Czy wiecie, gdzie są Góry Opawskie? Najwyższy szczyt tych niewysokich gór, to Biskupia Kopa (890 m ), należąca, jak najbardziej, do Korony Gór Polski. Góry Opawskie, to najdalej na wschód wysunięte pasmo w Sudetach, zwane często perłą Opolszczyzny Pierwszy raz byłam w Górach Opawskich prawie 30 lat temu. I nocowałam dokładnie w tym samym miejscu, co teraz. Wtedy był to ośrodek FWP (dla młodych - Fundusz Wczasów Pracowniczych) - Ziemowit w Jarnołtówku. W tamtych latach jeden z zaledwie dwóch ośrodków (należących do FWP) z basenem. Wtedy spory luksus.😉 Bywaliśmy tam rodzinnie z najmłodszym synem, zawsze zimą, w czasie ferii szkolnych (i przerwy semestralnej). Zawsze wtedy szliśmy do schroniska PTTK pod Kopą, a na sam szczyt też dotarłam parę razy. Szczytem przebiega granica polsko-czeska. Na szczycie stoi stara wieża, dawniej strażnica (w czasach ciągłych wojen), teraz to wieża widokowa. Należy do Czechów i oni o nią dbają. dawno tam nie byłam, więc nie wiem, jakie teraz sa tam zwyczaje. My trafiliśmy tylko raz na otwartą wieżę. i mieliśmy przyjemność podziwiać Góry Opawskie po polskiej i czeskiej stronie, widoki hen, aż po Głuchołazy i Jeseniki, dalsze, wyższe pasmo górskie po czeskiej stronie.
Widok z hotelu (hotel położony jest na zboczu Biskupiej Kopy).
Potem byliśmy tam jeszcze z Najstarszym i Najmłodszym (to był kwiecień, zaczynała się wiosna). Znów wróciliśmy do Ziemowita sami, w czerwcu. Było pięknie zielono, całkiem nowe widoki dla nas. A w lasach okolicznych mnóstwo jagód😋Wtedy zrobiliśmy też wycieczkę w Góry Stołowe, zaliczyłam Szczeliniec. I nie zbieram punktów do Korony Gór Polski. Ale brakuje mi niewiele do tej "korony"😉(a jest tych gór i "górek" naprawdę sporo!).
Później Ziemowit zmienił właściciela (wyobraźcie sobie, że FWP nadal istnieje, działa i ma 300 ośrodków wypoczynkowych!). Zrobiono "lifting". Nie wiem, ile lat minęło od ostatniego malowania fasady, ale nie mniej niż 12. Już wtedy miał taki nieprzyjemny ciemny modry kolor, teraz już zabrudzony, "przechodzony". A pamiętam to, bo wtedy właśnie byliśmy tam z moimi pierwszymi wnukami (na ferie szkolne). To były czasy! W budynku pełno dzieciaków w każdym wieku, wszystkie biegały po schodach, "gonito", "szukano", coś trzeba było robić, a zmierz zapadał już koło czwartej . Był jakiś pokój zabaw, ale raczej dl maluchów. Mój syn też tak się bawił z "bandą" starszaków. I moje wnuki też przychodziły do pokoju zziajane. A my mieliśmy chwile spokoju, na lekturę. Wtedy laptopy nie były jeszcze popularne, komputery zostały w domu, a odbiornik Tv odbierał tam czeską telewizję i najwyżej TVP.
Tu, w słońcu kolor jeszcze jakoś wygląda, ale od zacienionej strony "nie bardzo". Po lewej basen.
Czasy się zmieniły. Teraz z wnukiem musieliśmy być obecni w pokoju zabaw, żeby nie doszło do jakiegoś "incydentu". Dzieci mało, a wszystkie jakby "przywiązane" do rodzica, bez chęci spontanicznej zabawy z drugim dzieckiem. A my chcąc nie chcąc "przywiązani" do wnuka. A wnusio też z "nowych czasów", ruchliwy, ciekawy wszystkiego, samowolny i uparty. I wymyślaj tu człowieku stale nową zabawę, nową atrakcję, żeby Małemu do głowy nie wpadł jakiś "lepszy", a głupszy pomysł (na który się uprze i nie będzie łatwo go od tego odwieść).
To tama w Jarnołtówku, na Złotym Potoku. Pamiętacie wielką powódź z 97 roku? I piosenkę "Moja i twoja nadzieja"? W tle pokazywano właśnie Jarnołtówek i niewinny zwykle Złoty Potok, jak zalewa miejscowość i niszczy wszystko na swej drodze. popatrzcie na tamę i wyobraźcie sobie ile wody tam się zgromadziło, że przelewała się górą, przez krawędź tamy!? Nam się nie chciało w to uwierzyć. Byliśmy tam w lutym i widzieliśmy tę tamę taką, jak na zdjęciu. Teraz w strumieniu jest nawet więcej wody niż wtedy zimą. Z drugiej strony tamy nie ma zbiornika. Jest tylko szeroka niecka, gdzie woda może się rozlać. teraz płynie środkiem taki niewielki strumień.
Żeby dziecko się nie nudziło pojechaliśmy do prywatnego parku rozrywki, do sąsiedniej miejscowości Pokrzywnej. Jest tu spory hotel 4* i w tym samym obiekcie jeszcze drugi 3*. Nazwy nie podaję, nie mam zamiaru reklamować. Kto zechce, poszuka sobie "Zaginione miasto Rosenau" i będzie wiedzieć. To "zaginione miasto", to ten park rozrywki i edukacji. Jest tu strefa "sucha" (bilet dla 2 dorosłych i dziecka to 120 zeta, czego się nie robi dla wnuka) i strefa "mokra", taki park wodny z basenami i zjeżdżalniami. Nie wiem, czy woda w tych basenach ciepła, czy "normalna". Nie dopytywałam, nie mieliśmy czasu na kąpiele, no i cena odstraszała (220 z za obie strefy).
Po drodze kilkakrotnie przekraczaliśmy wijący się Złoty Potok .
Tu ciekawy most kolejowy nad Potokiem. Jeździ tędy czeski pociąg, jak nam powiedział "tubylec": jeździ z Czech do Czech, w Polsce się nie zatrzymuje. Nawet widzieliśmy te piaskowo żółte wagoniki, przemykające po moście.
W parku rozrywki nie robiłam zdjęć. Chociaż było tam całkiem ciekawie. Był park linowy i trampoliny, różne huśtawki. Były takie plansze do złudzeń optycznych (gdy się nimi kreci tarcze, "ślimaki" wydają się zmieniać kształty i kolory). Także wodą można się było pobawić, spróbować przesłać wodę dalej, na koło młyńskie sposobem dawnych Egipcjan. A woda, to żywioł mojego wnusia, w każdej formie. Były także figury owadów, gigantyczne, można się było wystraszyć, ale też dokładnie przyjrzeć.
Choćby taki komar! Jakie to szczęście, że one są takie mikre i można je zlikwidować klepnięciem .
Atrakcją dla wnuka była też jazda kolejką turystyczną dookoła ośrodka. Zaledwie 5 minut. Ale ile frajdy 😀
Nie robiłam zdjęć w tym parku komercji. Wtedy akurat głowa mnie bolała, nie miałam nastroju.
Rozrywką była też zabawa w hotelowym basenie, gdzie woda miała powyżej 30 st,C. Mały miał na ramionach dmuchane tzw, skrzydełka i pływał jak prawdziwy piesek😉Super zabawa.😊
Robiliśmy też wycieczki do pobliskiego lasu, przez który biegnie żółty szlak na Biskupią Kopę.
Szlak prowadzi przez dawne wyrobiska kopalni łupku. Dawniej używano łupku do pokryć dachowych (niepalny). Nadal jest używany, ale teraz to raczej materiał luksusowy, a nie powszechny.
Tu głębokie wyrobisko zwane Piekiełkiem.
Takie wspinanie się na skałki bardzo się Małemu podobało, babci nieco mniej, ale spacer był o.k.
Zrobiliśmy też wycieczkę do Czech, w poszukiwaniu term. Nie znaleźliśmy. Bo "lazne", to uzdrowisko, a Jesenik Lazne, to jak Jesenik Zdrój. A nie jakieś termy😉
W drodze powrotnej jadąc przez czeskie Góry Opawskie, zrobiłam parę zdjęć tych łagodnych wzgórz.
To widok na czeskie pasmo Jeseników.
A to daleki widok na polską stronę.
Najwyższa - Biskupia Kopa, z czeskiej strony.
Wybrałam ten kierunek, ten ośrodek z sentymentu, wiedziałam, czego się spodziewać. Mały jest niejadkiem, a tu kuchnia "od zawsze" jest bardzo smaczna (ale taka "domowa", ale ostatnio też bardzo droga - 80 zł od dorosłej osoby za obiad, podobnie za kolację, śniadanie w cenie, dla malucha połowa ceny). Mały jadł ze smakiem każdą z zup, a w domu wybrzydza i zjada tylko pomidorową. Na drugie już nie miał miejsca, ani ochoty. Dobre i to. Zjadał czasem nawet dokładkę 😀
Wiedząc, że na Święta szef kuchni nie będzie wydziwiać, tylko poda nam tradycyjne potrawy, wybrałam to miejsce na naszą zeszłoroczną Wigilię i Święta. Nie zawiodłam się. To były świetne Święta, na luzie i ze smakiem, wreszcie odpoczęłam w Święta😋
A tak wyglądał Ziemowit w Wigilię (później dosypało jeszcze trochę śniegu).
Mam dużo miłych wspomnień z tego miejsca. Cisza, spokój, przyroda na wyciągnięcie ręki. I basen bez ograniczeń (no, może tylko takie, że od 13.00, ale do 21.00). Jednak chyba już się tam nie wybiorę. Jest to obecnie także ośrodek rehabilitacyjny. Wiem, ludzie potrzebują odpoczynku, ludzie chorują. Ale codzienny widok ludzi poszkodowanych przez los nie nastraja optymistycznie. Jestem coraz starsza, dzieci mi nie przeszkadzają nigdy ( dzieci też tam sporo). Ale towarzystwo młodych "odmładza", a niemłodych wręcz przeciwnie... No i warunki bytowe. Jakby zatrzymano się na przełomie wieków. Pokoje małe, w kształcie wagonu tramwajowego. We troje nie byliśmy w stanie sie pomieścić na 12 m kw. Tak zwana dostawka, wysuwane łóżko spod jednego z łóżek, tarasowało wręcz przejście, jak w ciasnym namiocie - od ściany do ściany, żeby w nocy wstać, trzeba było uważać, żeby nie nadepnąć śpiącego wnuka (za dopłatą zamieniliśmy ten standardowy pokój na studio - 2 pokoje razem z rozkładaną kanapą jako "dostawką"). Więc nie reklamuję tego hotelu. Opisałam tylko miejsce, z którym łączą się rodzinne wspomnienia, które pozostanie w mojej pamięci, które pożegnałam bez żalu.
PS jeszcze taka ciekawostka:
Tak ogromnej, bujnej hortensji, która rośnie w ogrodzie domu nieopodal Ziemowita, nie widziałam jeszcze nigdy? A wy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz