1200 roku, odbudowany pieczołowicie po zniszczeniach wojennych. To miejsce szczególne w historii nie tylko Koblencji, ale Europy i świata (a w tamtych czasach Europa, to był " cały" świat dla Europejczyków). Na tym miejscu w IX wieku stał inny kościół, w którym w 843 roku wynegocjowano i podpisano Kontrakt z Verdun, o podziale imperium frankońskiego. W 2002 roku Bazylika św. Kastora została wpisana na listę dziedzictwa UNESCO.
Tu fragment Ratusza.
Tu Ratusz od strony placu Jezuickiego (i dawny kościół jezuitów, zabytkowa odbudowana fasada, wnętrze ultra nowoczesne, ale dla mnie nic szczególnego).
Tu panorama Koblencji z wody (ze statku). Widać kolejny (odbudowany) zabytek z XIII wieku - romański kościół św. Floriana.
To Stary Zamek- obecnie są tu biblioteki i archiwa (tuż przy nabrzeżu).
Koblencja słynie z tak zwanego Niemieckiego Narożnika . Tutaj, w środku miasta rzeka Mozela wpływa do Renu, tworząc ostry "narożnik" (Deutsches Eck).
Widok z wysokości wagonika kolejki linowej ponad Renem.
Taki pomnik stoi na tym "narożniku". To dokładna kopia pomnika cesarza Wilhelma I z 1897 roku. Pomnik runął do rzeki w czasie nalotów alianckich w 1945r. Dopiero w 1994 roku postawiono go znowu (pierwszy był z miedzi, ten jest z brązu i waży 68 ton). Pomnik otacza 16 flag niemieckich krajów związkowych.
W mieście nic szczególnie mnie nie zachwyciło. To dość małe miasto (115 tys. mieszkańców), centrum, to mieszanka domów w nowym stylu lat 50-60tych XXw. i domów z XIX w, odbudowanych po wojnie (pojedyncze sztuki). Postanowiliśmy pojechać kolejką linową na drugi, wysoki brzeg Renu, skąd spodziewaliśmy się spektakularnego widoku na miasto w dole. Na wysokim brzegu zbudowano w w XVIII w. twierdzę, cytadelę Ehrenbreitstein. Nie chciało nam się jej zwiedzać (i dodatkowo płacić). Jeśli chodzi o płacenie, to bilet na kolejkę kosztował nas 14 Euro/osobę i był dla nas, seniorów, o 90 centów tańszy od normalnego (śmieszna zniżka, nie sadzicie?).
Okazało się, że na górze punkt widokowy (duża drewniana konstrukcja) "grozi zawaleniem" i jest zamknięty na cztery spusty. Podziwialiśmy Koblencję z góry, zjeżdżając kolejką w dół.😉(akurat padało).
Stare miasteczka, winnice na pochyłych zboczach, zamki (w całości i w ruinie). A w czasie weekendu także miasteczka kempingowe.
Przepływaliśmy obok słynnej skały Lorelai (Loreley) (555 km rzeki). Jest to chyba jedyna skała, z której można skoczyć bezpośrednio do Renu (taki przełom Renu).
Według legendy pod skałą znajduje sie skarb Nibelungów. Według wiersza Heinego Loreley rzuciła sie ze skały, porzucona przez kochanka. I zamieniona w syrenę wabiła żeglarzy śpiewem, kierując ich na skały. Loreley, to w języku staroniemieckim syrena właśnie.
Dopłynęliśmy do uroczego małego miasteczka Rüdesheim. Tu obwieziono nas taką kolejką, jak dla dzieci w ZOO. Nad miastem (przez wzgórza) dookoła winnice. Tu jest czwarty największy obszar winnic w Niemczech - Rheingau. Po drugiej stronie Renu był największy obszar RheinPfalz.
Na pierwszym zdjęciu neoromański kościół i klasztor z końca XIX w., kontynuator klasztoru św. Hildegardy z Bingen (Bingen leży zaraz po drugiej stronie Renu). Na drugim panorama miasteczka z Renem w tle.
Byliśmy w bardzo starej piwnicy winiarskiej na degustacji miejscowych win, z miejscowych winnic 😊
Potem zaprowadzono nas do przedziwnego muzeum "gabinetu" (Musikkabinet). To muzeum instrumentów mechanicznych. Nie tylko katarynki (co pierwsze mi przyszło do głowy). Od ogromnych szaf grających, spełniających rolę orkiestry (do tańca), przez "szafy" grające do karuzeli, katarynki większe, mniejsze, aż do maluśkich pozytywek i śpiewających mechanicznych ptaszków, wielkości chrabąszcza(no może raczej konika polnego).
Wspaniałe muzeum. Nawet bez prądu (XIX wiek) ludzie potrafili sobie poradzić i odtwarzać muzykę mechanicznie. Wrażenia słuchowe niesamowite. Pamiętacie, na westernach często pianino "samo" grało? Klawisze chodziły bez udziału pianisty. Tu widziałam i słyszałam w działaniu takie pianina (a nawet fortepiany). Super efekt 😁
To budynek muzeum, w pięknym domu z XVII wieku. Przy wieży ślicznie rzeźbiona szafa grająca.
Z bliska.
Na jednej z uliczek miasteczka.
Tego wieczoru zostaliśmy na nocleg w porcie. I dopiero nad ranem ruszyliśmy pod prąd do Mannheim.
I żeby was nie zanudzić o kolejnych dniach wyjazdu i kulinarnych przyjemnościach na statku napiszę w następnym poście. Cdn, niedługo😊
Wycieczka w sam raz dla staruszków, którzy już tylko z pokładu statku mogą podziwiać widoki, a nie dla Was. A jeszcze pogoda nie sprzyjała.
OdpowiedzUsuńJa ten czas najchętniej spędziłabym w Bambergu. Kocham to miasto.
Uściski dla Was! 🫂🫂
Prawda Halinko. I o staruszkach i o Bambergu. Też polubiłam to miasto . Może jeszcze wybiorę się tam kiedy na dłużej, niż jeden dzień. Ściskam !
UsuńNiesamowicie dużo widzieliście i zwiedziliście. Moje uznanie no i trochę zazdrosci. A Skała Lorelei przepiękna...
OdpowiedzUsuńSerdeczności Haniu
Jadziu, to na pewno Ty :) Dziękuję. Z perspektywy fotela (przed laptopem) wycieczka wydaje się coraz ładniejsza ;) Uściski!
UsuńHaniu, wspaniała wycieczka, zazdroszczę. To i cóż, że leniwa? czasami takich leniwych wrażeń potrzeba, zwłaszcza po pracy. Marzy mi się podobna, gdy mąż skończy pracę zawodową. Mam nadzieje, że podróż statkiem zniosę dobrze!
OdpowiedzUsuńPiękne widoczki zamieściłaś!
Rzeczywiście, z czasem wycieczka wydaje się milsza, niż tam na miejscu ;). Dobrze Cię rozumiem. Ja też z niecierpliwością czekałam na swoją emeryturę, żeby móc wyjeżdżać kiedy będę chciała, a nie kiedy 'praca pozwoli". Pozdrawiam ciepło!
UsuńPodobałaby mi się taka wycieczka statkiem po ogromnej rzece. Ren jest imponujący,. a to, co pokazujesz, warte zobaczenia. Na tym zbiegu dwóch rzek też chciałabym być. Na razie byłam tylko na zbiegu Olzy z Odrą- mikrokosmos w porównaniu z Twoimi rzekami:) Kiedyś płynęłam statkiem po Dunaju niedaleko Regensburga. Rejs trwał tylko 4 godziny, ale wrażenia miałam niesamowite. Czekam na ciąg dalszy:)
OdpowiedzUsuńJa widziałam takie statki wycieczkowe "wielodniowe" pierwszy raz na Dunaju właśnie, ale w Austrii (Wahau). Zamarzyłam o takim podróżowaniu, ale wydawało mi się to wtedy marzeniem "ściętej głowy". A jednak udało się (co prawda nie po Dunaju, ale kto wie?). Może i Ty jeszcze popłyniesz? Serdecznie tego życzę.
UsuńPiękna wycieczka, mimo pewnych niedogodności:))) Ja płynęłam po Odrze i to bardzo dawno temu:). Bardzo mi się podoba Mozela, jeździliśmy wzdłuż niej wiele razy. Bywamy tam dość często ( odwiedziny u rodziny:)) Bardzo lubię siedzieć na brzegu i patrzeć na przepływające barki..
OdpowiedzUsuńPokazałaś inną i bardzo ciekawą formę poznawania świata:))) Serdecznie pozdrawiam jeszcze znad morza:)
Jak już napisałam wcześniej, im jestem dalej od Renu i wśród domowej krzątaniny, tym bardziej przyjemny wydaje mi sie ten wyjazd ;) Bo w sumie największą niedogodnością było to, że złapaliśmy jakiegoś wirusa (przeziębienie). A w domu - jak reka odjął ;) Uściski!
UsuńDzień dobry. Zawitałam do Twojego bloga od Jotki i od razu mnie zainteresował. Przejrzałam parę postów i pomyślałam tak ad hoc, że będąc z Wielkopolski pewnie studiowałaś w Poznaniu? A po lekturze na temat wycieczki w Niemczech, zastanawiałam się czy nie jesteś germanistką. Mój mąż, jak zgaduję w podobnym wieku, studiował kiedyś germanistykę w Poznaniu i często kiedyś jeździliśmy do Niemiec i Austrii. I tak mi się skojarzyło.
OdpowiedzUsuńPoczytam dalej. Poznam cię lepiej. Tymczasem pozdrawiam z Islandii.
Nie jestem germanistką, ale rzeczywiście studiowałam na UAM i pracowałam tam całe życie, do emerytury. I czekałam na tę emeryturę (zresztą wcześniejszą), żeby móc jeździć po świecie wtedy, kiedy mam ochotę (unikając wakacyjnych upałów), a nie tylko wtedy, gdy studenci mieli wolne ;) (bo w wakacje na południu Europy były upały, których nie znoszę i ceny były znacznie wyższe niż poza sezonem letnim). Pozdrawiam.
Usuń