środa, 28 lutego 2024

Kraków - must see (czyli to, co najważniejsze).

 Pojechałam z wnukiem do Krakowa, dwa noclegi , prawie 3 dni. Wnuk, nastolatek, był w Krakowie pierwszy raz. Ja Kraków niby znam od bardzo dawna, ale ta znajomość ogranicza się do ścisłego, historycznego centrum (włączając w to także Kazimierz). Nigdy chyba nie byłam w Krakowie dłużej niż trzy dni? I jest tu jeszcze sporo miejsc, które bym chętnie zobaczyła. 

Jednak chciałam wnukowi pokazać to, co uważam za kwintesencję, wizytówkę miasta. I te miejsca, powiedzmy "obowiązkowe", które turyści zwykle odwiedzają. 

Niestety pogoda nie zachęcała do dłuższych spacerów i wycieczek po mieście. Owszem, było ciepło, jak na luty, ale przez pierwsze dwa dni siąpił, kropił, moczył deszcz i wiał nieprzyjemny wiatr.

Po przyjeździe i zostawieniu bagaży w hotelu (przyjemny hotel 3* na Grzegórzkach) poszliśmy  spacerem na Rynek Główny (ok 10 min.). Akurat o pełnej godzinie trębacz grał z wieży Mariackiej hejnał. Wstąpiliśmy do kościoła Mariackiego. Co oni zrobili z ołtarzem? Gdy go ostatnio widziałam z bliska, wydaje mi się, że był kolorowy, polichromie  były w kolorach. Teraz widziałam ołtarz od wejścia, błyszczał, lśnił, jakby go pomalowali srebrolem(?) Może to tylko złudzenie, nadmiar świateł, reflektorów skierowanych na ołtarz? Nie miałam czasu się przyglądać, wnuk nie był zainteresowany. 

Przeszliśmy do Sukiennic (żeby schronić się przed deszczem). W środku wiadomo, komercja "na ludowo". Nic ciekawego dla chłopaka, który jest już o głowę wyższy ode mnie i mówi pięknym barytonem (ale jeszcze jest w nim dziecko). Nawet zdjęć nie robiliśmy, wszędzie mokro i wietrznie, niemiło. Żeby sobie poprawić nastrój poszliśmy na obiad do fajnej restauracji gruzińskiej. Byłam w niej we wrześniu i wiedziałam, że smacznie karmią (no, ale ceny, chyba zachodnioeuropejskie!). Deszcz nadal zacinał.

Po obiedzie troszkę się przejaśniło. Młody lubi chodzić (ja mniej, zwłaszcza, że zaraz na "powitanie" Krakowa uszkodziłam sobie stopę na dworcowych schodach, czy śródstopie też można sobie skręcić?) Żeby nie wracać jeszcze do hotelu zaprowadziłam wnuka do mojej ulubionej bardzo krakowskiej cukierni na ulicy Starowiślnej. Trafiłam do niej wiele lat temu, gdy przyjechałam z Moim na jakąś konferencję i spacerowałam sobie po Starym Mieście w poszukiwaniu moich ulubionych nugatów. Podczas wcześniejszych pobytów, w prawie każdej cukierni wokół Rynku można było kupić nugat. A wtedy zniknął, nigdzie nie było (i nadal nie ma). W którejś cukierni pani sprzedawczyni podpowiedziała mi, żebym sprawdziła u Ciechowskich na Starowiślnej. I tak znalazłam tę cudowną cukiernię. Mają tam i nugat, i rożki maślane z migdałami, i piszingera, i makaroniki z różą (z dżemem z róży) i ciastka grylażowe z kremem orzechowym (i mnóstwo innych wspaniałości, ale innych ciastek nie kupuję).  No, po prostu krakowskie przysmaki. Zawsze gdy jestem w Krakowie, nawet przejazdem, wstępuję do tej cukierni i robię zapas. Ale co to za zapas, wystarczy go raptem na parę dni, do kawki. Straszny łasuch ze mnie. Tym razem też kupiłam ulubione ciastka i kremówkę dla wnuka, na jego życzenie.

W hotelu mieliśmy zestaw do przygotowania kawy i herbaty, więc zrobiliśmy sobie podwieczorek w pokoju hotelowym, bo na dworze nadal siąpiło i zrobił się już wieczór.

Na drugi dzień, po świetnym śniadaniu ( którego nie musiałam przygotowywać) podjechaliśmy na Wawel. Uznałam, że to miejsce, tak znaczące dla polskiej historii, wnuk powinien zobaczyć z bliska. Bilety kupiłam wcześniej przez Internet. Ale na Wawelu jest tak dużo możliwości zwiedzania, że miałam problem z wyborem(a wszędzie osobne bilety, nietanie). A czasu też nie mieliśmy zbyt wiele, bo zaplanowałam również Wieliczkę w tym dniu. Wybrałam komnaty reprezentacyjne. No i nie był to najlepszy wybór dla nastolatka. Było, no cóż, nieco nudno. Obrazy, portrety (nie bardzo wiadomo kogo przedstawiały, opisy na tablicy w rogu każdej komnaty, zwykle w sporym oddaleniu od opisanych obiektów), arrasy (no, to przecież jakieś "stare tkaniny, które już wyblakły" - tak na to mógł patrzeć małolat, ale nie powiedział nic), sufity w większości sal identyczne, poza salą z głowami (a i tak mało ich, po rekonstrukcji to i tak kopie) itd. Pomyślałam sobie po niewczasie, że może komnaty prywatne byłyby ciekawsze, bliższe życia, nie takie oficjalne i sztuczne. No trudno, może kiedyś wnuk zechce sam zobaczyć więcej.



Katedry i nagrobków królewskich nie chciał oglądać. Nie przymuszałam go. Jak widać historia nie jest jego ulubionym przedmiotem. A sztuka jeszcze do niego nie przemawia.

Do Wieliczki dojechaliśmy pociągiem Kolei Małopolskich w zaledwie 20 minut. Stamtąd do kopalni tylko krótki spacerek. Bilety miałam kupione wcześniej, przez Internet, na późniejszą godzinę, ale udało się nas dołączyć do wcześniejszej grupy, nie musieliśmy moknąc na deszczu. Zeszliśmy do kopalni po tych przeszło trzystu schodach (ledwo zeszłam z powodu tej uszkodzonej stopy, do teraz nie jest całkiem zdrowa, ale czego się nie robi dla wnuka). Potem w kopalni było jeszcze kilkanaście zejść (z wchodzeniem nie było takiego bólu), podobno pokonuje się ok. 800 schodów! Na wnuku największe wrażenie wywarły drewniane konstrukcje, podtrzymujące stropy w największych salach i drewniane szalunki ścian. Bo mój wnuk jest zafascynowany obróbką drewna :)  Ze zwiedzania kopalni był wyraźnie zadowolony ( co objawiało się skąpym "no fajnie było").  Na dole w Karczmie Górniczej zjedliśmy skromny obiad, za 1/3 ceny tego z dnia poprzedniego. Ja w kopalni w Wieliczce byłam już piąty raz i więcej nie pójdę. To już zbyt męczące dla mnie. Niech młodzi chodzą.


Tym szybem się schodzi do kopalni.


Tu  jedna z grupowych rzeźb solnych : królowa Kinga i górnik z wydobytą pierwszą grudą soli.

W ostatni dzień pobytu zaświeciło słońce. Od rana nas powitało. I zgodnie z wcześniejszymi wspólnymi ustaleniami postanowiliśmy zobaczyć Kopiec Kościuszki (dziękuję Stokrotce za rekomendację). :) To była wyprawa tramwajem, a potem jeszcze autobusem. Młody uprosił mnie, żebym mu pozwoliła dojść do kopca pieszo, bardzo chciał pospacerować(ten spacer miał trwać 50 min, według nawigacji), a na autobus mieliśmy czekać przeszło 40 minut. Ja miałam książkę, mogłam czekać, a wnuk by najwyżej wbijał wzrok w smartfon. Pozwoliłam mu iść, jeśli tak bardzo potrzebował "się przewietrzyć". W końcu nie jest dzieckiem, tylko ośmioklasistą i ma ze sobą smartfon. Ja podjechałam autobusem 101 pod sam kopiec, a mój wnuk już tam był:) Nie dałam się namówić na zdobywanie kopca. Stopa nadal nie do końca sprawna. Młody z energią właściwą młodym ludziom, z uśmiechem wszedł na szczyt. I dopiero, jak zszedł, to przyznał się, że ma "trochę " lęku wysokości i na tych  podejściach,  niezabezpieczonych żadnymi barierkami, czuł się mocno niepewnie i żałował, że mnie tam z nim nie było.


To zdjęcie zrobił wnuk, z samego szczytu. Z innych stron widać lasy i pola.

Ja tylko obeszłam kopiec prawie dookoła (nie ma przejścia przy rozgłośni radiowej, która jest pod kopcem, musiałam zawrócić).


I jeszcze taka budowla przy murze otaczającym kopiec.

Po powrocie do Poznania dowiedziałam się od rodziców wnuka, że było super, a najfajniej na Kopcu Kościuszki :)

Co Wy pokazalibyście swoim znajomym w waszych miastach? A ja muszę sobie przypomnieć, co pokazywałam moim gościom, gdy przyjeżdżali do mojego rodzinnego miasta na 2-3 dni. No i wiek znajomych i gości też na pewno ma znaczenie. Ale to już temat na inny wpis :)

10 komentarzy:

  1. Anonimowy2/28/2024

    Wspaniały pobyt w Krakowie mieliście. A na Kopcu Kościuszki naprawdę jest najfajniej. I widok z niego rewelacyjny....cały Kraków widać :-)
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jeszcze będzie okazja i moje nogi będą sprawne, to "zaliczę" zacny Kopiec i zobaczę Kraków z góry? :)

      Usuń
  2. Świetny pobyt zaplanowałaś, Haniu. Na kopcu jeszcze nie byłam, a na Starowislnej podobno są najlepsze lody!
    W kolejce do kopalni czekaliśmy bardzo długo, ale było warto!
    Pokazałabym nasze zabytki i oczywiście park, a znajomych obwozimy tez po okolicach - Kruszwica, Toruń, Licheń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię Twoje miasto, jak wiesz :) A okolice macie wspaniałe i historycznie i przyrodniczo. Gdy byłam tam w sanatorium, to korzystałam z wycieczek po okolicy (i tak poznałam Licheń). A w zeszłym roku także Lubostroń :)

      Usuń
  3. W Krakowie byłam kilka razy, ale trudno powiedzieć, że zwiedzałam miasto. Byłam tu i ówdzie, ale na sam Kościół Mariacki trzeba tygodnia, więc sama rozumiesz...
    W Wieliczce byłam... na parkingu. Obawa przed atakiem paniki skutecznie mnie powstrzymała od wejścia do kopalni.
    Moje dziewczyny były w Krakowie w siostrzanym duecie i wróciły bardzo zadowolone.
    Buziaki!🥰🥰🥰

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten tydzień w Mariackim, to chyba dla historyków sztuki. Chyba bym się zanudziła (chociaż lubię sztukę sakralną). Nigdy nie byłam w Nowej Hucie, gdybym miała czas, to zerknęłabym tam na ten relikt socrealizmu ;) No i poszłabym do ogrodu Botanicznego(w zielonej porze roku) i odwiedziłabym Muzeum Czartoryskich. Ale musiałabym sama tam pojechać :) Uściski!

      Usuń
  4. Zawsze, kiedy odwiedzali nas goście zagraniczni (hihihi), Kraków pokazywaliśmy obowiązkowo. Zwykle nie robił wielkiego wrażenia. Cóż, kiedy ma się Paryże, Londyny i Amsterdamy, to co tam taki Kraków. Ale Wieliczka to już była inna bajka. Takiej Wieliczki nie ma nigdzie. I to jest prawdziwy skarb. Całuski dla ciebie i dzielnego Wnuka, co nawet wawelskie sypialnie znióśł 😎

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za całuski i odwzajemniam :) No a sypialni wnuk właśnie nie widział (to była osobna 'trasa" zwiedzania "komnaty prywatne". Ja je dawno temu widziałam i na zdziwienie "dlaczego te łózka takie krótkie" usłyszałam odpowiedź, że w dawnych czasach ludzie spali na siedząco (albo prawie). Na płask, czyli na wznak, to dopiero w trumnie! Takie czasy, takie zwyczaje ;) Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Haniu:) Ja myślę, że Wnusio na długo zapamięta ten wyjazd. Pięknie spędziliście ten czas razem.. Dla mnie Kraków zawsze będzie magiczny.. Osobiście bardziej polecalabym Bochnię niż Wieliczkę.. Serdecznie pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, Bochnia. Byliśmy z A. już przy kopalni (w Bochni) z zamiarem zwiedzenia jej. Ale tam wejścia są rzadsze, na konkretne godziny, co chyba godzinę. a my jechaliśmy dalej, na umówione spotkanie. Nie było czasu na czekanie i zwiedzanie (też pare godzin). No i do Bochni jest z Krakowa nieco dalej . I nie jest to zabytek UNESCO, chociaż też przecież to stara zabytkowa kopalnia. Może jeszcze tam trafię ? Uściski dla Ciebie!

      Usuń