Do Antalyi jechaliśmy przez góry Taurus, pasmo górskie, które dochodzi aż do samego morza Śródziemnego. Najwyższe szczyty mają powyżej 4 tys. m. n.p.m
Góry uchwycone z autobusu.
Dojechaliśmy w okolice Antalyi. Przenocowaliśmy w Belek, takim turystycznym miejscu, po wschodniej stronie Antalyi. Podobno Polacy lubią wypoczywać w tamtych rejonach. My tu tylko nocowaliśmy. Kolacja była tzw. bufetowa, czyli każdy brał talerz i częstował się czym tylko chciał i ile był w stanie zmieścić. Bardzo lubię taki rodzaj wyżywienia, bo mogę spróbować wielu potraw, w niewielkich, wręcz minimalnych ilościach. Różne sałatki, jak dania obiadowe, bezmięsne i na zimno, najróżniejsze sery, w tym twarde i miękkie kozie i owcze (uwielbiam), dania mięsne (bez wieprzowiny, bo kraj muzułmański), zapiekane z warzywami, grillowane, gotowane, duszone w sosie, ryby smażone i marynowane, mnóstwo warzyw surowych, z których można sobie zestawić surówki. A jeszcze, jak zostanie odrobina miejsca w żołądku, najróżniejsze ciasta i desery. Im lepszy hotel, im wyższa kategoria, tym większy wybór, szersza oferta. I tylko za napoje trzeba zapłacić. Napoi nie ma w cenie kolacji. Nie zrobiłam zdjęć, żeby nie wywoływać u was ślinotoku (jak to piszę, mimo, że jestem po kolacji, to przełykam ślinę na wspomnienie tych frykasów). Wszystko było pięknie wyeksponowane, kolorowe i bardzo smaczne. No i bardzo istotne: wszystko podane, bez mojej pracy, tylko brać i jeść😋
Śniadania były sporo skromniejsze, bo po prostu Polacy jedzą śniadania "po swojemu". W każdym razie ja nie jadam na śniadanie fasolki w sosie pomidorowym, nawet tych "amerykańskich" płatków śniadaniowych, z jogurtem czy zimnym mlekiem (akurat jadam płatki owsiane z jabłkami i rodzynkami, bez mleka i na ciepło). No i w muzułmańskim kraju nie ma (nie serwowano) porządnych smacznych wędlin (skusiłam się na "polędwicę" jagnięcą, jak z plastiku ). Programowo nie jadam wędlin w Turcji. Za to na śniadanie brałam chyba z 6 rodzajów sera (po jednym kawałku), czasem jajecznicę i dżem. Dżemy są słodkie, jak ulepek i w jakimś zagęszczonym, ciągnącym się sosie. No i na koniec kawałek arbuza albo pomarańczy. I ciasteczko (ale nie zawsze, bo bywały zbyt mokre, umaczane w jakimś lukrze, kochają cukier w tej Turcji). Zauważyłam, że w hotelach jak gdyby "skąpiono" owoców. Mimo, że sezon truskawkowy już u nich trwał w hotelach truskawek nie było. Nie było też bananów, mimo, że mają na miejscu swoje odmiany. Były pomarańcze i jabłka, zawsze (nasze jabłka o wiele smaczniejsze), czasem bywały kawałki melona i arbuza.
Z Belek rano pojechaliśmy do Antalyi, dużego miasta nad Morzem Śródziemnym (2,5 mln mieszkańców). Po drodze mijaliśmy hotele - pałace. Według tureckiej kategoryzacji były to hotele 5* +2 (czyli jakby 7*). np. taki,
gdzie jeden nocleg kosztuje kilka tysięcy dolarów (euro?)
W Antalyi zobaczyliśmy ten ciekawy wodospad Arbuzowy. Bardzo lubię wodospady.
Pogoda była piękna i ciepła, mieliśmy czas wolny, wokół wodospadu piękny park i rzeka, która wodospadem wpada do morza.
Potem było to, co Turcy lubią najbardziej: handel. Zawozi się wycieczkę do wytwórni wyrobów skórzanych i nagania turystów do kupna owych wyrobów (a przy okazji i innych najróżniejszych: tekstyliów, torebek, wyrobów wcale nie ze skóry). Żeby wyjść z tego labiryntu trzeba "opędzać się" od ciągłego nagabywania o kupno czegoś. No po prostu to nie na moje nerwy. Nie znoszę takiego zachowania, nie cierpię się targować, to poniżej mojej godności. Mam wrażenie , że w samej idei targowania się leży oszustwo: kto kogo przechytrzy, kto więcej zyska. Może dla tych wschodnich ludów to rodzaj hobby, ja tego nie znoszę. Brr...
Podobnie było w wytwórni biżuterii, ale tu od razu powiedzieliśmy, że nie wydamy więcej niż 100 euro na pierścionek. No i nie wydaliśmy. Niepotrzebne mi pierścionki na moje stare ręce. A lokować kapitału w złocie nie mam zamiaru (najpierw ten kapitał trzeba mieć). W końcu po całkiem grzecznych "rozmowach handlowych" z sympatyczną Białorusinką, mówiąca pięknie po polsku (mama Polka, a ona uczyła się w Polsce) Mój kupił mi srebrny pierścionek, pozłacany. Nikt nawet nie zauważy, że to nie złoto. A "zaoszczędzone" euro spożytkuję niebawem na kolejnym wyjeździe 😉
Więcej już nas nie męczyli zakupami. Pojechaliśmy do zabytkowego centrum Antalyi, nad morze, w okolice portu. I tu mieliśmy czas wolny.
W małej restauracyjce zjedliśmy turecki obiad.
Jak przystało na nadmorskie miasto była zupa rybna. Tylko zupełnie niesłona. Taki zwyczaj, bardzo dobry, każdy dosoli sobie według smaku (podobnie w hotelach, raczej wszystko niedosolone, ale to lepiej, niż miałoby być przesolone). I ta zupa rybna była jakoś mało rybna. Owszem, miała sporo rybnych kawałków, smacznej miękkiej ryby, ale bez rybnego smaku? Smakowała mi, ale jej w domu nie będę robić.
Ja drugiego nie miałam, ale podjadłam Mojemu z jego dania.
Takie tosty z serem i pomidorami+ frytki , oliwki i warzywa. Smaczne i sporo😊
Po południu zawieziono nas w końcu do hotelu, w Kemer, na zachód od Antalyi, w którym mieliśmy spędzić ostatnie 2 noce.
Hotel miał w nazwie "Resort & SPA" i tureckie 5*. Te 5* widać było przede wszystkim w restauracji. Tu był taki wybór, że chyba bym pękła, gdybym wszystkiego spróbowała. Wspaniała kuchnia! Ale w pokojach mizernie, ani wody w butelkach, ani zestawu do parzenia herbaty, kawy (we wszystkich pozostałych 4 hotelach to było). Także Internet był płatny. Co za skąpcy!
Jak widać strefa rekreacji była spora, dużo basenów. Ludzie korzystali. Ja jednak pływam w wodzie o temperaturze nie niższej niż +25 st. A w basenach woda była dla mnie za zimna (w końcu to był dopiero kwiecień i noce bywały jeszcze chłodne, choć powietrze nagrzewało się w dzień do +30 st.). Hotel otoczony był zielenią. wszystko tu kwitło, przyroda była bujna i zachwycająca.
Girlandy nieznanych mi białych kwiatków.
Bugenwille wszędzie - tu przy restauracji.
Oleandry.
Lantany.
Przepiękny wiciokrzew (kapryfolium), cudnie pachnący.
A to nie wiem, co za drzewo. Spotkałam je już w Portugalii.
Tu jeszcze lantana z wiciokrzewem. Bardzo mi się te kwiaty w żywopłotach podobały.
Ostatniego dnia pobytu wybraliśmy się na półdniową wycieczkę łodzią wzdłuż wybrzeża. Taki prawdziwy wypoczynek, lenistwo na wodzie.
Widoki cudne.
Góry Taurus w tle.
Taką podobną łodzią pływaliśmy. Robiliśmy przystanki w zatoczkach i chętni (zwykle panowie) mogli popływać w morzu (temperatura wody ok. 20 st.).
Skały wchodzące w morze.
Na wodzie dostaliśmy obiad, smakował znakomicie 😋
Tak skończył się ostatni piękny dzień w Turcji.
Na koniec ciekawostka kulturowa.
To ubikacja na międzynarodowym lotnisku w Ankarze. Byłam zaskoczona. Czy widzieliście kiedyś podobną "muszlę"? Ja widziałam. I nie tylko w ZSRR, czy Bułgarii. Także w Polsce, w latach 70-tych, na KUL w Lublinie. Ale myślałam, że to już przeszłość, a jednak nie. Nic to. Co kraj, to obyczaj 😁
Haniu - coraz blizej jestem tego pekniecia z zazdrosci :-)). Na dodatek "sprobowalam" tych pysznosci ktore opisalas i pokazalas :-))).
OdpowiedzUsuńNiesamowite to wszystko...
Takie ubikacje widywalam ale nie na lotniskach!!!- to faktycznie szok!!!
Stokrotka
Jadziu, na takie (i podobne) wyjazdy czekałam aż do emerytury. W czasie "pracy" miałam limitowany czas wolny, sama wiesz. No i służbowych wyjazdów miałam, jak na lekarstwo (raz Kraków, z wykładem, Raz ZSRR - dokształt i kursy dokształcające w Warszawie, chyba w latach 80-tych). Bardzo tęskniłam do świata. Teraz coraz mniej sił (i zdrowia) i fundusze też ograniczone, a świat taki wielki i ciekawy :) Nie "pękaj", pogoda cudna, póki co, korzystajmy z niej na miejscu :) Serdecznie pozdrawiam!
UsuńAle obszerna relacja Dziękuję..Tyle można się ciekawego dowiedzieć:)
OdpowiedzUsuńDziękuję, tak mi się nazbierało, chciałam sie podzielić wrażeniami od serca :)
UsuńOch, Haniu przypomniał mi się pobyt na Krecie, ale w sierpniu będę znowu w Grecji, więc sobie przypomnę.
OdpowiedzUsuńTarg to dla mnie nie atrakcja, najwyżej miejscowe owoce czy inne smakołyki.
Pomyśleć, że niektórzy narzekają jeszcze na hotelowe bufety!
O Grecja, super! Ja tylko na krecie byłam, ale to jakby kolebka Grecji :) Targ, to co innego. Tu nas wręcz ubezwłasnowolniali, takie miałam odczucie. A jak jeszcze postanowiłam mężowi kupić kurtkę skórzaną, to dopiero był spektakl. Pan, który się nami "zajął", jak rzep psiego ogona, starszy gość, nasz rówieśnik, niebywale wyrozumiały, potrafiłby przekonać chyba nawet małpę, żeby coś kupiła. Fachowiec w każdym calu. Ale i tak czułam się naciągnięta. Nie miałam poczucia korzystnego zakupu. Moja wina, po co w ogóle wchodziłam to tej "jaskini". Serdeczności!
UsuńWitaj słonecznie Haneczko
OdpowiedzUsuńDziękuję za to wspomnienie tamtejszej kuchni. Zatęskniłam za dobrą zupą rybną...
Pozdrawiam zapachem kremowych kwiatów czarnego bzu
Moją zupę rybną znasz ;) Tamta kuchnia jest bardzo kreatywna. I smaczna. No i zdrowa - nic nam nie zaszkodziło ;)
UsuńHaniu, ale podróż! Oprócz tych starożytnych cywilizacji (zawsze ze mnie historyk wyłazi) najbardziej zainteresowało mnie jedzenie :) No i widoki... Oooo, tęsknię za kolejną podróżą. Całuski 🥰
OdpowiedzUsuńJuż niedługo będę płynąć. Ale tylko po rzece, znów :) Ja też lubię dawne czasy w krajobrazie i uwielbiam "starocie" :) A kuchnia turecka jest pyszna i różnorodna, mimo, że brak w niej wieprzowiny ;) Serdeczności!
Usuń