Dziś Mój się "rozmarzył" patrząc na piękny samochód znajomych. Ale..."ten samochód jest na szosy, na gorszej drodze sobie nie poradzi". "Moje auto powinno być autem terenowym, ale nie udawanym suwem, tylko takim na bezdroża". No, tak, pomyślałam sobie, ale po co? Przecież nie jeździmy po bezdrożach, raczej po asfalcie, najwyżej ten asfalt jest "czwartej klasy odśnieżania". Wydać taką kasę na auto? Kasę, której nie mamy za wiele? I znów: po co? Żeby sąsiedzi widzieli? Przecież mamy czym jeździć. Bez sensu.
A potem sobie pomyślałam, że może te moje wycieczki, wyjazdy też są bez sensu? A w każdym razie są bardzo egoistyczne. Bo to tylko ja chcę zwiedzać, poznawać nowe miejsca. Co prawda zwykle, jak w piosence "z tobą chcę oglądać świat". Ale ...to wyłącznie moje przeżycia, moje doświadczenia, moje wspomnienia. Owszem, dzielę sie tymi przeżyciami z rodziną, przyjaciółmi, z Wami. Ale nic z tego nie zostanie "po mnie" (chyba).
Z drugiej strony, to, co materialnego zostanie, te nasze różne hobby, moje dzbanki, miseczki, filiżanki mają wartość dla mnie (najczęściej emocjonalną, są wspomnieniami podróży). A moje dzieci będą miały tylko kłopot (no, chyba, że wnuki, bez bagażu emocji zgarną te wszystkie "skorupy" i inne sprzęty, do "odpadów zmieszanych").. Ale... po mnie "chocby potop".
Wybaczcie ten nieco minorowy ton. Nie należy udawać, że będziemy żyć wiecznie (zwłaszcza, że w "pewnym wieku" zdajemy sobie z tego sprawę ) . U mnie wszystko dobrze, w najlepszym porządku. Za 2 tygodnie znów jadę zobaczyć nowy kawałek świata. Już się zaczynam pakować 😉 Ale kto wie, ile jeszcze tych "razów" przede mną?
Przeczytałam o jakimś podróżniku, który odwiedził 45 krajów. Niby dużo. Ale czy faktycznie? Zaczęłam liczyć "moje" odwiedzone kraje. I ha, ha wyszło ich 39! Trzydzieści dziewięć państw! A transformacje geopolityczne pomogły mi ilość tych państw znacząco zwiększyć😉. Bo ja podróżowałam po ZSRR, zwiedzałam republiki związkowe, a teraz to suwerenne państwa. Można powiedzieć 8 w jednym, bo Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina, Gruzja, Armenia, Uzbekistan (i nawet Kazachstan, ale tam tylko lotnisko w Ałma Acie, gdzie mieliśmy parę godzin oczekiwania na samolot do Irkucka, mogliśmy wyjść do ogrodu lotniska, podziwiać kwitnące jabłonie i przepiękną panoramę miasta, leżącego w kotlinie, otoczonego ośnieżonymi górami, niezapomniany widok). I oczywiści sama Rosja.
Podobnie z Czechosłowacją: 2 w 1 😊 I Jugosławią. Tu tylko 3 w 1: Słowenia, Chorwacja i Serbia z Belgradem. I już mamy 13 krajów!
Za socjalistycznych czasów wyjazdy zagraniczne nie były popierane przez "czynniki państwowe". Nawet do tzw. demoludów. Przecież paszporty były "przechowywane" na komendach milicji (później tzw. wkładki paszportowe do demoludów można było mieć w domu). I trzeba było o nie łaskawie prosić, gdy sie chciało odwiedzić NRD czy Węgry. I nie wierzyłam, gdy mi mówiono, że milicja szykanuje podróżnych. Dopóki mnie samej to nie dotknęło. Okazało się, że obywatel (studentka) nie może się szwendać , nawet po demoludach, częściej, niż 2-3 razy do roku . Tak się zdarzyło, że pojechałam zagranicę czwarty raz w przeciągu 12 miesięcy (bo byłam na wycieczce w ZSRR z Almaturem, potem w Budapeszcie i w Pradze prywatnie, potem znów w ZSRR z grupą studencką i pojechałam z tatą do znajomych do Budapesztu). W drodze powrotnej z Budapesztu zabrano mi paszport (wkładkę paszportową) i miałam ją odebrać na komendzie (tej od spraw paszportowych). Co jest grane? O co chodzi? W życiu niczym nie handlowałam, żadnej działalności anty, wzór cnót peerelowskich 😉 Na komendzie musiałam się tłumaczyć, skąd mam pieniądze na "ciągłe" wyjazdy, jeśli nie pracuję. No przecież studiuję, jestem jedynaczką, na utrzymaniu rodziców, tato jest pracownikiem naukowym, mama też pracuje, stać ich na finansowanie wyjazdów córki. Zdziwienie, niechęć i przestroga, że dają mi tę wkładkę, ale żebym do końca roku już nigdzie nie wyjeżdżała! No i nie pojechałam z Moim Chłopcem, jak poprzedniego roku. Musiałam zrezygnować, zostałam zmuszona.
Potem byłam z Moim Chłopcem jeszcze w Bułgarii , a potem już w podróży poślubnej we Włoszech. A rok po ślubie nawet nad Bajkałem (wtedy była ta Ałma Ata i Uzbekistan). No i wyjazdy zagraniczne skończyły się na kilka lat, bo i dzieci się sypnęły i Polskę (a zwłaszcza Polaków) odgrodzono od zagranicy stanem wojennym. Oczywiście bywały wyjazdy (służbowe, jako pilotka Juventuru) do Czechosłowacji, ZSRR (Ukraina), Bułgarii, do NRD (wakacyjna wymiana zakładów pracy). Ale tak bardzo chciałam zobaczyć więcej świata.
Gdy nastał czas kapitalizmu i wolności wyjazdów, to nie było na te wyjazdy zbyt wiele pieniędzy, bo wyjazdy wakacyjne zawsze są droższe (no i jest upał, który źle znosiłam i którego "nie znoszę" do dziś). A zostawały mi tylko letnie miesiące na wyjazdy. Pracowałam na uczelni i nie mogłam wziąć urlopu w dowolnym czasie, tylko wtedy, gdy nie miałam zajęć. Marzyłam więc o emeryturze, żeby mieć wybór i terminu, i najkorzystniejszej ceny.
Bez wahania poszłam na (nieco) wcześniejszą emeryturę, po 35 latach pracy (chociaż naprawdę bardzo lubiłam swoją pracę i studentów). I zaczęłam wyszukiwać korzystne oferty. Zachwyciłam się Skandynawią, najpierw Kopenhaga promem (2 razy w lecie), potem Sztokholm też promem, potem już samolotem. I Oslo 4 dni. Potem Goeteborg i okolice (samochodem) i całkiem niedawno Południowa Szwecja i Olandia. Byliśmy też rodzinnie na Bornholmie. Skandynawia , to psychiczny luz. Wszystko czyste "oczywiste", porządek, leniwy spokój 😊
Przed zamkiem w Kalmarze (2022)Paryż zobaczyłam pierwszy raz, gdy mój Najmłodszy miał 1 rok (potem jeszcze 2 razy). To był mój (dopiero) drugi wyjazd na Zachód (i nastał już kapitalizm). I chociaż nie znam francuskiego (tyle co z "nasłuchu" i potocznych zwrotów oraz tego co przeczytam, chociaż nie będę umiała tego pewnie dobrze wymówić), to zawsze czułam się we Francji bardzo dobrze i mogłam się dogadać (z Francuzami, którzy poza swoim francuskim innego nie znali) (a byłam już i na Północy w Normandii, na Zachodzie na Srebrnym Wybrzeżu, na wschodzie w Alzacji, i na Lazurowym Wybrzeżu). Potem wybrałam się z przyjaciółką na wycieczkę do Szwajcarii. Super widoki, bogaty, piękny kraj. W międzyczasie mogłam w końcu poznać zachodnią część Niemiec. Bo NRD znałam od dziesiątego roku życia. I zjeździłam je od Północy po Południe (Turyngia, Rudawy), z metą pod Magdeburgiem i w Berlinie.
Najmłodszemu zafundowałam pierwszy lot samolotem (musiał na niego czekać 23 lata) do Barcelony. Wtedy widzieliśmy ją razem, po raz pierwszy. Cudowne miasto. Żeby nie było, z Najstarszym byłam w Bułgarii (miał 8 lat, ja byłam trzeci raz), ze Średnim w Odessie (19 lat, po maturze na 5+ i był to nasz drugi pobyt tam) i świetnie się z synkami czułam na tych wspólnych wyjazdach we dwoje.
A potem z Moim wybraliśmy się do Australii, Indonezji i Malezji. Podróż życia, można by powiedzieć, trwała miesiąc. Bardzo chciałam zobaczyć, poczuć tropiki. I już wiem, że się do tropików nie nadaję. Sauna nie dla mnie 😉 Cieplutkie morze - super, ale zaraz po kąpieli klimatyzowany pokój. Na dworze "zdychałam", szkoda zdrowia.
Nawet Kanary, Kretę, Sycylię, czy Sardynię odwiedzaliśmy albo w końcu maja, albo w końcu września (ale i tak na Sycylii w trzecim tygodniu września trafiliśmy na ekstremalne upały powyżej +30 st., nawet szkoły zawiesiły naukę na tydzień, za to morze miało cudne + 27 st.😁).
Włochy, ach Włochy, pozostaną zawsze wspomnieniem pierwszego wyjazdu na Zachód i zachłyśnięciem sie tym kolorowym "wolnym" światem, tym pięknem przyrody i architektury. Później byliśmy jeszcze kilka razy we Włoszech, w Mediolanie (Lombardia) w Toskanii (Florencja, Siena i okolice) w Ligurii (Genua, Savona, wybrzeże Liguryjskie). Wspaniałe jedzenie, przemili ludzie (zwłaszcza, jak sie do nich powie coś w ich języku).
A Hiszpania? Po pierwszym pobycie w Barcelonie chciałam zobaczyć więcej. Więc zobaczyłam sporą część nadmorskiej Katalonii,( byliśmy przy okazji też w Andorze - kolejne państwo 😉), widziałam później najpiękniejsze miasta Andaluzji (i Gibraltar), no i dwie Wyspy Kanaryjskie, też hiszpańskie. Hiszpańskie jedzenie jest pyszne!
Bardzo chciałam zobaczyć Portugalię. Na początek Lizbona i okolice (Sintra, Cascais). Śliczne. Takie białe słoneczne miasta (mimo końca lutego, + 17 st.). Potem było Algarve i miasteczka na wybrzeżu, także rzeka Guadiana przy granicy hiszpańskiej, no i Madera (nie spodziewałam się, że jest tak "stroma", czasem trzeba było do hotelu w Funchal wjeżdżać na pierwszym biegu). Ale to też jak, najbardziej Portugalia. Bardzo, bardzo lubię Portugalię, ten spokój ludzi, ich przyjazny stosunek do siebie i innych, pogodę ducha. Mimo, że nie znam (zupełnie) portugalskiego, to czułam się tam zawsze, jak w swojskim miejscu. No i niedługo znów będę w Portugali, wyspowej 😊
W Europie wszędzie są ciekawe i piękne miejsca (Austria od nizin na Wschodzie, poprzez Wachau - dolinę Dunaju, po alpejskie szczyty i doliny na Zachodzie i Południu). Także maleńka Malta (o powierzchni równej powierzchni mojego Poznania!) ma bogactwo zabytków i pięknych nadmorskich pejzaży.
Była jeszcze Turcja i Maroko, piękne i bogate w zabytki kraje, o historii liczącej parę tysiącleci. A jednak, mimo przyjaznego stosunku do turystów, nie czułam się w tych muzułmańskich krajach najpewniej. Gdzieś tam w głowie pokutowała myśl, że "oni" nie traktują kobiet tak, jak się je traktuje w kulturze europejskiej. I, że ja nie wiem, jak oni patrzą na świat, ich świat mentalny jest zupełnie inny niż mój (wyrosły z europejskiej tradycji chrześcijańskiej).
Nie byłam w Belgii i Holandii. To jest realny cel, mogę o nim "marzyć". Islandia i marzenie zobaczenia zorzy polarnej raczej się nie ziści. Za drogo (czemu marzenia tak często zależą od zasobności portfela?)
Świat jest różnorodny i piękny, ten, który dane mi było zobaczyć. Nie potrafiłabym powiedzieć gdzie podobało mi sie najbardziej. Gdyby wrzucić do bębna losującego wszystkie miejsca, w których byłam i dano mi możliwość wylosowania kolejnego pobytu, to każdy los, każde miejsce przyjęłabym z radością. Bo sama nie potrafię zdecydować, gdzie było najpiękniej, najciekawiej, gdzie czułam się najlepiej. Lubię wracać do znanych miejsc. A najmilej jest, gdy mogę spotkać się w tych miejscach z przyjaciółmi, dobrymi znajomymi. Tak było w Szkocji (dwa cudowne pobyty, w dwóch niezwykłych miastach, u dwóch wspaniałych gospodarzy😊). Także w Austrii i we Włoszech, w Niemczech, Szwecji, na Ukrainie, w Australii i Indonezji. Dobrze mieć przyjaciół i znajomych zagranicą (a jeszcze lepiej, gdy ma się tam najbliższą rodzinę, dzieci?).
Ale prawdziwe życie jest wtedy, gdy można być pożytecznym, dawać coś z siebie innym. I gdy także n a m daje to satysfakcję i radość. Mnie zapewniają to (między innymi) wnuczęta. Ale to już nie wspomnienia, to teraźniejszość. Inna opowieść😊
Jeszcze kilka wspomnieniowych zdjęć, bez chronologii.
Na wyspie Sumbawa, nad brzegiem Morza Flores.(2014)
W parku małp w Ubud, Bali (2014)
Meczet w Kordobie, spełnienie jednego z marzeń (2016)
Algarve (2018)
Gozo (Malta) (2019)
Rzeka Guadiana i most graniczny Hiszpania - Portugalia (ja po stronie portugalskiej) (czerwiec 2019).
Meiningen (Turyngia) (1963 i 2023).
La Scala , Mediolan (2020, tuż przed pandemią i 2022)
Kreta - laguna Elafonisi (2016)
Rynek w Nowym Jicinie (Czechy) (2021)
Opactwo w Melk, w dolinie Wachau (Austria) (2021).
Monako (2022)
Arbatax, Sardynia (Włochy) (2017 i 2022). cudowne miejsce, przepiękna wyspa, jestem zauroczona Sardynią.
No, ale to już było, może jeszcze wróci ?😊