Kiedyś, już dość dawno temu (gdy byłam przez krótki czas uczestniczką gminnego Uniwersytetu Każdego Wieku) dostaliśmy takie plastikowe pojemniczki (jak do surówek na wagę), nazwane pudełkami radości. Poradzono nam, żeby zapisywać na kartkach wszystkie miłe, przyjemne momenty dnia, każdego dnia. A gdy będzie nam smutno, gdy będziemy w dołku, to mamy sobie takie pudełko otworzyć i przeczytać kilka kartek, lepszy nastrój murowany.
I robiłam tak przez smętną jesień i smętne przedwiośnie. Aż nie do wiary, jak dużo drobnych zdarzeń może wywołać uśmiech czy zadowolenie.
Nie wiem, czy ten "smętek" tegorocznej jesieni tkwi bardziej w zgniłej aurze, czy bardziej we mnie. W każdym razie postanowiłam zwracać większa uwagę na codzienne miłe drobiazgi. I nie dramatyzować, patrzeć z większym optymizmem w przyszłość. Wczoraj zapełniłabym "pudełko" kilkoma kartkami. Jestem malkontentką, wybredną, nie tak łatwo daję się "ucieszyć". Jednak wczorajszy największy plus - wizyta u mojej (od trzydziestu lat) pani fryzjerki. Mądra, rozsądna i fachowa pani, sporo młodsza ode mnie, ale też już na emeryturze. Wiadomo, że ładna fryzura, brak siwych włosów zawsze poprawiają nastrój kobiety (mój zawsze). Znamy się tyle lat, wiemy o sobie naprawdę sporo, o swoich rodzinach także. Mogłam sobie pogadać, w końcu bezpośrednio (bo do tej pory od dwóch tygodni tylko przez telefon) z życzliwą drugą kobietą. Było też miłe spotkanie z ulubioną synową, krótkie, ale serdeczne. W końcu byłam w moim Poznaniu, nawet jazda tramwajem była miłą odmianą, dawno nie jechałam (a mam ten przywilej, że nie muszę płacić za bilety). Spacerując na przystanek wstąpiłam do sklepu zielarskiego, niegdyś sklepu Spółdzielni Pszczelarskiej. Nadal połowa asortymentu sklepu, to produkty pszczelarskie. Kupiłam tu świeczkę z wosku, w okazyjnej (jak na ten rok) cenie. Zawsze kupuję woskową świeczkę na Boże Narodzenie, zapach wosku w Święta, to moja tradycja. Widziałam też najróżniejsze miody i ceny na nie, które zwalają z nóg. Taki litrowy słój miodu (nie wiem, co to był za rarytas, nie "dowidziałam", kosztował prawie 100 zł!! Nie przejęłam się wielce, wręcz poczułam miłą satysfakcję, że mam możliwość kupować miód, też litrowy (czyli ok. 1,1 kg), a także mniejsze, bezpośrednio u pszczelarza, w sąsiedztwie, za znacznie mniejszą cenę (co prawda miodu spadziowego nie mają, ani gryczanego, ale jest lipowy, akacjowy, rzepakowy, wielokwiatowy i ponoć bardzo zdrowy, faceliowy). A potem zadzwoniła przyjaciółka, miła rozmowa. Dostałam też sms-a od dawno niewidzianej przyjaciółki, która obiecuje zadzwonić, gdy tylko będzie mogła mówić, bo teraz tylko "skrzypi".
Po powrocie do domu nowa radość, jeden z synków nas odwiedził. Jako ta mama kwoka zawsze cieszę się z odwiedzin moich chłopców (gdyby jeszcze przyjechał mały wnuś byłabym wręcz szczęśliwa). Wspólnie zjedzony (bardziej 'wypity") podwieczorek i nastrój podniesiony :)
A na koniec dnia jeszcze jeden telefon od przyjaciółki. I kolejne wzajemne słowa życzliwości. Grzeję sie w nich i czekam z nadzieją, co dobrego przyniosą kolejne dni.
Nawet napisanie tego postu jest małą przyjemnością. "Gaduła" ze mnie, lubię pisać 😊
I jeszcze taki drobiazg: gdy jechałam tramwajem zaświeciło słońce! Ja z tej tęsknoty za słońcem już zaczęłam o nim śnić sny. A ono sobie wyjrzało zza chmur i wywołało mój uśmiech. Może to są drobiazgi. Ale przecież życie składa się z tysięcy drobiazgów. I na pewno wszyscy chcemy, żeby te drobiazgi były pozytywne, żeby tych dobrych chwil było , jak najwięcej. Mam nadzieję, że mimo (ciągłego) braku słonka każdy następny dzień będzie równie pozytywny, jak ten wczorajszy.
A to moje kuchenne okno, już czeka na Święta😊