Teraz odwiedza mnie z doskoku czarny kocurek. Wieczorem wpadnie do mnie, zje, co mu dam, łapczywie, jakby cały dzień nie jadł. Przed jedzeniem łasi się, daje się pogłaskać, po posiłku znika. I dobrze. O niego nie muszę się martwić. Zapewne ma w pobliżu swój dom i tylko się dokarmia u mnie.
Natomiast na moim tarasie rezyduje koteczka trikolorka. Szmaragdowooka Pusia.
Co najmniej od miesiąca siedzi całe dnie. Na noc znika, a od samego rana znów siedzi, czeka na jedzenie i głaski. Zachowywała się czasem dziwnie: jedząc odskakiwała od jedzenia, niekiedy w trakcie jedzenia "krzyknęła", wizgnęła, jak Moja, gdy ktoś jej przydepnął ogon. Myślałam sobie: zęby ją bolą, nie może gryźć. Kotka łagodna, ufna, ładowała się do domu (nie wpuszczam, nie mam zgody na kota w domu, na dworze, jak najbardziej).
Więc pytanie: czy kotka ma swój dom? Dom, gdzie nikt nie zawraca sobie głowy kotem, nikt o kota nie dba? Czy kotka miała dom, a teraz z nieznanych mi powodów domu i swojego pana, pani już nie ma?
Znajoma zastanawia się, czy to dobrze zaopiekować się cudzym kotem? Bo niby kotka na bezdomną nie wygląda. A czemu kot bez właściciela ma wyglądać źle? Na wsi? Nawet weterynarze twierdzą, że koty na swobodzie dobrze sobie radzą, gdy są zdrowe. Ta kotka też sobie "poradziła", chociaż w moim domu nie nocuje, ale karmię ją od przeszło dwóch miesięcy, miksuję jej mięsko od kurczaka, indyka (także skórki i chrząstki), gotowaną marchewkę, kupuję lepszą karmę, też miksuję, daję mleko bez laktozy (bardzo lubi mleko), kilka razy na dzień. To zabiedzona nie jest.
Ale widziałam, że coś jej dolega. Nie chciałam, żeby taki ładny i miły kot "się zmarnował". A jeśli u mnie siedzi całe dnie i wieczory, to nikt o nią nie dba, myślę.
Najpierw poszłam do naszego gabinetu weterynaryjnego (gdzie troskliwie opiekowano się moją kocią domową) zasięgnąć rady i opinii. Pani weterynarz od razu dała mi transporterek i zaproponowała przywiezienie kotki na zbadanie. Łatwo powiedzieć...
Bardzo byłam przejęta i nerwowa, bo nie wiedziałam, czy kotka da się do tego transporterka bezproblemowo zapakować , no i jak zniesie podróż (niby tylko 5 km, ale na przykład moje kotka miała chorobę lokomocyjna i w aucie "umierała").
Okazało się, że kotka bez żadnego problemu dała się wziąć na ręce i bez protestów umieściłam ją w transporterku. Podróż też minęła w ciszy. W gabinecie kotka była wzorową pacjentką. Nie szarpała się, nie wyrywała, nie "krzyczała", gdy pani doktor czyściła jej uszy i zakrapiała specyfikiem przeciwko świerzbowcowi (bo ten pasożyt kotkę męczył). Podała też na skórę preparat przeciwko pchłom. Okazało się, że kotka, co prawda nie ma przednich zębów i kilku innych, ale te co są nie wymagają wyrwania i stanu zapalnego nie ma. Uff, ulżyło mi. I to podwójnie: nie muszę się martwić więcej o kotkę i nie muszę jej już miksować jedzenia :) Nawet jeśli płynne lubi bardziej ;)
I faktycznie po powrocie na wieś podałam kotce normalne kocie żarcie z saszetki (w sosie). Zjadła i nie grymasiła :) Może przez miesiąc mojej diety jej się wyleczyło to, co tam miała chorego?
Być może zaopiekowałam się cudzym kotem. Ale nie mam z tym żadnego problemu. Bo ten właściciel (hipotetyczny) nie sprawdza się w roli opiekuna.
Wolę głaskać zdrowego i zadbanego kota, nawet bezdomnego lub czyjegoś, niż mieć nadzieję, że "jakoś to będzie, przejdzie samo".
Po "ciężkich przeżyciach" - nagroda :) (a zrobić zdjęcie niełatwo, nie usiedzi w miejscu, gdy właśnie chcę jej zrobić portret).
Jesteś Matką Teresą od kotów.
OdpowiedzUsuńBuziaki!
Oj, dziękuję. Ale słyszałam, że ona nie była taka święta, jak chcą ją przedstawiać. Jej wyraz twarzy świadczył raczej o twardości serca, nie o miłości. A mój mąż zwykle powtarza, jak się rozczulam : jak ktoś ma miękkie serce, to musi mieć twardą d... Nie wiem, o co mu chodzi ;)
UsuńMusiała chyba mieć twarde serce, by dać radę...
UsuńTylko dobry z natury człowiek zajmie się zwierzęciem bezinteresownie. Jesteś dobrą kobietą:)
OdpowiedzUsuńDziękuję. A koty są szczególne, sama wiesz ...:)
UsuńKoty przywiązują się do miejsca, może była tu od zawsze i uważa, że to miejsce do niej należy:))?
OdpowiedzUsuńNie było jej tu. Mieszkamy w tym miejscu od 14 lat. Nie widziałam tej kotki nigdy wcześniej. Moja koteczka nie tolerowała innych kotów, była jedyna na swoim terenie. Ta pojawiła się pierwszy raz na początku zimy. Bardzo chce wejść do domu, może ktoś ją z jakiegoś innego ciepłego domu wyrzucił? Trudno. Mam nadzieję, że latem będzie sie wygrzewać na naszych foltelach na tarasie i będzie jej dobrze :)
UsuńFajna taka rezydentka :) Wie, do kogo przychodzić :)
OdpowiedzUsuńKoty mają szósty i siódmy zmysł, o których, my nic nie wiemy ;)
UsuńJeżeli dobrze zrozumiałam w domu masz kota, ale brak zgody innych domowników, by dokarmiane przez Ciebie, także w mieszkaniu zagościły. Podziwiam Twoja opiekuńczość w stosunku do nieznanych kotów. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJuż nie mam kota. Moja koteczka odeszła w lipcu po 17 wspólnych latach. I mój mąż nie chce już kota w domu. Ja też nie chcę już brać pełnej odpowiedzialności za nowego, być może, czyjegoś kota. Ale co to znaczy "czyjś kot"? Jeśli o kota nikt nie dba?
UsuńNo to masz piękną misję, a koty na pewno się cieszą i są zadowolone.
OdpowiedzUsuńSpokojnego weekendu.
masz rację, to misja :) jak tu nie nakarmić, jak wysiadują u drzwi? Pozdrawiam Cię wiosennie!
UsuńPiękna historia Haniu, wdzięczność kotki na pewno jest wielka:)
OdpowiedzUsuńJuż się przywiązałam. jak dziś nie przyszła przez pół dnia, to bardzo mi było smutno. Nie wiem, jak wygląda wdzięczność tej kotki. Mnie wystarcza, że mogę ją głaskać kiedy tylko sie zjawi ;) Uściski dla Ciebie Marysiu!
UsuńTak, łatwo przywiązujemy się.
UsuńHaneczko, mam nadzieję, ze kotka odwiedza Cię regularnie
Pozdrawiam porannym słońcem i spokojnej niedzieli życzę
Witaj porannie Haniu w nowej rzeczywistości
UsuńDużo ciepła życzę, tego co w środku i dookoła
Oh koty, kotki, kocięta szalenie je lubię. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńTo tak, jak ja, uwielbiam koty! Serdecznie pozdrawiam.
UsuńKiedyś miałam kocura, więc zdążyłam poznać kocie zwyczaje.
OdpowiedzUsuńKoty zawsze pozostaną niezależne i będą chodzić własnymi ścieżkami. Osobiście dokarmiałam koty od sąsiada, więc zawsze gdzieś te koty były w moim życiu, choć teraz posiadanie dwóch psów, zupełnie to wyklucza. Kot ucieka - one gonią. Nie idzie nad tym zapanować.
Gdy żyła moja domowa kotka, żaden inny kot nie śmiał wchodzić do ogrodu, przeganiała. Od paru miesięcy zaczęły pod okno tarasowe podchodzić koty, Pusia jest codziennie, dwa inne też parę razy w tygodniu. I już suchego najtańszego nie chcą jeść;) ale w nocy znika, pewnie jakiś dzikus się tym dożywia. A pies musi gonić, jak cokolwiek ucieka, taka jego natura :)
UsuńKoło mojego domu też czasami spacerują kotki - niektóre są moich sąsiadów inne obce ;)
OdpowiedzUsuń