To diuny (inaczej wydmy), piaszczyste pustkowia w prowincji Pajara (czyt. Pahara) w południowej części drugiej co do wielkości wyspy obszaru Wysp Kanaryjskich - Fuerteventury.
Drugiego dnia pobytu zrobiliśmy sobie z Moim długą wycieczkę po diunach, które są naturalnym obszarem chronionym(Parque Natural de Jandia). Te dawne wydmy nadmorskie zajmują obszar od jednego morskiego brzegu (na wschodzie, do drugiego na zachodzie).
Tu akurat napis na wyjście (słońce świeciło na tablicę, po przeciwnej stronie informacja, że wchodzi się na teren obszaru chronionego).
Piękne miejsce, zupełnie poza czasem i poza światem. Pustka, nikogo i tylko kserofity, piach, kamienie i... para kruków (a może matka i dorosłe dziecko?)
Kruki towarzyszyły nam przez kilkadziesiąt metrów, zwykle zatrzymując się w cieniu zarośli. Zupełnie sie nas nie bały, wręcz przeciwnie , zaczepiały nas. Zapewne poprzednie spotkania z całkiem licznymi turystami (sadząc po śladach na piasku), nauczyły je, że ludzie mogą mieć dla nich coś do zjedzenia. Niestety, ja miałam tylko jednego cukierka, którego sprawiedliwie podzieliłam na pół. Chętnie zjadły 😋Bardzo chciałam dojść do takiego miejsca, z którego zobaczyłabym drugą stronę wyspy i wybrzeże Atlantyku po zachodniej stronie. W tym miejscu, gdzie byliśmy Fuerteventura jest najwęższa. Po przejściu kilku niewielkich wzniesień (dawnych wydm) zobaczyłam z daleka strome zachodnie wybrzeże. Gdy sie odwróciłam, hen daleko, widziałam to morze, nad którym wypoczywaliśmy.
A wkoło cisza i czyste, nieruchome powietrze. Piękny spacer (ok 9 km w obie strony, ale po płaskim mogę chodzić, to lubię).
Innego dnia pojechaliśmy na długą, bardzo szeroką plażę do najdalszego na południu wyspy "cywilizowanego" kurortu Morro Jable (j=h). Dalej nie ma asfaltu, tylko bite drogi dla jeepów i quadów, na sam kraniec Fuerteventury (tam się nie wybraliśmy, nie lubimy kurzu, spalin i hałasu, jeepy i quady jadą stadami).
Morze lazurowe, spokojne, ludzi niezbyt dużo, jak widać. Ale zaskoczyła mnie (i nieco zaszokowała) spora ilość "naturystów" na publicznej, ogólnodostępnej plaży. Nikt na golasy nie patrzy, wszyscy udają, że nic nie widzą. Albo i nie udają. Kogo może obchodzić chudy goły staruszek, albo "niewyprasowana" seniorka, czy też gruba "Afroeuropejka"? Sama natura. Tylko u nas zwykłe ludzkie ciało (a nie takie "na pokaz" i wyidealizowane) jest "tabu". Gdzie indziej podchodzą do nagości bez kompleksów.Morze, ocean - bezkresny (najbliższy ląd to Afryka). Woda przy brzegu przyjemnie omywała stopy. Ale mimo +27 stopni (powietrza w cieniu) i słońca nie zanurzyłam się, nie kąpałam, nie pływałam, dla mnie za zimno. ale ja zmarzluch jestem ;)
Kolejnego dnia pobytu wypożyczyliśmy auto i pojechaliśmy zwiedzać "środek" wyspy. Na północ od diun (i na południe także) rozciągały się góry, pochodzenia wulkanicznego (jak wszystkie Wyspy Kanaryjskie). Najwyższy szczyt to Pico de la Zarza 809 m n.p.m. W Parku Jandia.Ten księżycowy krajobraz i niezwykłe widoki z punktu widokowego tzw. Astronomicznego.
Fuerteventura jest od 2009 roku rezerwatem biosfery. Ze swoim pustynnym klimatem jest całkiem niezwykłą wyspą.
A my jechaliśmy krętymi, wąskimi, górskim drogami do stolicy prowincji , do miasta Pajara. To malutkie miasteczko w środku wyspy, centrum administracyjne prowincji, ale bez szczególnych atrakcji, więc turystów tam nie ma. W jedynym barze (cafe) przy głównym placu miasta wypiliśmy wyśmienitą kawę (jak wszędzie na wyspie), moją ulubioną "con leche", czyli z mlekiem, za "grosze" - 1,50 Euro.
Zwiedziłam jedyny ciekawy obiekt w mieście - kościółek z XVI wieku - Matki Boskiej Królewskie (Nostra Senora del Regio). Z pięknym portalem.
I ciekawym wnętrzem.
Świątynia była dwunawowa i miała dwa "równoległe" ołtarze, jednak ten drugi był w zupełnym cieniu, nawet nie próbowałam zrobić zdjęcia.
Dalej pojechaliśmy przez masyw Betancurii i "Park wiejski" (Parque Rural) do miasta Betancuria (centrum kolejnej prowincji), leżącego wśród gór. To była stolica wyspy, do XIX wieku . Założona w XV wieku przez Francuza Juana de Bethancourta przez wieki centrum polityczne, kulturalne i religijne wyspy. Posiada piękne Stare Miasto z katedrą Santa Maria, z XV wieku, przebudowaną w XVII wieku.
Miasto jest malutkie, ale urokliwe. Niezwykle zielone i ukwiecone, jak na suchą Furteventurę, z przytulnymi uliczkami, kafejkami, sklepami z rękodziełem (garncarstwo - uwielbiam).
Taka "reklama" - Betancuria historyczna stolica Kanarów
Opuściliśmy Betancurię i pożegnaliśmy też góry. Przyjechaliśmy do Puerto del Rosario, jedynego dużego miasta na wyspie, będącego stolicą Furteventury (ok. 43,5 tys. mieszkańców). Przeczytałam, że miasto rozwinęło się z osady nadmorskiej, gdzie w XVIII wieku hodowano kozy (nadal to symbol wyspy). I wtedy nazywało sie Puerto de la Cabra (koza). W 1860 roku Puerto del Rosario zostało stolicą wyspy "detronizując" Betancurię.
W Puero del Rosario jest kilka ładnych historycznych budynków w starym centrum miasta:
Kościół. Hiszpanie nazywają Matkę Boską "naszą panią". Ten kościół to Nuestra Senora del Rosario (nad n powinna być "falka", ale nie jestem aż taka biegła w Internecie i nie tak drobiazgowa, żeby sie tym przejmować, czyta się jak nasze ń czy "ni").
To budynek rządowy, delegatura Autonomii Wysp Kanaryjskich.
To jeszcze jeden ze starszych budynków przy głównym placu miasta.
Puerto, to port. I jest tu oczywiście duży port handlowy, przybijają tu także wielkie wycieczkowce. Nad morzem jest piękna promenada, zielone skwery, parki. Jest też plaża miejska.
Prawdziwy szkielet wieloryba, jak rzeźba nadmorska. W tle port.
Przyjemny park nadmorski.
Chcę wspomnieć jeszcze o długiej tradycji obchodzenia Halloween w Hiszpanii. Tutaj wydaje sie na ozdoby, stroje i gadżety związane z tym świętem tyle samo pieniędzy, co na ozdoby na Boże Narodzenie i tylko nieco mniej niż na Trzech Króli , ulubione, ukochane Święto Hiszpan.
Trafiliśmy właśnie na Halloween.
Hotel tak sie reklamuje💀😉
A taki "miły" gostek wita gości restauracji.
Nawet ciastka mają akcenty świąteczne: cukierki - duszki, dyńka z marcepanu i kremowe "oko".
No i kelnerzy umalowani na "duchy". Co kraj to obyczaj. Jakoś nie rozbawia mnie to "obśmiewanie" śmierci. Wolę listopadową zadumę...
W pozostałe dni chodziliśmy na plażę w Costa Calma. Szukałam też ciekawych roślin, którym dobrze się rosło (w parkach i ogrodach) w ciepłym i suchym klimacie (mimo wszystko bez podlewania by nie rosły).
Kaktusy w hotelu, imponujące!
Inne sukulenty przy innym hotelu.
A to kwitnący aloes na skwerze (ok 1m wysokości!).
Plaża w Costa Calma też jest piaszczysta i dość szeroka (i długa). Należy do Plaż Zawietrznych (Playas de Sotavento).
A w przybrzeżnych skałach żyją takie małe urocze wiewiórki:
I to już koniec mojej letniej - listopadowej przygody😊 Dziękuje wszystkim, którzy dotrwali do końca wpisu😉