Wyglądało to zwykle tak (zdjęcie ze zdjęcia, wybaczcie, ze nieostre). To czarne kocię tyłem do widza, to moja kocia, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam.
Gdy przyjechaliśmy po tygodniu zaczęły się już przymrozki, a to czarne kocię psikało i pozwalało się brać na ręce (zły znak). Syn (tuż po studiach, ale jeszcze mieszkający z nami) zadecydował (przy pełnej mojej aprobacie i zachwycie najmłodszego brata), że bierzemy kota do domu, bo nie można pozwolić, żeby cały miot przepadł. Nie zapytaliśmy o zgodę Pana Domu, czyli Mojego. No cóż, wiedziałam, że namawianie go mogłoby potrwać zbyt długo, a czas gonił, kot był bardzo chory. Przez niedzielna noc syn wstawał, wycierał kotu nos i nasłuchiwał, czy kot żyje. Na drugi dzień poszliśmy do weterynarza i po serii zastrzyków z antybiotyków uratowaliśmy kota. Wtedy też okazało się, że to kotka, nie kocurek (wyjątkowo się kamuflowała). Działkowy wikt nie był rewelacyjny, koteczka była niewielka i taka już została, drobna. Słodka była, jakby wiedziała, ze to nam zawdzięcza życie.
Jako półroczne kocię mieściła się jeszcze w niedużą miskę.
Całe życie nie sprawiała kłopotu, nie chorowała. A teraz wyraźnie zmizerniała, zaniemogła.
Zwlekałam z pójściem do weterynarza, nie miałam transporterka (syn najmłodszy wziął dla swojej kotki) i nie chciałam narażać kotki na jazdę samochodem, której fizycznie nie znosi (chyba choroba lokomocyjna). Ale samo nie przeszło. W końcu poszłam do lecznicy w naszym miasteczku, okazało się, że bez problemu pożyczono mi transporterek. I dziś pojechałyśmy. Zrobiono koci badanie krwi, morfologia ponoć wzorcowa, ale cukier... szybuje. No, tak kocia ma cukrzycę. I będę walczyć. Nie zostawię kotki cierpiącej, nie uśpię, póki jest (a jest) szansa na lepszy komfort życia i przedłużenie życia bez bólu. Oczywiście, będę musiała robić kotce zastrzyki z insuliną, pojutrze rano mnie poinstruują w tym względzie (tacie robiłam, to i kotce mogę). Musimy dotrwać do piątku. Przecież nie wolno patrzeć, jak kot odchodzi i nie zareagować. Ulżyłam trochę swojemu sumieniu.
A to moja staruszka na swoim ulubionym miejscu na kanapie.
Mój syn dziś zauważył "no i znów możesz się o kogoś martwić", Tak to ze mną jest.
Haniu jesteś kochana♥masz wielkie serce ..Kicia z pewnością jeszcze pożyje,jak zadbasz o nią i wiesz co jej jest.Ale też musisz wiedzieć ,że jest wiekowa i nawet leczona ,może kiedyś cichutko odejść.Do mojej siostry też przychodziła kotka ,która gdzieś tam w zbożu ,miała małe i przez siatkę codziennie przybiegała po jedzenie...Po jakimś czasie całą brygadą przyszła pod drzwi tarasu☺☺ No i co??? ..Jak siostra zobaczyła ,że takie cudne ...Od razu zabrała do domu ,zorganizowała transport i wysterylizowane ,odrobaczone,zaszczepione ..kocięta pozostały z nimi.Teraz są piękne i bardzo wdzięczne..jedna kicia upatrzyła sobie maluszka bo siostra ma wnusia 9 miesięcy...I ten kotek wszędzie przy nim ,ciągle go obserwuje..chodzi za dzieckiem a jak śpi ,to kotek obok łóżeczka .Wszyscy sie dziwią ,że jeszcze takiego kota nie mieli::)))I chyba będzie wyrastał razem z Milankiem.
OdpowiedzUsuńJa z Markiem też myślimy o kotku..Ale jeszcze troszkę..Pozdrawiam Haniu.
Niezwykła kicia! Koty bywają niezwykłe. Niektórzy ludzie uważają, że koty są nieprzystępne, nie okazują uczuć. A ona okazują, tylko na swój, subtelny sposób. To wolne duchy, nie dają się zniewolić.
UsuńBo my już takie jesteśmy Haniu.
OdpowiedzUsuńO wszystkich i o wszystko się martwimy. I wszystko bardzo przeżywamy.
Jak dobrze, że mnie rozumiesz tak dobrze :) Jak to mówiono "takie typy tak mają" :) Ściskam Cię !
UsuńMoja koleżanka tak samo troszczyła się o psa, też miał cukrzycę, ale zastrzyki robił mąż, bo ona nie dawała rady, a tyle było z tym logistyki, że głowa mała.
OdpowiedzUsuńPies już nie żyje, ale przedłużyli mu żywot przynajmniej o rok.
O, rok, to kawał czasu, też bym chciała... Postaram się dla dobra kotki, przecież to członek rodziny. Mam nadzieję, że jej dni u schyłku będą spokojne i bezbolesne. Oby była ze mną jak najdłużej.
UsuńPamietam Haniu ,że dawno ,dawno temu na stronach dzienników TS pisałas właśnie o swojej koteczce ,a ja napisalam Ci coś w komentarzach.. W taki sposób 'poznałyśmy się..' I ta znajomość (dla mnie bardzo miła!) trwa do dziś! Mam nadzieję ,że kocia jeszcze pożyje mimo sędziwego wieku. Trzymam kciuki! Niestety mój Benek w tym roku odszedł do krainy kociego nieba! Serdeczności ,jak zawsze!!! Benka
OdpowiedzUsuńAch, nie wiedziałam o Benku, a pisałaś, jak Ci dotrzymuje towarzystwa. Ile miał lat? Nie masz dziewczyno lekko, zdecydowanie nie.
UsuńDzień dobry, Dobry Człowieku :)
OdpowiedzUsuńWitaj! fajnie, że zajrzałaś do mnie :)
Usuńpopatrz, ktoś kotka nazwał Benkiem. A nasz labrador Benek przekroczył 10tkę i od pierwszego roku życia przyjmuje amylan z powodu niewydolności trzustki. Teraz doszły stawy, ale po serii kolagenowej kuracji wróciła mu ochota na psie psikusy. Niestety, długie spacery już nie dla nas. Starzejemy się razem.
OdpowiedzUsuńŻyczymy powrotu do zdrowia i współnych radości.
Bardzo dziękuję. Jutro przede mną pierwsze samodzielne podanie insuliny (dla kota to cieniutka strzykawka jednorazowa, no ale ukłuć muszę).
UsuńKoty rzeczywiście są niezwykłe. Ja gdybym miała wybierać, czy chcę mieć w domu psa czy kota, to bez wahania wybrałabym kota.
OdpowiedzUsuńI podobnie jak Ty dbałabym o niego, martwiła się... Jotka ma rację, już takie jesteśmy.
Pozdrawiam serdecznie
Może napiszę o kotach, psach i ich relacjach z właścicielami. Jak czas pozwoli.
UsuńWzruszająca jest opowieść o kotce. Wiem jak boli rozstanie z ukochanym zwierzęciem,bo w listopadzie 2017 odeszła ukochana suczka mojego syna. Dobrze, że walczysz o zdrowie ulubienicy, bo czyste sumienie że zrobiło się wszystko, co można było, poprawia samopoczucie i daje radość. Uściski.
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest robienie codziennie kotce zastrzyku. Przezywam to stale, bo kotka chyba nie rozumie, czemu muszę ją codziennie kłuć. Już bym siebie prędzej kłuła. Ale co zrobić, mus, to mus. Serdeczności dla Ciebie.
Usuń