czwartek, 28 kwietnia 2022

Wybrzeże Zachodzącego Słońca (Riviera Ponente)



 Riviera di Ponente, to część wybrzeża nad Zatoką Genueńską na zachód od Genui, stolicy Ligurii. Nasz hotel znajdował się na Rivierze Ponente, około 45 km na zachód od Genui, w prowincji Savona, w miasteczku Noli. Miasteczko mnie zadziwiło, poświęcę mu osobny wpis
.

 Z naszej włoskiej bazy  robiliśmy wycieczki. Codziennie siedzieliśmy w autobusie co najmniej 4 godziny (w tę i z powrotem). To było niewygodne (trzeba było wstać na godzinę 7.00 na śniadanie, gorzej, jak na koloniach). Ale nie ma rady, jak się jest na wycieczce (i nie jest się pilotką grupy), to trzeba się podporządkować. Akurat jestem pilotką z uprawnieniami i do tego indywidualistką (ale nie tym razem). Z dużym trudem się podporządkowywałam.  Patrząc na mapę wydaje się, że do tych naszych atrakcji turystycznych nie jest daleko. A potem okazywało się, że jechaliśmy dwie godziny, czasem dłużej, w jedną stronę. Powtarzam się, ale doskwierało mi wczesne wstawanie, śniadania o "nieludzkiej" (dla mnie) porze,  nawet raz o szóstej! Samo śniadanie też było specyficzne, siedem identycznych śniadań!  Specjalnie dla polskich grup codziennie był zestaw "kontynentalny" : 3 plasterki żółtego sera, 2 przezroczyste płaty szynki, dwie małe bułeczki i gotowane zimne jajo z lodówki chyba. Do tego 2 sucharki, malutka porcja masła (na jedną bułkę) i kto chciał, mógł sobie wziąć dżem jednorazowy, bez ograniczeń.  Bo śniadanie włoskie, to słodki rogalik z dżemem i kawa. Jak na tym funkcjonować pół dnia? I nazywa się owo śniadanie colazione ;) . Włosi przywykli tak jeść, ale  z polskiego punktu widzenia, tak nie jest zdrowo .Około pierwszej w południe Włosi jedzą obiad (pranzo), dania raczej lekkie, makaron z oliwą, sałatki tłuste i mało warzywne (np,pęczak z oliwą i zielonym groszkiem , z tym, że kaszy było dużo, a groszki można było policzyć), a wieczorem, po godzinie 20.00 kolacja (cena), jak nasz dwudaniowy obiad, tylko zamiast zupy różne makarony, a potem dania rybne lub mięsne. Taka tradycja, rzecz święta.  Ponoć do rana im te obfite kolacje starczają i dlatego śniadanie jest symboliczne. Mimo wszystko nie miałam ochoty rujnować sobie zdrowia obfitą kolacją, jak bardzo włoska by nie była. W domu kolacji nie jadam. Tylko raz poszliśmy do restauracji zaraz po otwarciu, czyli o 20.00 i zamówiliśmy miecznika z pieca. I był to samotny plaster upieczonej ryby na talerzu + świeży chleb z jakąś pastą (nie makaronem) na przystawkę. Wszystko bardzo smaczne i w sumie nie tak wiele. Ale cena  (po polsku, nie po włosku), zniechęcała do powtórki.

Najpierw pojechaliśmy do San Remo. Miasto podobne w charakterze do Cannas. To też miasto średniej wielkości (55 tys. mieszkańców), o starożytnym rodowodzie.  Znany w całych Włoszech ośrodek kulturalny i kurort na włoskiej Rivierze. Od 1952 roku odbywają się tu co roku Konkursy Piosenki Włoskiej (w nieciekawym teatrze Ariston, który wygląda, jak podrzędne kino, wciśnięte między inne średniej urody  budynki). Atrakcją wąskiego deptaku, przy którym stoi teatr, są tabliczki z nazwiskami zwycięzców kolejnych edycji konkursu, wmurowne w uliczny bruk. Zdjęć nie robiłam, bo nie wydało mi się to ciekawe, a do tego wysokie domy nie dopuszczały światła do tych tabliczek.

Po wyjściu z autokaru turyści widzą piękne kasyno miejskie, liczące już sto lat.





Także wpadają w oczy lśniące kopuły cerkwi prawosławnej Chrystusa Zbawiciela, w której pierwsze nabożeństwo odbyło się też sto lat temu. Już w połowie XIX wieku mieszkała w San Remo duża społeczność rosyjska. Rosjanom bardzo odpowiadał łagodny śródziemnomorski klimat, budowali swoje wille i w Cannas, i w Nicei, i w San Remo. Wiele z tych pięknych budowli w San Remo nadal jest własnością bogatych Rosjan, teraz stoją zamknięte i puste.





I tutaj kwiatowe kompozycje przy samej ulicy.



Nadmorski bulwar, przed sezonem.

Z San Remo pojechaliśmy do Albengi. Z centrum miasta morza nie widać, najpewniej jest do niego parę kilometrów . Przeczytałam, że latem turyści przyjeżdżają do Albengi "nad morze", a w pozostałych porach roku, żeby podziwiać średniowieczne Stare Miasto. I ja je właśnie podziwiałam. Bardzo mi sie podobało. Ten klimat dawnych czasów, zaklęty w murach,  autentyczny, nie tknięty współczesnymi wojnami.



Fascynowały mnie te wieże. Tu stary kościół, który wielokrotnie w swojej historii ucierpiał podczas trzęsień ziemi. A przetrwał tysiąc lat!


A to "połatane" romańskie wnętrze.


To najcenniejszy zabytek Albengi - romańskie baptysterium z V w.n.e.



Kolejnego dnia pojechaliśmy do Mediolanu. Wyjazd był w cenie wycieczki, pojechaliśmy przypomnieć sobie widziane dwa lata temu miejsca. Byliśmy tam w styczniu 2020 roku, tuż przed pandemią. Z hotelu jechaliśmy do Mediolnu prawie trzy godziny i nieco ponad trzy z powrotem (remonty autostrady, korki). W Mediolanie też byliśmy tylko trzy godziny, ale warto było. To piękne  miasto :) (Stolica Lombardii, drugie największe miasto Włoch - prawie 1,400tys mieszkańców.).

Teraz było  już zielono, słonecznie, beztrosko (dla nas).

Odłączyliśmy się od grupy i chodziliśmy swoimi "ścieżkami" . 

Oczywiście nie mogliśmy pominąć mediolańskich "hitów" turystycznych - Zamku Sforzów (Castello Sforzesco):



Katedry mediolańskiej - Il Duomo:

 

Galerii handlowej Wiktora Emmanuela:



I oczywiście opery La Scala.


W prawej oficynie teatru znajduje sie restauracja i cukiernia. Cukiernia nazywa się Foyer i jest moim ulubionym lokalem w Mediolanie. Poprzednim razem byłam tam trzy razy i teraz też odwiedziliśmy to miejsce. do tego bufetu (barku, cukierni) wpadają artyści opery na szybkie espresso z kanapką albo ciastkiem. Ocieram się tam o świat sztuki ;) I podają tam wspaniałe ciastka i idealne cappuccino :) 


Ciastko Julia - na kruchym spodzie delikatny krem cytrynowy, oblany białą czekoladą (zabarwioną na żółto). Pycha!

Przed operą na skwerze pomnik Leonarda DaVinci.


Gdy zaszliśmy z utartych ścieżek zobaczyliśmy także kilka ciekawych budowli.

Uniwersytet Mediolański (Statale - państwowy). W Mediolanie jest siedem uniwersytetów i wiele innych wyższych uczelni.


Zabytkowe kościoły:

Stłoczone na jednym placu. Konkurencja? Ten po prawej bardzo zniszczony w środku, znacznie większy od tego zadbanego z latarnią. Oba barokowe.



Spokojny placyk w centrum miasta.

Na koniec, po zwiedzaniu, jeszcze "włoskie lody" z Galerii Wiktora Emmanuela :)

Zachowam Mediolan we wdzięcznej pamięci.


4 komentarze:

  1. Powiem szczerze, że te wszystkie wycieczkowe rygory zniechęcają mnie do wycieczek, na wycieczce z pracy byłam tylko raz, pierwszy i ostatni.
    Co do reszty, Haniu - przepięknie, włosko, smakowicie.
    Z radością obejrzałam fotki i ślinka pociekła na widok lodów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lody były wielkie i pyszne :) Ja też nie lubię gromadnych wyjazdów, ale poszłam na 'łatwiznę", zawieźli, pokazali, nie musiałam ja tego organizować. Bo to jednak nerwy. Jednak chyba zrezygnujemy z grupowych wyjazdów.

      Usuń
  2. Dzień dobry.

    Wyjazdy na wycieczki mają plusy i minusy. Minusem dla mnie jest tak samo wstawanie rano. Plus to pokazanie jakiegoś miejsca w tzw. pigułce, aby można było sobie zwiedzić w przyszłości spokojnie. Skorzystałem najwięcej jak w gimnazjum pojechałem z panem od geografii i grupą ze szkoły do Francji, Włoch i Anglii. Trzy wspaniałe wycieczki, właśnie takie pigułki. Potem już z rodziną wróciłem w część miejsc we Włoszech. Może kiedyś wrócę do Londynu (i okolic) oraz do Paryża.

    Zapraszam do siebie.
    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry, witam na moim blogu! Real mnie pochłonął. Rzadko tu bywam . Ja bym chętnie wracałą do tych znanych już miejsc, ale ...życia nie starczy ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń