Jestem leniwą ogrodniczką (o czym wspominam nie pierwszy raz). Ale od dziecka żyłam "z ogrodem". Tato dostał (?) w użytkowanie pracowniczy ogródek działkowy, gdy miałam 6-7 lat. Ogródek był blisko taty pracy, ale daleko od naszego domu. Tato chodził tam , gdy był czas na prace ogrodowe (przyroda nie czeka, nie można niektórych prac odkładać "na potem"). My całą rodzinką jeździliśmy na ogródek w ciepłe niedziele (soboty były wtedy dniami roboczymi). To była wyprawa - tramwajem na drugi koniec miasta i jeszcze z kilometr pieszo od pętli tramwajowej. No i trzeba było wziąć ze sobą termos z piciem i jakąś zupę. Na ogródku nie było prądu, podgrzewało sie zupę na "kocherku", maszynce turystycznej na denaturat. Woda była, w kranie na wysokiej nodze, na środku ogródka , przy głównej ścieżce (na zimę wodę zamykano). Jeździłam tam z rodzicami, pomagałam dźwigać ciężkie siatki z płodami ogródkowymi w drodze powrotnej. Bo to był taki sad i warzywnik, kwiatów było tam niewiele. Według taty, inżyniera rolnika, ziemia musi rodzić, czyli "kwiaty, to zielsko". O kwiaty dbała mama. A ja pomagałam, kiedy miałam ochotę. I wyrosłam w takim przekonaniu, że "ziemia musi rodzić".
Na działce (mam 15 lat). Tu na czereśni.
Ten ogród działkowy pielęgnował tato aż do kupna działki rekreacyjnej za Poznaniem, na początku lat 80-tych. Wtedy zbudowaliśmy tam dom, własnymi rękami taty i Mojego. I zaczęłam drugi etap życia w ogrodzie. O tym ogrodzie pisałam już parę razy. To było królestwo mojego taty. 600 m kw działki mu nie wystarczało, dokupił drugą działkę, żeby w pełni cieszyć się swoją pasją. Mieliśmy na tym ogrodzie "wszystko", łącznie z arbuzami, melonami, bakłażanami, dziesięcioma gatunkami brzoskwiń (szczepionych na kilku drzewach przez tatę), o "zwykłej" włoszczyźnie, czy fasolce (szparagowej, niskiej, wysokiej, w niezliczonych odmianach) nie wspominając. I tak przez 30 lat z górą. Spędzałam na daczy większość wakacji ( a miałam do dyspozycji prawie 4 miesiące, nie licząc dyżurów raz w tygodniu, w Poznaniu). Powrót do miasta zwykle był dla mnie niemiły. Kochałam tamten dom, tamten ogród. I nie chciałam wracać do miasta.
No i mam (inny) dom z ogrodem za miastem, cały rok. I ten ogród nie może leżeć odłogiem. Ale nie jestem pasjonatką upraw. Tato tylko deklarował, że jest leniwy z natury. Ja w stosunku do ogrodu (i nie tylko) jestem naprawdę leniwa. A robię, co trzeba, żeby "jakoś wyglądało". Ale zdaje się, że z roku na rok coraz mniej. Rośliny jakby wyczuwają mój stosunek do ogrodu (mimo, że zdarza mi się do nich mówić, a może właśnie dlatego?). Kłącza, cebule kwiatów (dalie, gladiole, galtonie ), przechowywane przez zimę, z roku na rok marnieją, coraz ich mniej, coraz mniej kwiatów. A większość bylin w kolorze żółtym. Lubię. No i rosną "same". Nawet same się rozsiewają. Słoneczniczki, północnoamerykańskie byliny, wyhodowałam z nasion dawno temu, jeszcze na daczy. Potem przywiozłam karpy do mojej wsi. Rudbekie są podobno dwuletnie. Ale zachowują się trochę, jak byliny, wysiewają się same i rosną w tym samym miejscu kilka lat. Dzielżany, które mogą mieć różne kolory, u mnie są żółte. Dostałam sadzonki od koleżanki. Nawłocie sieją się same. Zdecydowaną większość wyrywam, ale jednak mają kwity i są dość ozdobne, więc kilka zawsze zostawiam. U sąsiada dziki ogród zarasta nawłociami, więc nie ma możliwości, żeby u mnie nawłoci zabrakło. Wiatr sie o to postara, żeby te amerykańskie egzoty rozsiewały się wszędzie.
Tu dzielżany, nawłocie i fiołkowe budleje.
Samosiewki rudbekii i zeszłoroczne słoneczniczki kwitną od początków lipca 😀A liście mają zielone, tu słońce na nie świeciło i kolor przekłamany.
No i róże mi drugi raz kwitną. Niewiele ich, ale cieszą oko .😍
Gdy kwiaty w gruncie zasychają (jak moje floksy) albo kwitną tylko na żółto, to pocieszam się kwiatami w donicach na dworze. Niewiele tego, ale nie jestem wybredna.
Moje begonie, wyrosły z bulw, przechowanych przez zimę.
Pelargonie tegoroczne i zeszłoroczne. Też im gorąco na tarasie.
Kwiaty, to u mnie jedynie niewielka ozdoba ogrodu (chociaż bez kwiatów nie wyobrażam sobie ogrodu). Na samym początku posadziliśmy małe drzewka iglaste i liściaste (wiąz, brzoza, dereń jadalny, dereń świdwa), żeby tworzyły nam "lasek". Potem w pewnej odległości posadziliśmy parę drzewek owocowych ( śliwy, jabłonie, wiśnia, ciemna mirabelka). Lasek urósł wysoki, drzewa owocowe, mimo, że przycinane też są już duże. I owocują. No i mam w tym roku klęskę urodzaju . Już czereśnie obrodziły ponad miarę, ale te mirabelki i śliwy to jest "potop". Mój zajmuje się wyrabianiem dżemów. Mirabelkowych słoików było ok. 30! Z pierwszej śliwy (odmiany Dąbrowicka) zrobiłam też kilkanaście słoików. Czeka jeszcze węgierka Tolar, zaczyna dojrzewać.😕
Mała część śliwek i mirabelek (także żółtych, od szwagierki).
Są też brzoskwinie, takie późne, samosiewki z polskiej odmiany Rakoniewickiej.
I tak na czterech drzewach.
Ładne są 😋, dorodne. Na razie jemy na deser. Ale jak wszystkie zaczną dojrzewać, to trzeba będzie zagospodarować. Lubimy dżemy, ale ile można...😐
Są jeszcze jesienne jabłka. 3 drzewa. Będę suszyć i robić jabłeczniki. W tym roku starczyło nam jabłek do Wielkanocy, leżakują sobie w garażu.
No i są jeszcze winogrona...Ładny żywopłot 😉Mój robi wina (a w każdym razie stara się). Winogrona bezpestkowe zjadamy chętnie całą rodziną. Na szczęście do pełnej dojrzałości mają jeszcze trochę czasu.
Na razie krótka przerwa w zaprawach. Potem nie wiem, jak będzie, bo w połowie września jedziemy odpocząć, na 10 dni. Po powrocie będę się martwić. 😁
P.s Warzywnik mam, malutki, ale nie wyobrażam sobie biec do sklepu po pietruszkę, czy koperek. No i cebulę mam i czosnek, już wykopane, por, seler do bieżącego spożycia. Nadal rośnie i dojrzewa fasolka, pomidorki daktylowe dojrzewają, a buraki czekają, aż znajdę czas na barszcz. Tradycji musi stać się za dość. I widzę, że na mnie ta tradycja ogrodu się nie skończy😊
Masz sporo roboty w ogrodzie, ale lubisz to. Moje wakacje u rodziców też polegały na przerabianiu czereśni, śliwek , brzoskwiń , jabłek i gruszek. W jednym roku zrobiłam 300 słoików dżemu. Mama miała czym obdarowywać moje kuzynki.😉
OdpowiedzUsuń300 słoików! Takiej ilości to nawet nie widziałam, chyba? Ja ostatnio zostawiam "hurt" A., a sama robię serie "kolekcjonerskie" ;) Z czarnej porzeczki (5 małych słóiczków), z żółtej mirabelki i z moreli od szwagierki (po 3 słoiki). Dla rozrywki, dla siebie, coś innego. Bo ta mirabelka może się przejeść. Też staramy sie obdarowywać znajomych, ale teraz ludzie unikają cukru, nawet chleba unikają, a z czym tu jeść dżem? Lubię coś upichcić, byle nie za dużo i nie za długo. Pozdrawiam!
UsuńU mnie byla produkcja hurtowa. Najwięcej było konfitur z czereśni, za którymi przepadała cała bliższa i dalsza rodzina. Czasem nie wiedziałam, jaka latem była pogoda, bo ciągle stałam przy kuchni. Przez wiele lat była to kuchnia węglowa, więc niezależnie od pogody, miałam ciepełko.😀
UsuńSiłaczka z Ciebie. Chyba lubisz się poświęcać ;) Ja się nie poświęcam. Tylko żal mi tej wody użytej do podlewania drzew (bo u nas zawsze sucho), żal tych owoców (nie wyobrażam sobie, że mogłabym zostawić smaczne dojrzałe owoce na drzewie dla szpaków czy os, że mogłyby się zmarnować). Chyba z tego skąpstwa robię przetwory? ;) Ktoś z blogów poddał mi myśl, żeby zaprosić znajomych na spotkanie przy kawce i zaprosić ich do zrywania np. Teraz dojrzałych śliwek. Niech biorą, ile chcą. Będę się cieszyć, jeśli zechcą rwać i brać:)
UsuńTwoja opowieść jest jak podróż przez czas – od dzieciństwa na działce, przez pełne pasji królestwo Taty, aż po Twój obecny ogród. Wzruszyłam się, że pomimo deklarowanego "lenistwa" wciąż kontynuujesz tę tradycję. Twoje brzoskwinie wyglądają cudnie i na pewno są pyszne🙂
OdpowiedzUsuńJa nie mam własnej działki ale udało mi się skombinować trochę mirabelek, z których nastawiłam wino, i jabłek na cydr. A od mamy przywiozłam sobie ostatnio sporo czosnku i cebuli, więc mam w kuchni namiastkę własnych zbiorów🙂
I tak myślę sobie, że wcale nie jesteś leniwą ogrodniczką. Po prostu Twój ogród ma duszę i sam lubi się o siebie troszczyć🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Brzoskwinie mnie zaskoczyły w tym roku. Skąd one takie duże w tym roku? Nie są tak słodkie, jak te śródziemnomorskie, ale dojrzałe mają aromat i są całkiem przyjemne w smaku. Mój mąż też nastawia wino z mirabelek. Ale one "pożerają" cukier, a wino dla mnie zawsze jest za kwaśne ;) Może masz rację z tą duszą ogrodu. Ale ona zależy jednak od ogrodnika ;) Serdeczności dla Ciebie!
UsuńHaniu, czasami od urodzaju może rozboleć głowa, ale Twoje dżemy pyszne są!
OdpowiedzUsuńPrzygodę z działką miałam podobną, bo mój ojciec zakładał ogródki działkowe na nieużytkach, wszystko powstawało od podstaw, my pomagaliśmy, z działki korzystał tez nasz syn.
Tato został wybrany prezesem, a działki to był jego drugi dom i wielka pasja.
Ogródek macie sympatyczny, taki w sam raz dla leniwej ogrodniczki, to powinna być przyjemność:-)
Dziękuję za zrozumienie:) Ja nie mam siły na "lepszy" ogród. I też wolę pieniądze przeznaczyć na wyjazdowe przyjemności. A piękny ogród pożera duże kwoty.
UsuńNie tęskniłaś za ogrodem, gdy już nie było ogrodu taty? W Poznaniu zawsze tęskniłam za zielona pora roku i naszym rodzinnym ogrodem. No i teraz zawsze tęsknię za tatą i słyszę jego dobre rady. Staram się stosować do nich w ogrodzie.
Za ogrodem może bym i tęskniła, ale działki to inna rzeczywistość, robiło się coraz głośniej, dookoła grillowanie, a my woleliśmy podróżować, niż zaprawiać owoce i ogórki.
UsuńTo ja się zachwycę tą 15-letnią Dziewczyną na zdjęciach :-))
OdpowiedzUsuńNo i tą wspaniałą Gospodynią, która przerabia wspaniale wszystkie owoce i jarzynki z własnego ogrodu !!!
Jesteś Wielka Haniu !!!
15 lat, dobry czas (ale też nieco trudny dla dziewczyny). Zauważyłaś mój warkocz? Stale pamiętam Twoje zdjęcie z długimi włosami i moją fascynację :) U mnie nikt nie wpadł na pomysł utrwalenia dla "potomności" moich długich włosów. Były i to dla wszystkich było zwyczajne. Nigdy nie miałam wrażenia, że mam na głowie coś "nadzwyczajnego". Dopiero teraz przyglądam sie włosom dziewczynek, dziewczyn i kobiet. I tylko czasem widzę piękne mocne, długie włosy.
UsuńA gospodynią jestem niejako z konieczności, a nie z wyboru . Ale staram sie lubić, to co robię. Bo najbardziej ze wszystkiego nie znoszę przymusu. Serdeczności dla Ciebie!
Prawdziwa splendid isolation. Podziwiam zaangażowanie.
OdpowiedzUsuńMoi rodzice też kochali swoją działkę, którą prawie 30 lat mieli po drugiej stronie ulicy. Również angażowali się w pracy w zarządzie działkowym. Nawet moje wesele hucznie odbyło się na tzw. działkach. Ich miłość do ziemi nie przeszła ani na mnie, ani na brata. Działkę w tak doskonałej lokalizacji, rodzice, gdy już źle się czuli, oddali zarządowi. Zawsze z sympatią patrzę na te działki, które mijam codziennie.
Chciałoby się, jak mówią "mieć ciasto i zjeść ciasto", ale nie da się mieć ogrodu i go nie uprawiać (nie mając ogrodnika). najbardziej lubię chodzić po ogrodzie w środku lata i patrzeć, jak mi wszystko rośnie :) Tu sobie skubnę aktualnie dojrzały owoc, tam powącham kwiaty, nawet zerwę do wazonu. Lubię nawet cos posadzić, przyciąć, wyciąć. Ale sił coraz mniej, a ogrodnika do pielęgnacji ogółu brak ;) Póki sił starcza, to tu mieszkamy i dobrze nam. Wolność i niezależność (od hałasu, od spalin, od opłat wspólnot czy spółdzielni mieszkaniowych). Płacimy tylko za to, co sami zużyjemy. Przecież nikt nam nie każe dbać o ogród i zbierać plonów (z drzew). Sama dobrze wiesz, że można zajmować się zielenią w ogrodzie w minimalnym zakresie. I żyć dalej. Można by jednak spytać :"ale co to za życie"? Więc ja nie narzekam. Gdy już będziemy "nie w siłach", to pomyślimy, co dalej z tą wsią.
UsuńWitaj jeszcze sierpniowo Haneczko
OdpowiedzUsuńPrzywiałaś wspomnienia o działce moich Dziadków. Kiedyż to było, gdy Dziadek był ważną personą w zarządzie ogródków działkowych.
Cieszę się, że zobaczyłam, tą dawną Hanię. Ale czy na pewno dawną? Przecież tylko niewiele się zmieniłaś....
A słoiczków zazdroszczę.
Pozdrawiam końcówką wakacji. Ale czy na pewno się kończą?
Dla mnie wakacje jeszcze trwają, za 2 tygodnie jedziemy, lecimy na 10 dni "wygrzać się " (mam nadzieję , ze nieprzesadnie). Może mogłabym się z Toba podzielić dżemami? Naprawdę mam ich bardzo dużo i z radością się podzielę :) Serdecznie pozdrawiam!
UsuńP.s U nas w końcu lunął deszcz, potem kropił całą noc i podlał te biedną suchą ziemię. Pa.
Jesteś niesmowita, że ogarniasz te wszystkie dary ogrodu, że ci się chce i że na pewno są wyśmienite! Ja nie potrafię zrobić niczego sensownego, wszystko jakies takie... nie takie.
OdpowiedzUsuńPiękna ta dziewczyna na zdjęciach :)
Dziękuję :) Choć to takie dawne wspomnienie. Jeszcze i dziś odważam się spojrzeć w lustro ;) Ale tylko przed wyjściem "do ludzi" ;) A ogród rodzi. Nie zostawie przeciez na pastwe ptactwa i os? Ale już zapału brak (bo chętnych do jedzenia niezbyt wielu).
UsuńPrzyznam ci sie cichutko, że właśnie dziś sfinalizowałam wyjazd pod Dubrownik (w październiku) ze szkolną przyjaciółką. Obie bardzo sie cieszymy, bo dawno już razem nie wyjeżdżałyśmy :)