wtorek, 29 stycznia 2019

Malta...

Byliśmy z Moim na Malcie, na wyspie Malcie. Maltę (nazwę i miejsce) znam od dziecka. To część Poznania. Oczywiście nie byłoby Malty w Poznaniu, gdyby nie Kawalerowie Maltańscy z wyspy Malty na Morzu Śródziemnym. Jest tu na naszej Malcie romański kościół Św. Jana Maltańskiego. A tereny obecnej Malty (i Komandorii), a także kilkanaście wsi w okolicy miasta, w połowie XIII wieku zostały przekazane przez ówczesnego biskupa poznańskiego na własność Kawalerom Maltańskim. Także wioska, w której mieszkam. Bardzo chciałam poznać tę niezwykłą małą wyspę, mającą tak długa historię. Zwłaszcza, że od dawna uprawiam "turystykę wyspową", jak to żartem nazwał Mój.
Styczeń nie jest może wymarzonym miesiącem na odwiedzanie Malty, ale bardzo już chciałam się wyrwać z mojej wsi w świat. Malta leży mniej więcej na tej samej szerokości geograficznej, co północna Tunezja. Jest wiecznie zieloną wyspą, na której nie ma zim, o powierzchni jedynie nieznacznie przekraczającej powierzchnię Szczecina (316 km kw.). Ale nich Was nie zwiedzie ta mała powierzchnia. Dróg, szos są tam setki kilometrów, istna plątanina. Do tego Malta jest tak gęsto zabudowana, że w większości jedzie się przez miasta. Wsi, ani miasteczek tam nie widać. Wszystko wygląda, jak spore miasta. W niektórych publikacjach i dokumentach urzędowych Malta nazywana jest miastem- państwem (ang.city state). Domy są najczęściej wielopiętrowe (ten brak powierzchni), a ulice w terenie zabudowanym - wąskie.

Tu i poniżej St.Julian's, gdzie nocowaliśmy.

W tle jakiś zabytkowy kościół.

 Żeby pokonać 7 km z lotniska do stolicy Valletty autobus (transport publiczny) potrzebuje przeszło pół godziny, bo przystanki ma co chwilę, a do tego część pasażerów kupuje bilety u kierowcy, a to przedłuża jazdę (przeczytałam, że na głównej wyspie jest 850 przystanków!). Malta ma bardzo rozbudowany transport publiczny (autobusy i promy) i  można nim dotrzeć do dowolnego zakątka wyspy (tylko to trwa).
Pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu było takie, że lotnisko jest położone w środku miasta, wszędzie dookoła widać było bloki. I kościoły, na oko zabytkowe, zwykle zwieńczone kopułami (jest ich 359 - kościołów, kopuł nieco mniej;) ) . Maltańscy architekci i "inwestorzy" uwielbiali kopuły, przez wszystkie wieki. Jednak trudno zrobić zdjęcia tym kopułom, bo brak przestrzeni, brak perspektywy. Większość świątyń jest barokowa, sporo innych, to klasycyzm, a także różne "neo" - neoromańskie,  neobarokowe, czy neoklasycystyczne, już z XIX i XX wieku. Największą kopułę (3 na świecie, niepodtrzymywaną) ma Rotunda w mieście Mosta. Ten kościół stoi na największym placu miasta i nie został obudowany innymi domami (na razie).


Ja lubię miasta z duszą, zabytkowe i z charakterem. Dlatego bardzo spodobała mi się stolica Malty Valletta. W zeszłym roku była Europejską Stolicą Kultury. W Valletcie znajduje się przeszło 360 obiektów zabytkowych, a całe miasto jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.


To na dziedzińcu Pałacu Wielkich Mistrzów (przed wejściem do muzeum). Renesansowy pałac powstał w początkach XVI wieku.


To także drugi dziedziniec Pałacu Wielkich Mistrzów - obecnie Pałac Prezydencki.
Ten Pałac można zwiedzać, są w nim piękne sale i korytarze ozdobione freskami.




Tu sala z portretami wszystkich prezydentów Malty (od 1962 roku Malta jest samodzielnym państwem, republiką, do tego czasu była przez przeszło 150 lat pod rządami brytyjskimi). Urzędujący prezydent ma swój portret nad kominkiem. Piękny kasetonowy sufit :)

W Pałacu znajduje się też Zbrojownia, ogromny zbiór oręża Kawalerów Maltańskich i późniejszych wojsk, zdobywających i władających Maltą.




Pogoda w czasie naszego pobytu była bardzo zróżnicowana. Deszcz potrafił spaść nagle, na 5 minut, nawet 3 razy w ciągu dnia. A zaraz potem wychodziło słonce i miło grzało. Temperatura nie rozpieszczała: +13 do +15 st. To byłaby bardzo dobra temperatura do zwiedzania. Gdyby nie ten wiatr! Był zimny, porywisty, dosłownie głowy urywał. Bez czapki było nieprzyjemnie w miejscach nieosłoniętych od wiatru, no i moje włosy zasłaniały mi widoczność. Ale w słonku było bardzo przyjemnie. Wszyscy, i turyści i miejscowi zasiadali w kawiarnianych ogródkach i sprawiali wrażenie, że nic ich ta pogoda nie rusza. My też piliśmy kawę na zewnątrz, a nie w dusznych wnętrzach. Ciastkom na Malcie nie mogę nic zarzucić, są smaczne i różnorodne, najsmaczniejsze dla mnie były migdałowe, jak nasze makaroniki.. Kawa też wyborna i nie rujnuje kieszeni (2 euro średnia latte, z mocnym espresso, nie taka lura, jak w Polsce).
W sumie pogoda była, jak  w Polsce na wiosnę, a przyroda, jak wiosenna, już majowa. Większość drzew, to zimozielone wawrzyny, także palmy różne i fikusy. Wszędzie rosną kaktusy, najwięcej opuncji. Teraz kwitną na nieużytkach  takie żółte kwiatki, jakiś rodzaj starca(?) i szczawik, z listkami, jak czterolistna koniczyna.

Tu szczawik. Są tego całe połacie. Bo trochę niezabudowanej ziemi jeszcze zostało pomiędzy miastami.
Na klombach i skwerach kwitną nagietki i różowe floksy. Czasem kwitnie też bugenwilia. A wysokie jak krzaki gwiazdy betlejemskie nadal mają czerwone listki. Na ulicach mandarynki wiszą, jak bombki.




Bardzo charakterystycznym elementem zabytkowej architektury maltańskiej są zabudowane balkony.



To główny deptak Valletty, prowadzi do Pałacu Prezydenckiego, czyli do środka miasta (no, akurat padało).


A tu chwilę później jedna z bocznych ulic. I już po deszczu.
Valletta to dawna warowna twierdza.  Mury obronne robią wrażenie.



Malta, w odróżnieniu od większości wysp morza Śródziemnego, które widziałam, nie jest górzysta. Za to też ją lubię. Ma pagórki, owszem, ale lęku wysokości na podjazdach i zjazdach nie wywoła ;)
Ma bardzo rozbudowaną linię brzegową, niezliczone zatoki, wcinające się w ląd, po wschodniej stronie i wysokie klify po stronie zachodniej. Wzdłuż tych zatok na wschodzie powstały miasta - ośrodki turystyczne. Czasem w miejscu małych osad rybackich (Bugibba), czasem w pobliżu dawnego fortu (St Julian's). My mieszkaliśmy właśnie w tym drugim mieście. Na Malcie obowiązują dwa języki urzędowe:maltański i angielski. I często nazwy miejscowości występują w dwóch wersjach językowych, zamiennie. Nazwy mogą się czasem bardzo różnić (a czasem tylko trochę). Na przykład druga wyspa Republiki Maltańskiej nazywa się po angielsku (?) Gozo, a po maltańsku Ghawdex (h ma jeszcze dodatkowe kreseczki , przekreślenia), a St. Julians, to po maltańsku San Gillian. W ogóle na piśmie język maltański uwielbia podwójne litery. Gdy się go słucha brzmi nieco, jak włoski.
W San Gillian jest kilka zatok i plaże nad tymi zatokami. Dziwne te plaże w środku miasta, z widokiem na wysokie bloki.



 Zdjęcia robione przed zmierzchem, który zapadał ok godz. piątej.


Była też i taka skalista plaża, blisko naszego hotelu (Hotel George).

A tu port rybacki w centrum San Gillian. Na horyzoncie - Sliema, kolejny kurort. W San Gillian zachowało sie sporo zabytkowych domów z XIX wieku, ale nie specjalnie dba się o te domy. Tak cenna jest powierzchnia pod nowe miejsca noclegowe dla turystów, że buduje się nowoczesne wieżowce dosłownie na starych domach. Centrum miasta, to wielki plac budowy. A miasto sprawia wrażenie bałaganu architektonicznego, takiej samowolki budowlanej .

 To centrum San Gillian, nie zachwyca.
Ale są też ładne miejsca.

Park - skwer w środku miasta. Ten wieżowiec w tle wskazywał nam drogę, gdy chcieliśmy wrócić do hotelu, stał naprzeciw naszego hotelu.
A robiliśmy długie wycieczki - autobusami publicznymi. Za 1,5 Euro, za bilet, można podróżować dwie godziny z przesiadkami (zniżek dla seniorów nie ma).
Pojechaliśmy do Mdiny, pierwszej stolicy Malty. Mdina i Rabat, to na mapie dwa punkty obok siebie. Mdina, to zabytek (lista UNESCO), stare miasto, twierdza, otoczona wysokimi murami obronnymi,  położona na wzgórzu. Do miasta można wejść tylko przez bramę w tym obronnych murach. Coś niezwykłego w naszych czasach. Tam czas się zatrzymał. Ale, oczywiście, sa liczne sklepiki dla turystów i restauracje i kawiarnie.


To Mdina z daleka. Piaskowe miasto. Wszystko na Malcie, do dziś, budowane jest z takiego kamienia koloru piasku.
Wąskie uliczki.
I katedra.


Oczywiście ma kopułę, ale nie sposób było zrobić jej zdjęcia. Widać ją na tym zdjęciu z daleka.
A poniżej widok na wyspę Maltę z murów obronnych Mdiny, na horyzoncie turystyczne miasto Bugibba i morze.

Pogoda znów kaprysiła, ale za to wiatr był mniejszy. I po deszczu wyszło słońce.

Pojechaliśmy też do  jednego z najstarszych parków Malty. To Park St.Anton's, założony w 1622 roku, a udostępniony publiczności w 1882 roku. W tym parku, w Pałacu St.Anton's przebywają zaproszone na Maltę głowy państw, królowie, prezydenci i inne ważne osobistości. Rosną tu drzewa przez nich posadzone. Park znajduje się prawie na środku wyspy.

Tu jakiś wiekowy fikus.

W parku było wiele egzotycznych drzew, a także woliery z ptakami i stawki z ptactwem wodnym. Kaczkom krzyżówkom nie robiłam zdjęć. Chociaż na Malcie to ptaki chronione. Czarny łabędź australijski tak  intensywnie żerował, że trudno go było pstryknąć, gdy w końcu się najadł, tak się  zlał z tonią wodną, że ledwo go widać. Natomiast pawie spacerowały sobie w po całym parku. Sfotografowałam tego z najokazalszymi piórami (ale rozłożyć ich nie chciał)




Odwiedziliśmy też Narodowe Akwarium Malty. Jest w maltańskiej skali ;) Bardzo ładnie urządzone, ma duże ciekawe akwaria z rybami pływającymi w wodach przybrzeżnych Malty (wiele z nich widzieliśmy w naturze, w zatokach  przy plażach, przy portach, wody wokół Malty są niebywale czyste). Są też akwaria z rybami egzotycznymi z wód słodkowodnych z wszystkich kontynentów (duże skalary z Amazonki). Jest korytarz podwodny, rekiny i płaszczki (dość małe) przepływają nad nami i obok nas. Ale ogólnie to raczej małe akwarium, zwiedzanie zajęło nam niecałą godzinę (są bilety dla seniorów 60+). Zdjęcia też nie bardzo mi wyszły, te ryby stanowczo zbyt szybko pływały, jak dla mojego smartfona.


Szkoda, że tu nie ma z czym porównać, ale te ryby było bardzo duże, co najmniej 50 cm długości! Chyba takich jeszcze nie widziałam.
Republika Maltańska, to archipelag kilku wysp, dwie z nich są największe i istotne: Malta i Gozo. Na Gozo zrobiliśmy sobie wycieczkę całodniową. Ale o tym w następnym wpisie :)




12 komentarzy:

  1. Witaj Haniu.A już myślałam ,że Was poniosło do Malty..☺A tu z tego co czytam w Polsce jest akcent maltański ☺Ja Ciebie bardzo podziwiam.Za Twoje wojaże ,ale rozumiem ,że kochasz takie wyjazdy ,by oko nacieszyć.Ja niestety wolę ustronne miejsca,bez tłoku...miasta..uwielbiam ciszę i puste miejsca☺W chodzeniu i zwiedzaniu nie mam przyjemności,bardzo sie tym męczę..obolała,zła uciekam na bezludna wyspę hahahha No i tacy też są ,jak ja.☺☺Bardzo ładne zdjęcia i uwielbiam spacerować z Tobą ..takie wycieczki mnie nie męczą::))Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bardzo lubię ustronne miejsca. Tam w Szwecji było wspaniale w lesie nad jeziorem:) Ale tu w Polsce cały czas mieszkam w ustronnym miejscu i czasem potrzebuję nowych bodźców. A jako "dziecko" wielkiego miasta dobrze się czuję samotna w tłumie. No i jest to samotność we dwoje :)

      Usuń
  2. Poznańską Maltę znam, na wyspie nie byłam. Fajny wypad, na pewno cieplej i słoneczniej, niż u nas...
    Piękna architektura i te wąskie uliczki, uwielbiam:-)
    Podobają mi się te zabudowane balkony i takie zielone. Mieszkańcom w pobliżu lotniska nie zazdroszczę.
    Najważniejsze, że wyjazd udany i szczęśliwie wróciliście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjazd udany, ale powrót pechowy. Wracaliśmy przez Berlin. Samolot spóźnił się 45 minut, opłacony autobus do Poznania odjechał według rozkładu (przed północą). Ech, przez takie powroty odechciało mi się wycieczek samolotem (na jakiś czas).

      Usuń
    2. No to współczuję, też nie lubię takich niespodzianek, ale minie trochę czasu i znów zatęsknisz:-)

      Usuń
  3. Macie wszczepiony bardzo silny wirus podróżowania.
    To piękne. Dziękuję za relację i zdjęcia.
    A w podróżach są rózne przygody - niestety.
    Pozdrawiam serdecznie Haniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, przez te niedogodności podróżne trochę się "wyleczyłam". I no cóż, poczułam się staro, bo siły już nie te. Ale mam nadzieję, że jeszcze wróci mi chęć zobaczenia czegoś nowego (tylko może nieco bliżej). :) I ja Ciebie ściskam serdecznie!
      Odpowiedz

      Usuń
  4. Ciekawy wypad. Wygląda na to, że nawet w deszczu można wiele zobaczyć. Podobają mi się te zielone zabudowane balkony :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te deszcze były przelotne, chociaż czasem dość intensywne. Miejscowi nawet parasoli nie otwierali, pewnie przywykli. A te zabudowane balkony, to znak rozpoznawczy Valletty i domów z czasów kolonialnych. W nowym budownictwie najczęściej są loggie.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. piękna wycieczka. Podróżowałam troch ę z Tobą na gapę. Dziekuję za wrażenia:)) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi. Trochę wiosny i sporo historii na tej Malcie.

      Usuń