I zaczął się ten 2021 rok. U mnie spokojnie. Jednostajnie, dość monotonnie. Oczywiście zawsze jest co robić. Obecne moje dylematy, to czy pojechać po zakupy do miasteczka, czy do sporego marketu na wsi. Odległość ta sama- około 5 km. Zwykle ostatnio wybieram wieś. Jadę spokojnie przez pola, żadnych przejazdów kolejowych, żadnych sygnalizacji świetlnych, raptem jedno skrzyżowanie (na którym i tak mam pierwszeństwo). W kilka minut jestem na miejscu.
A że namawia się nas do pozostawania w domu, to zakupy robię raz na tydzień. Gdyby nie koty - rezydenci (z tych wolnobytujących), wysiadujące całymi dniami pod moimi drzwiami, to mogłabym jeszcze rzadziej robić zakupy (jakoś zawsze kupię za mało puszek dla kotów i muszę jechać uzupełnić zaopatrzenie). W mojej wsi, na wszelki wypadek nie robię zakupów w żadnym z dwóch sklepów. Dowiedziałam się od sąsiadki, że "cała wieś" ma koronawirusa, bo wszyscy zarazili się w kościele podczas mszy od jednej chorej parafianki. Mnie to nie grozi.
Inny dylemat, to menu obiadowe. Co na obiad? Nadal jeszcze mam zamrożone zapasy ze starego roku. Także ryby. Więc jemy ryby co jakiś czas, a także oprócz mięs różne makarony z warzywami, czyli prawie włoskie pasty, nawet ryż z owocami. I codziennie zupa, i codziennie inna. To akurat dla mnie żaden kłopot. Dziś była pomidorowa z pałką z kurczaka (ponoć to poznańskie określenie "pałka" na podudzie, czy faktycznie?). A na drugie fasolka po bretońsku, z mojej fasolki (3 godziny sie gotowała).
Na Trzech Króli upiekłam kokosanki. Tak za mną chodziły od pewnego czasu, ale uważałam, że trzeba najpierw zjeść świąteczne ciasta (przekładane pierniki i miodowniki). Te kokosanki powstały według historycznego przepisu. Znalazłam go w mamy przepisach, nie pamiętam, żeby go sprawdziła, nie piekło się u nas w domu kokosanek. To przepis z jakiegoś magazynu z początku lat 70-tych. Czy ktoś z was zna ten przepis, piecze kokosanki według niego? Ja prawie rok temu go wypróbowałam i ucieszyłam się, że dotarłam do smaku, który znałam z cukierni. W tym wypadku określenie "jak kupne" jest zaletą :)
Jak widzicie, ciastka nazwano kokoskami, a wiórki kokosowe były w sklepach nowością. Nazwa się nie przyjęła . To są kokosanki, prawdziwe.
A dziś (przecież nie z nudów) upiekłam miodownik, podobny do świątecznego (została mi od świąt masa migdałowa do przełożenia). Upiekłam dla syna, który nie mógł być u nas na Święta, a teraz do nas wpadnie.
U mnie śnieży już trzy dni! Nie jest to jakiś kataklizm, tylko tak sobie powolutku pada, i pada, i pada....!
OdpowiedzUsuńTrochę się pogimnastykowałam dwa dni temu, aby sobie wokół MBD ścieżynki porobić, i stwierdzam ,że to żaden problem! :-)))
Tylko zapomniałam na wjeździe, bo pewnie śniegu nie będzie, a dziś siurpryza! Właśnie był i trzeba było nieźle się namachać!
Serdeczności Moja Droga! I ukłony dla Małża! :-))))
U nas też tak sypie, jakby kto solił i auto zasypane ;)
Usuńja mieszkam przy bitej drodze i nie musimy odśnieżać (takich śniegów jeszcze nie było przez te naście lat, żeby nie dało się wyjechać).
I ja Ciebie pozdrawiam i ściskam na ten Nowy Rok!
kiedyś lubiłam ciasteczka z kokosem, ale mi się odmieniło...na migdały:)) Pięknie u Ciebie, zimowo, to i te wióreczki kokosowe pod kształt i kolor.
OdpowiedzUsuńO tak, migdały są szlachetniejsze. Ale też znacznie droższe ;) Ciekawe, czy gdybym zastąpiła wiórki kokosowe wiórkami migdałowymi wyszłyby swojskie makaroniki? Spróbuję kiedyś.:)
UsuńCieszę się tą nagłą zimą, bo u nas nie trwa ona zbyt długo, taka biała.
Pamiętam te PRL owskie kokosanki, nawet je lubiłam. Może wypróbuję ten przepis przy okazji, wydaje się prosty.
OdpowiedzUsuńFajnie, że macie śnieg, u mnie tylko błocko...
Przepis naprawdę prosty. To co widać na zdjęciu, to z połowy porcji.
OdpowiedzUsuńTen śnieg pewnie zniknie, gdy tylko podniesie się temperatura powyżej zera. Ale dobrze było sobie przypomnieć plusy i minusy śniegu ;) Bo już zapominałam. U Ciebie, jak sypnie, to pewnie zostanie na dłużej.
A za mną chodzi szarlotka, odnalazłam przepis koleżanki i chyba zrobię, bo już nam się znudziły czekoladowe słodkości...
OdpowiedzUsuńO tak, jabłuszka w wypiekach też lubię, ale najwięcej ich używam jesienią, gdy najczęściej jest nadmiar jabłek. Ale i teraz mam jeszcze sporo swoich jabłek, już nie najpiękniejszych, więc kto wie, może też jakiś jabłecznik upiekę. :)
UsuńSzczęśliwego roku, Haneczko!🍀
OdpowiedzUsuńNiezmiennie podziwiam Cię za te dwudaniowe obiady, za ciasta. U mnie obiad, który trzeba przygotowywac dłuzej niz pół godziny nie ma racji bytu.😉
Ciasto piekę bardzo rzadko, bo unikamy słodkiego.
Uściski!❤
Ja też staram się robić obiad nie dłużej niż 45 minut ;)Robię takie dania, które się szybko gotują. Nie celebruje gotowania. Im szybciej, tym lepiej. Ale oczywiście bez szkody dla smaku. Bo jednak lubię zjeść smacznie ;)
UsuńPostanowiłam, że jak się wszystkie świąteczne słodkości skończą (liczę na wnuki), to znacząco ograniczę ilość słodkiego w domu (na razie nie słodzę napojów i jem do kawy mały kawałek ciasta, jakąś przyjemność muszę mieć).;) Uściski Kochana!