Walota, kwiat doniczkowy, z cebuli, który sprowadzono do Anglii, z Afryki Południowej, w I połowie XIX wieku (nie tak dawno, chyba w końcu XX wieku, zmieniono jej łacińską nazwę gatunkową, ale w Polsce funkcjonuje nadal jako Walota).
Czemu tak się cieszę z kwitnącej waloty? Jej historia w moim domu sięga II połowy lat 80-tych. Byłam swego czasu wychowawczynią I klasy w podstawówce moich dzieci (a dokładnie byłam "Panią" mojego syna przez pół roku). W kasie było dużo kwiatów, którymi trzeba było się zaopiekować w wakacje. Dzieci brały różne kwiatki do domu na 2 miesiące. Ja (w imieniu syna) wybrałam niewielką roślinkę, z ładnymi wąskimi ciemnozielonymi wstęgowymi liśćmi, bez kwiatu. Ale jej starsza "siostra" (może "matka") na tym samym parapecie, zakwitła w klasie. I mnie zachwyciła. Tę roślinę też zabrałam na przechowanie. Po wakacjach syn odniósł do szkoły tę większą roślinę. A młoda została u nas w domu. Była zupełnie niekłopotliwa, stała sobie na wschodnim parapecie w kuchni i podlewałam ją, jak mi się przypomniało (a że była jedyna w kuchni, to ją podlewałam i nie zasuszyłam). Tyle, że nie miała zamiaru kwitnąć. Rok, trzy, dziesięć i nic. Już myślałam, że jest jakaś rozdzielnopłciowa albo trafiła mi się taka "bezpłciowa". I nagle, którejś wiosny, gdy już porzuciłam nadzieję na ujrzenie kwiatu, chyba po 16 latach, pojawił sie pęd kwiatowy! Akurat, gdy mieliśmy wyjechać na jakąś wycieczkę. Uprosiłam syna, żeby mi zrobił zdjęcie tego wyczekiwanego, a potem zapomnianego, kwiatu w pełnym rozkwicie. Ach jaki był piękny! Dla mnie wyjątkowy, niezwykły.😍 Ale nadal nie wiedziałam, co też to za roślina, taka piękna "bezimienna". Amarylis czyli hipeastrum to nie był. Bo mama miała całą kolekcję amarylisów i kwiaty (także szersze liście) nie pasowały do mojej roślinki. Nie była to też kliwia. Bo ona ma bulwę, a ten kwiat jest cebulowy (choć kwiaty podobne).
I w takiej nieświadomości rozmnażałam tę roślinę z cebul przybyszowych i oczekiwałam dalszych kwiatów. I dopiero na blogach (jeszcze były to bloogi poczty wp.) jedna z was mnie "poratowała", znalazła walotę. I to jest to!
Po okresie świetności w XIX wieku i na początku XX., walota poszła nieco w zapomnienie. Pojawiły się piękniejsze i większe kwiaty hipeastrum (także w większej gamie barw). A walota, bardzo wytrzymała, przetrwała na wielu parapetach aż do naszych czasów 😉
Ten trochę inny kolor, to inne światło.
Dzisiejsza walota jest jedną z najstarszych moich walot. Nie pamiętam, kiedy kwitła ostatnio. Mam ich sporo. Ostatnio jedna z młodych kwitła pierwszy raz, zeszłej jesieni.
Podobno kwiaty powinny pojawiać sie regularnie, na jesieni, po okresie zimowego odpoczynku (chłodniej i mniej podlewania). Ale u mnie to nie działa. Kwitną kiedy same chcą, i dobrze, mam miłe niespodzianki. Tak jak teraz. Tak jest ciekawie. Hipeastrum są zwykle przewidywalne, a waloty są dla mnie "tajemnicze" i "nieodgadnione". Bardzo mnie cieszą jej kwiaty i chętnie zobaczyłabym na parapecie cały rząd kwitnących walot. Ale jestem zbyt niefrasobliwa, żeby ich "pilnować" i im "dogadzać'. Chcą kwitnąć? Super! Czuję, że one kwitną dla mnie 😊 A nie chcą? Trudno, poczekam, kiedyś sie doczekam😉
Przepiękne ma kielichy i ten kolor:-)
OdpowiedzUsuńWarto być cierpliwym, Haniu!
Jestem w Krynicy i ciągle myślę, czy moje roślinki przetrwają...
Czytałam Twoje wpisy z Krynicy. Byłam tam kilkakrotnie, ale zawsze krótko. na Parkowej Górze nie byłam i nie znam wielu ciekawych, jak czytam miejsc. Dużo przyjemności! Wspaniałego wypoczynku!
UsuńPiękne kwiaty ! Podziwiam Twoją dociekliwość i cierpliwość. U mnie stoi grudnik, który zakwitł raz, ale bardzo skromnie, i na tym koniec. Od wielu lat nie kwitnie. Chyba go wyrzucę.
OdpowiedzUsuńGrudnik jest rośliną krótkiego dnia. Jak zostawiłam go na oknie w sypialni (gdzie palimy światło krótko przed położeniem sie spać) , a wcześniej zmieniłam mu ziemię, to zakwitł. Ale niestety chyba go któregoś razu przelałam i padł, korzenie zgniły. Bardzo wrażliwy na nadmiar wody, woli przesuszenie ;) Daj mu szansę :) Ja cierpię, gdy muszę rozstać się z rośliną, przywiązuję się nawet do roślin ;) Ściskam!
UsuńHaniu doskonale rozumiem Twoją radość. Ja mam kilkadziesiąt kaktusow 30-40 letnich. Zajmują mi cały olbrzymi parapet dużego okna. Kwitną co roku. A ich kwiaty to Kwiaty Jednej Nocy. Bo następnego ranka zamykają już swoje kielichy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Stokrotka
Och, kilkadziesiąt! Niesamowite ! Ja nie mam ani jednego... Mój tatuś miał jednego w pracy i przyniósł go do domu z pąkiem kwiatowym. Gdy zakwitł był przecudny. Rozumiem Twój zachwyt :) I ja Cię serdecznie pozdrawiam!
Usuń