Wyspa Sao Miguel, pierwsza zamieszkana wyspa, jest też najludniejszą wyspą Azorów. Według statystyk jest tu prawie 180 osób na kilometr kwadratowy. Wzdłuż wybrzeża, dookoła wyspy poprowadzono szosę, co parę kilometrów są osady, małe miasteczka, wszędzie, nawet w środku wyspy, mieszkają ludzie. Ale...żeby dotrzeć do tych położonych na wybrzeżu miejscowości trzeba zjechać w dół z dwupasmówki (czasem tylko szerszej jednopasmówki) z wysokich klifów, wąską krętą drogą w dół. Zjechaliśmy tylko raz , do Ponta da Ferraria, gdzie jest zabytkowa latarnia morska i wspomniany we wcześniejszym wpisie basen termalny i lawowa "plaża". Ta szeroka szosa opasuje całą wyspę, często widać z niej morze, z dużej wysokości, a czasem jedzie sie wąwozem wśród nadmorskich wzniesień.
Z samolotu widać te wysokie klify i maluśkie (z tej odległości) miejscowości nad morzem.Korzystając z wypożyczonego auta pojechaliśmy na najdalszy północno-wschodni kraniec wyspy. Jest tam miasteczko o mało finezyjnej nazwie Nordeste, czyli Północny Wschód 😉 To centrum administracyjne i turystyczne tego rejonu. Tu na wschodzie wyspy zaczynają się najwyższe klify Sao Miguel. oczekiwaliśmy spektakularnych widoków, jednak pogoda pokrzyżowała te plany. Była mgła. I mżawka. Miasteczko malutkie, ale o długiej historii, sięgającej XVII wieku.
Przede wszystkim główny plac z kościołem. uderzyło mnie, że wszystkie "pierwsze" kościoły na wyspie, we wszystkich odwiedzanych miasteczkach wyglądały tak samo, zbudowane według tego samego wzoru, raz mniejsze, raz większe, ale jakby te same. Nawet wieżę mają z tej samej strony (?) Tu miejski ratusz i główny plac miasteczka (przed kościołem).
Tu widać, że miasto leży na dwóch poziomach. trzeba wykorzystywać każde dostępne płaskie miejsce.😉
Stamtąd pojechaliśmy główna szosą, wzdłuż wschodnich klifów wyspy na południe. Wracając do Ponta Delgada odbiliśmy znów na północ, żeby zobaczyć słynne (podobno) uzdrowisko Furnas. Są tu naturalne baseny z wodą termalną ( jeszcze odświeżane przed sezonem), ładne parki, małe kolorowe wille, wąskie uliczki i sporo restauracji i czegoś na kształt naszych gospód, proste drewniane stoły i krzesła i swojskie (czyli miejscowe ) jadło.
Już poprzedniego dnia zatrzymaliśmy się na obiad (w całej Portugali obiady wydają od 12.00 do max.15.00) przy nowoczesnej restauracji, całej oszklonej, z szerokim widokiem na ocean, rozciągający sie kilkaset metrów poniżej. Tu było elegancko. I były też dania azorskie. Zamówiłam smażonego łososia na szpinaku i pure z batatów. Po portugalsku batat, to ziemniak, ale jest też batata doce. I to jest batat, czyli słodki ziemniak. Na Azorach bataty bywają tak jasne, jak nasz ziemniaki (u nas sprzedają tylko bataty koloru dyni).😋
Ładnie podane, prawda? Sałatką się podzieliliśmy. A w Ponta Delgada poszliśmy na kolację do poleconej tawerny. Zamówiłam przystawkę, miały być owoce morza, z pieca, we Włoszech zawsze mi smakowały. Tu dostałam takie coś:
Twarde gumowate i czasem gorzkawe. Ciekawe, co to było. czasem ciekawość nie popłaca😉
Tu na Azorach mają swoją plantację herbaty i herbacianą manufakturę, w miejscowości Gorreana. Tak też nazywa się azorska herbata, zielona i czarna, bardzo popularne na wyspie i smaczne. W Portugalii raczej pijają kawę (na Maderze piją herbatę, "w spadku" po Anglikach). Na Sao Miguel kawa jest bardzo popularna. Cafe, to espresso. Ale są też inne kawy, mające swoje nazwy. Nie jestem amatorką espresso. Ale prosząc cafe pierwszy raz dostałam właśnie naparstek, dla mnie nie do picia. Odkryłam później, że najbardziej mi odpowiada kawa "pół kawy pół mleka" (taka nazwa). Nie wiem czemu, ale na kontynencie portugalska kawa była inna, smaczniejsza.
Oczywiście kupowałam azorskie ciastka (bolo), ale nie było tu nic specjalnego. Parę razy kupiłam w sklepie pasteis de nata, słynne portugalskie babeczki z ciasta francuskiego z budyniem (no powiedzmy). Ja lubię, Mój nie.
Tu smaczny torcik z orzechami i ciastko serowe.
Furnas leży w górach. Miałam wrażenie, że w górach stale skrapla sie mgła. Nadal kropiło. Nie robiłam zdjęć. Zatrzymaliśmy sie przy gospodzie. I znów spróbowałam miejscowej, azorskiej potrawy.
To bardzo popularna tutaj "krwawa kiszka" z ananasami. Tak, to z pewnością rodzaj kaszanki, a raczej bułczanki (było u nas coś takiego swego czasu), bo żadnej kaszki w środku nie było. Kiszka była smażona, z jakąś dziwną przyprawą, nie znaną mi, lekko słodka, a ananas był świeży, słodki, pyszny😋 (Mój wziął bułę z pieczonym ciepłym plastrem wołowiny i michę sałaty). A talerz, na którym podano mi danie bardzo mi się podobał (kocham glinę). Nigdzie w sklepach na taki sie nie natknęłam 😞 Niedaleko miejscowości znajduje się drugie co do wielkości jezioro wyspy Lagoa das Furnas (lagoa, to ponoć staw po portugalsku, ale jaki to staw, który ma kilka kilometrów kwadratowych powierzchni?) Pogoda mnie zniechęciła do robienia zdjęć. Chciałam szybko znaleźć się "na nizinie", bo tam było słońce. A spacerowanie po Ponta Delgada było przyjemnością.
Kolejnego dnia wybraliśmy się zobaczyć najwyżej położone jezioro (staw?) na wyspie - Lagoa do Fogo. Nie wiem, kto miał taki pomysł, żeby jezioro wiecznych mgieł nazwać jeziorem Ognia? Do jeziora dojeżdża się szosą z kilkunastoma serpentynami. Chyba dobrze, że (od pewnej wysokości) była mgła, bo nie widziałam tych stromych zboczy, opadających w dół przy szosie. Jezioro leży w dość głębokiej niecce. To kolejna kaldera dawnego wulkanu. Punkty widokowe zorganizowano znacznie powyżej lustra wody. Próbowałam coś dojrzeć, ale przy tej mgle efekt był marny.
Z Ponta Delgada widać góry, w których znajduje się Lagoa do Fogo. "Poskarżyłam się " w hotelu, że niewiele widziałam z powodu mgły i mżawki. Pani w recepcji przyznała, że w tych górach tak jest, stale gromadzą sie nad nimi chmury. Sprawdzałam o różnych porach dnia, jak wyglądają tamte góry. Codziennie z czapą chmur... Po oddaniu auta wybraliśmy się autobusem do miasta Lagoa. Transport publiczny jest dobrze rozwinięty. Autobusem można dotrzeć w wiele miejsc na wyspie. Ale nie do atrakcji turystycznych, ani nie na lotnisko (połączenie z Ponta Delgada zapewniają taksówki, lotnisko leży 3 km od centrum, stała opłata za kurs, to 10 Euro).
Lagoa, to trzecie co do wielkości miasto (miasteczko) Sao Miguel. A autobusem jeżdżą "sami swoi", więc wszyscy nie tylko się znają, ale znają także trasę autobusu. Nic się nie wyświetla, nikt nie podaje nazw przystanków. Jechaliśmy z Ponta Delgada prawie cały czas przez obszar zabudowany. Próbowałam czytać nazwy mijanych miejscowości (na odcinku ok 6 km autobus przystawał 14 razy!). Gdy zaczęły pojawiać się pola pospiesznie wysiedliśmy. To jeszcze była Lagoa, ale do centrum mieliśmy kawał drogi. Uff, zdążyliśmy wysiąść na ostatnich przedmieściach. Szliśmy wąskimi krętymi uliczkami, zupełnie pustymi, jak zwykle bez chodników albo z takimi szerokości 20 centymetrów. Ale było ciepło, świeciło słońce i szliśmy stale w dół. Po drodze podziwiałam "wizytówki" mijanych domów.
Nad każdym wejściem były takie ciekawe płytki, w prywatnych domach zawsze były to postacie świętych.
Po drodze do centrum taki piękny widok 😊
Na rynku, czy może na głównym placu miasta kościół, z wieżą po drugiej stronie niż w Ponta Delgada i Nordeste. To jedyna różnica.
Na ścianie kościoła piękne azulejos. A na "rynku" jedynie miejscowa knajpa. Nie zachęcała do wejścia. Kawy nie wypiliśmy.
Uważam zwykle, że "zaliczyłam" jakieś miejsce, jeśli wypiłam tam kawę (z ciastkiem). Ale w nogach miałam kilka kilometrów i też uznałam, że Lago jest "zaliczona" 😉
Tu przed głównym kościołem Ponta Delgada (po portugalsku Igreja Matriz, po angielsku Main Church) Zachwyciłam sie jego wnętrzem:
Drewniany ołtarz w bocznej nawie.To jedna z kaplic. Piękny barok.
Jeszcze o przyrodzie. Odwiedziliśmy piękny park pałacu Santa Ana. Park i pałac są letnią rezydencją prezydenta Portugalii. Chyba nie bywa tam zbyt często?
To właśnie ten pałac i ja pod parasolem (właśnie zaczęło kropić).
Tu ogromna araukaria, ciekawe ile ma lat? Pod drzewem ławka, dla porównania wielkości😉 Gdy już weszliśmy do parku rozpętała sie burza, szybko wróciliśmy do pomieszczenia z kasą. Z nieba sypnęło gradem!
Nawet pan ochroniarz robił zdjęcia swoim smartfonem. Widocznie to rzadkie zjawisko.
Ciekawa grupa palm. I śmieci po burzy na alejce.
Jeszcze taka ciekawostka: przeczytałam, że na Azorach, w czasie Wielkiego Postu jest taka tradycja, że mężczyźni chodzą po drogach w procesji. Ubierają tradycyjne stroje, chusty i kostury i wędrują od kościoła do następnego.
I my jadąc autem natknęliśmy sie na taką procesję, na odludziu.
Chusty biedne, jakie kto miał. Widać, że to jest autentyczne, nie pod turystów.
A taki pielgrzym reklamuje na lotnisku sklep z azorskimi pamiątkami 😀 I to już wszystko. Azory pozostaną w mojej wdzięcznej pamięci 😍