Najpierw znalazłam w swojej skrzynce mailowej "ofertę". Cudzysłów dlatego, że tym razem nie wyciągają ode mnie "gołych" pieniędzy , ani nie oferują towarów. A ja się zainteresowałam, bo coś takiego akurat było mi potrzebne. Nie będę na razie akcji reklamować, bo nie mam jeszcze podstaw. Chodzi o oddawanie niepotrzebnych ubrań, a uzyskane z tego tytułu przez organizatorów pieniądze (1 kg = 1 zł) przeznaczane być mają na pomoc konkretnej osobie lub fundacji pomocowej. Pomyślałam: czemu nie? Po rodzicach zostało jeszcze dużo ubrań "czystych, całych, nieznoszonych" (takie były wymogi organizatorów zbiórki). Zapisałam się do portalu, zapakowałam ubrania w dwa 60-litrowe worki (też wymóg, że ubrań musi być minimum 10 kg, a tyle ponoć będzie po wypełnieniu dwóch dużych worków). Postępowałam zgodnie z instrukcją, umówiłam czas i datę odbioru worków (bo po worki przyjeżdża kurier pod wskazany adres), dostałam nawet informację mailem, że "kurier w drodze". I tyle. Nikt się nie zjawił do dziś. Napisałam moje "rozżalenie", bo ani kuriera, ani żadnej informacji. Nawet dostałam po dwóch dniach odpowiedź, że kłopoty organizacyjne, że dziękują za zwrócenie uwagi na problem, że umówią z kurierem nowy termin. Wszystko mailowo, telefonu nie ma, porozmawiać po ludzku nie można, same roboty, jakby. I cisza. Od czterech dni. I tak worki "zdobią" mi korytarz. A ja czekam, nasłuchuję telefonu od kuriera (bo on mój numer telefonu ponoć ma, jakiś "on").

A mała dziewczynka czeka na pomoc. Nie mam złudzeń, że to działanie charytatywne, komuś nieźle się opłaci zbieranie tych ton ubrań ciągle zdatnych do użycia. Ale ja ich nie potrzebuję, a moje sumienie jest spokojniejsze, że nie tylko dobrych ubrań nie wyrzucam, ale przy okazji mogę komuś pomóc.
Jak już tak się rzuciłam do przetrząsania szaf, to znalazłam ogromną ilość ubrań, nadal czystych i całych (no, nie zawsze tak całkiem całych), ale dość znoszonych. I namówiona przez znajome zadzwoniłam do najbliższej noclegowni ( nazywa się ładnie "pogotowie społeczne"). Pani powiedziała, że przyjmą wszystko, z radością, szczególnie bieliznę, pościele, ręczniki , koce. Super. Bo w końcu ile ręczników można przeznaczyć na szmatę do łazienki? Z lekkim sercem spakowałam, co mnie już nie cieszyło, co się sprało czy znudziło. Zawiozłam, szybko sprawnie odebrano worki z auta, nawet nie musiałam nosić, krótkie dziękuję. I więcej miejsca w szafach.
A jeśli przed Świętami nikt po powyższe worki się nie zgłosi, to zaniosę je na plebanię. Tak mi poradziła sąsiadka. Mają tam jakieś panie koordynujące "dary". Tu jest wieś i podobno nadal wielu osobom przydadzą się różne ubrania. Zobaczymy. Pomagając czujemy się lepsi? No i dobrze. Lepiej czuć się lepszym niż gorszym, czyż nie? Zwłaszcza przed Świętami.