poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Azory cz.2

 Wyspa Sao Miguel, pierwsza zamieszkana wyspa, jest też najludniejszą wyspą Azorów. Według statystyk jest tu prawie 180 osób na kilometr kwadratowy. Wzdłuż wybrzeża, dookoła wyspy poprowadzono szosę, co parę kilometrów są osady, małe miasteczka, wszędzie, nawet w środku wyspy, mieszkają ludzie. Ale...żeby dotrzeć do tych położonych na wybrzeżu miejscowości trzeba zjechać w dół z dwupasmówki (czasem tylko szerszej jednopasmówki) z wysokich klifów, wąską krętą drogą w dół. Zjechaliśmy tylko raz , do Ponta da Ferraria, gdzie jest zabytkowa latarnia morska i wspomniany we wcześniejszym  wpisie basen termalny i lawowa "plaża". Ta szeroka szosa opasuje całą wyspę, często widać z niej morze, z dużej wysokości, a czasem jedzie sie wąwozem wśród nadmorskich wzniesień.


Z samolotu widać te wysokie klify i maluśkie (z tej odległości) miejscowości nad morzem.

Korzystając z wypożyczonego auta pojechaliśmy na najdalszy północno-wschodni kraniec wyspy. Jest tam miasteczko o mało finezyjnej nazwie Nordeste, czyli Północny Wschód 😉 To centrum administracyjne i turystyczne tego rejonu. Tu na wschodzie wyspy zaczynają się najwyższe klify Sao Miguel. oczekiwaliśmy spektakularnych widoków, jednak pogoda pokrzyżowała te plany. Była mgła. I mżawka. Miasteczko malutkie, ale o długiej historii, sięgającej XVII wieku.


Przede wszystkim główny plac z kościołem. uderzyło mnie, że wszystkie "pierwsze" kościoły na wyspie, we wszystkich odwiedzanych miasteczkach wyglądały tak samo, zbudowane według tego samego wzoru, raz mniejsze, raz większe, ale jakby te same. Nawet wieżę mają z tej samej strony (?) 


Tu miejski ratusz i główny plac miasteczka (przed kościołem).


Tu widać, że miasto leży na dwóch poziomach. trzeba wykorzystywać każde dostępne płaskie miejsce.😉 
Stamtąd pojechaliśmy główna szosą, wzdłuż wschodnich klifów wyspy na południe. Wracając do Ponta Delgada odbiliśmy znów na północ, żeby zobaczyć słynne (podobno) uzdrowisko Furnas. Są tu naturalne baseny z wodą termalną ( jeszcze odświeżane przed sezonem), ładne parki, małe kolorowe wille, wąskie uliczki i sporo restauracji i czegoś na kształt naszych gospód, proste drewniane stoły i krzesła i swojskie (czyli miejscowe ) jadło.
Już poprzedniego dnia zatrzymaliśmy się na obiad (w całej Portugali obiady wydają od 12.00 do max.15.00) przy nowoczesnej restauracji, całej oszklonej, z szerokim widokiem na ocean, rozciągający sie kilkaset metrów poniżej. Tu było elegancko. I były też dania azorskie. Zamówiłam smażonego łososia na szpinaku i pure z batatów. Po portugalsku batat, to ziemniak, ale jest też batata doce. I to jest batat, czyli słodki ziemniak. Na Azorach bataty bywają tak jasne, jak nasz ziemniaki (u nas sprzedają tylko bataty koloru dyni).😋


Mój wolał mięso 😉 

Ładnie podane, prawda? Sałatką się podzieliliśmy.
A w Ponta Delgada poszliśmy na kolację do poleconej tawerny. Zamówiłam przystawkę, miały być owoce morza, z pieca, we Włoszech zawsze mi smakowały. Tu dostałam takie coś:

Twarde  gumowate i czasem gorzkawe. Ciekawe, co to było. czasem ciekawość nie popłaca😉
Tu na Azorach mają swoją plantację herbaty i herbacianą manufakturę, w miejscowości Gorreana. Tak też nazywa się azorska herbata, zielona i czarna, bardzo popularne na wyspie i smaczne. W Portugalii raczej pijają kawę (na Maderze piją herbatę, "w spadku" po Anglikach). Na Sao Miguel kawa jest bardzo popularna. Cafe, to espresso. Ale są też inne kawy, mające swoje nazwy. Nie jestem amatorką espresso. Ale prosząc cafe pierwszy raz dostałam właśnie naparstek, dla mnie nie do picia. Odkryłam później, że najbardziej mi odpowiada kawa "pół kawy pół mleka" (taka nazwa). Nie wiem czemu, ale na kontynencie portugalska kawa była inna, smaczniejsza. 
Oczywiście kupowałam azorskie ciastka (bolo), ale nie było tu nic specjalnego. Parę razy kupiłam w sklepie pasteis de nata, słynne portugalskie  babeczki z ciasta francuskiego z budyniem (no powiedzmy). Ja lubię, Mój nie.


Tu smaczny torcik z orzechami i ciastko serowe.

 Furnas leży w górach. Miałam wrażenie, że w górach stale skrapla sie mgła. Nadal kropiło. Nie robiłam zdjęć. Zatrzymaliśmy sie przy gospodzie. I znów spróbowałam miejscowej, azorskiej potrawy. 


To bardzo popularna tutaj "krwawa kiszka" z ananasami. Tak, to z pewnością rodzaj kaszanki, a raczej bułczanki (było u nas coś takiego swego czasu), bo żadnej kaszki w środku nie było. Kiszka była smażona, z jakąś dziwną przyprawą, nie znaną mi, lekko słodka, a ananas był świeży, słodki, pyszny😋 (Mój wziął bułę z pieczonym ciepłym plastrem wołowiny i michę sałaty). A talerz, na którym podano mi danie bardzo mi się podobał (kocham glinę). Nigdzie w sklepach na taki sie nie natknęłam 😞
Niedaleko miejscowości znajduje się drugie co do wielkości jezioro wyspy Lagoa das Furnas (lagoa, to ponoć staw po portugalsku, ale jaki to staw, który ma kilka kilometrów kwadratowych powierzchni?) Pogoda mnie zniechęciła do robienia zdjęć. Chciałam szybko znaleźć się "na nizinie", bo tam było słońce. A spacerowanie po Ponta Delgada było przyjemnością.
Kolejnego dnia wybraliśmy się zobaczyć najwyżej położone jezioro (staw?) na wyspie - Lagoa do Fogo. Nie wiem, kto miał taki pomysł, żeby jezioro wiecznych mgieł nazwać jeziorem Ognia? Do jeziora dojeżdża się szosą z kilkunastoma serpentynami. Chyba dobrze, że (od pewnej wysokości) była mgła, bo nie widziałam tych stromych zboczy, opadających w dół przy szosie. Jezioro leży w dość głębokiej niecce. To kolejna kaldera dawnego wulkanu. Punkty widokowe zorganizowano znacznie powyżej lustra wody. Próbowałam coś dojrzeć, ale przy tej mgle efekt był marny.


Z Ponta Delgada widać góry, w których znajduje się Lagoa do Fogo. "Poskarżyłam się " w hotelu, że niewiele widziałam z powodu mgły i mżawki. Pani w recepcji przyznała, że w tych górach tak jest, stale gromadzą sie nad nimi chmury. Sprawdzałam o różnych porach dnia, jak wyglądają tamte góry. Codziennie z czapą chmur...
Po oddaniu auta wybraliśmy się autobusem do miasta Lagoa. Transport publiczny jest dobrze rozwinięty. Autobusem można dotrzeć w wiele miejsc na wyspie. Ale nie do atrakcji turystycznych, ani nie na lotnisko (połączenie z Ponta Delgada zapewniają taksówki, lotnisko leży 3 km od centrum, stała opłata za kurs, to 10 Euro). 
Lagoa, to trzecie co do wielkości miasto (miasteczko) Sao Miguel. A autobusem jeżdżą "sami swoi",  więc wszyscy nie tylko się znają, ale znają także trasę autobusu. Nic się nie wyświetla, nikt nie podaje nazw przystanków. Jechaliśmy z Ponta Delgada prawie cały czas przez obszar zabudowany. Próbowałam czytać nazwy mijanych miejscowości (na odcinku ok 6 km  autobus przystawał 14 razy!). Gdy zaczęły pojawiać się pola pospiesznie wysiedliśmy. To jeszcze była Lagoa, ale do centrum mieliśmy kawał drogi. Uff, zdążyliśmy wysiąść na ostatnich przedmieściach. Szliśmy wąskimi krętymi uliczkami, zupełnie pustymi, jak zwykle bez chodników albo z takimi szerokości 20 centymetrów. Ale było ciepło, świeciło słońce i szliśmy stale w dół. Po drodze podziwiałam "wizytówki" mijanych domów.





Nad każdym wejściem były takie ciekawe płytki, w prywatnych domach zawsze były to postacie świętych.

 
Po drodze do centrum taki piękny widok 😊


Na rynku, czy może na głównym placu miasta kościół, z wieżą po drugiej stronie niż w Ponta Delgada i Nordeste. To jedyna różnica.


Na ścianie kościoła piękne azulejos.
A na "rynku" jedynie miejscowa knajpa. Nie zachęcała do wejścia. Kawy nie wypiliśmy.
Uważam zwykle, że "zaliczyłam" jakieś miejsce, jeśli wypiłam tam kawę (z ciastkiem). Ale w nogach miałam kilka kilometrów i też uznałam, że Lago jest "zaliczona" 😉


Tu przed głównym kościołem Ponta Delgada (po portugalsku Igreja Matriz, po angielsku Main Church)  Zachwyciłam sie jego wnętrzem:


To główny ołtarz .

Drewniany ołtarz w bocznej nawie.
To jedna z kaplic. Piękny barok.

Jeszcze o przyrodzie.  Odwiedziliśmy piękny park pałacu Santa Ana. Park i pałac są letnią rezydencją prezydenta Portugalii. Chyba nie bywa tam zbyt często? 


To właśnie ten pałac i ja pod parasolem (właśnie zaczęło kropić).


Tu ogromna araukaria, ciekawe ile ma lat? Pod drzewem ławka, dla porównania wielkości😉

Tu grupa bambusów. 


Gdy już weszliśmy do parku rozpętała sie burza, szybko wróciliśmy do pomieszczenia z kasą. Z nieba sypnęło gradem!

Nawet pan ochroniarz robił zdjęcia swoim smartfonem. Widocznie to rzadkie zjawisko.




Ciekawa grupa palm. I śmieci po burzy na alejce.

Jeszcze taka ciekawostka: przeczytałam, że na Azorach, w czasie Wielkiego Postu jest taka tradycja, że mężczyźni chodzą po drogach w procesji. Ubierają tradycyjne stroje, chusty i kostury i wędrują od kościoła do następnego.
I my jadąc autem natknęliśmy sie na taką procesję, na odludziu.


Chusty biedne, jakie kto miał. Widać, że to jest autentyczne, nie pod turystów.


A taki pielgrzym reklamuje na lotnisku sklep z azorskimi pamiątkami 😀
I to już wszystko. Azory pozostaną w mojej wdzięcznej pamięci 😍

sobota, 5 kwietnia 2025

Azory cz.1

Wróciłam z Azorów, a konkretnie z wyspy Sao Miguel, największej z wysp Archipelagu Azorów. Gdybyście usłyszeli "Archipelag Makaronezji", to uznalibyście to za żart. To nie żart, to druga z nazw tego archipelagu. To dziewięć wysp, wysepek rozsianych na Atlantyku. To Autonomia Azorów, część Portugalii. Stolicę Autonomii, miasto Ponta Delgada, dzieli od Lizbony 1445 km, równoleżnikowo prawie w linii prostej. Południk przechodzący przez Azory biegnie aż do Islandii. Te wyspy, pochodzenia wulkanicznego, są wierzchołkami podwodnego łańcucha górskiego (Grzbietu Śródatlantyckiego), przecinającego Atlantyk południkowo. Wszystkie wyspy, oczywiście są górzyste. Na Sao Miguel najwyższy szczyt ma 1105 m n.p.m.(na wyspie Pico, co znaczy szczyt właśnie, znajduje sie najwyższa góra Portugalii, Pico ,  2351 m n.p.m.).

Ponta Delgada liczy zaledwie 30 tys. mieszkańców i jest to największe miasto na Azorach (na tej największej wyspie mieszka ok 140 tys. osób). To własnie tutaj wylądowali pierwsi Portugalczycy w początkach XV w. Przeczytałam, że wtedy były tu dwie małe wyspy. W połowie XVI wieku wybuch wulkanu połączył obie wyspy w tę jedną, Sao Miguel.😀 Piękne miasto, takie w moim stylu: zabytki, wąskie uliczki starego miasta, restauracyjki, kawiarenki, sklepiki, czysto, spokojnie. I piękne place i parki. No i lotnisko zaledwie 3 km od centrum 😊A mieszkaliśmy właśnie w przy takiej wąskiej spokojnej uliczce w historycznym centrum (co krok butikowy hotelik). 


Brama "do miasta" (z tyłu morze).


Plac z ratuszem.


Kościół "główny"  (bo jest jeszcze kilka innych, mniejszych kościołów, z tego samego okresu, XVIII w.).

Chodniki, jak w Lizbonie, "brukowane" marmurem, okropnie śliskie w deszczu (a pada tu, bywa że,  kilka razy dziennie).

Biblioteka, archiwum i muzeum.


Jeden ze skwerów w centrum.

Typowa boczna uliczka w centrum, przy takiej nocowaliśmy. Chodniki, jak żart - nie więcej, jak 30 cm szerokości.


Nadmorska promenada. W tle ogromny wycieczkowiec. Gdy zawinął do portu na jeden dzień, to nagle w mieście zrobiło się tłoczno. No, jak przybyło miastu ok 3 tysięcy turystów, to bardzo wyraźnie dało się to odczuć.

Pogoda na Azorach jest kapryśna i nieprzewidywalna (szczególnie na styku azorskiej "zimy" i wiosny). Zim tu właściwie nie bywa, a temperatura w dzień i w nocy nie spada raczej poniżej +10 st.(wyżej w górach bywa chłodniej). Tylko wiatr (i wilgoć), wiejący właściwie stale, raz silniej, raz słabiej, sprawia, że odczucie chłodu jest większe. Jak widać, bywało tam całkiem przyjemnie, słonecznie i ciepło. Deszcze przemykały, parominutowe i znów świeciło słońce. 

Największą atrakcją turystyczną wyspy są zapewne jeziora w kalderach dawnych wulkanów Sete Cidades. Dwa z nich - Niebieskie, większe i Zielone, mniejsze, łączą się ze sobą wąskim przesmykiem (na nim most). Można je zobaczyć z korony kaldery. Punkty widokowe są łatwo dostępne, można do nich dojechać autem (są oczywiście obok wygodne parkingi, bezpłatne).


Powierzchnia obu jezior, to 12 km kw.


Tu nieco bliżej, ale trudno było upolować moment ze słońcem, to jednak wysoko w górach.


A to jezioro Santiago (Świętego). Po prawej, za wzniesieniem leżą te dwa większe jeziora.


Mój musiał dotknąć wody jeziora (Niebieskiego, największego). Była całkiem ciepła, jak na górskie jezioro. A we wodzie ptactwo wodne. Tu krzyżówki, ale kaczorki  takie rozbielone.


I takie dziwne gęsi, a raczej gąsiory.

Wypożyczyliśmy auto i zwiedzaliśmy wyspę w swoim tempie. A wyspa jest niewielka , ma zaledwie ok 65 km długości ( równoleżnikowo) i tylko od 8 do 15 km szerokości. Ale mnóstwo ciekawych miejsc. Są tu i ciepłe źródła, i wodospady i gejzery (ale te przeważnie w krzakach, niedostępne), wieczniezielone lasy i puste pola lawy nad oceanem..


Tam ci on jest, gejzer.😉



Tu mi sie bardzo podobało, zielono, cicho, na końcu świata 😍
Niedaleko stąd były źródła termalne, wykorzystywane już od dwustu lat!
Takie cieplice.

Znalazłam w słowniku, że słowo Caldeiras oznacza po portugalsku "kotły". Tak sie nazywają  te termy -cieplice.
Do prawdziwego, wysokiego wodospadu też nie dotarliśmy, tam akurat były kiepskie oznaczenia. Ale znaleźliśmy takie urocze progi wodne, w zielonej dziczy, bezludnej. Sao Miguel nazywana jest Zieloną Wyspą. Nie bez powodu. Tu wszystko rośnie cały rok. No prawie wszystko. Roślin zimozielonych jest tu tak dużo, że zielono jest stale. Chociaż jest też sporo drzew zrzucających liście "na zimę" i te nadal były bezlistne.


Cały rok zielone.

A przy szosach kwitły właśnie azalie! Czasem dziko, czasem przycięte, wszystkie w odcieniach różu  i bladej czerwieni 😍



Na niektórych punktach widokowych były ozdobne skwery, z różnymi kwiatami, pięknie zadbane (a te punkty widokowe daleko od ludzkich siedzib). Jak tu:


Takie piękne tablice informacyjne z płytek ( azulejos) spotykało się na każdym kroku (także tabliczki z nazwami ulic).


Czy widzicie to morze kilometr w dole, taki bielszy pasek przy szarości? No tam, na północnym krańcu wyspy była mgła i mżawka, niestety.





A takie kalie rosły dziko przy szosach.



Kolorowe trytomy rosną w parkach i ogródkach, sa znacznie większe niż w naszych polskich ogrodach.

Takie drobne białe dzwoneczki rosną wszędzie, szczególnie przy szosach. to pewnie azorskie kwiatki wiosny.


Przyroda to także krajobrazy: góry, morski brzeg, jeziora.
Góry, teraz obrośnięte bujną zielenią, są pochodzenia wulkanicznego.  Na innych wyspach Azorów wulkany wybuchały jeszcze w XVIII wieku.
Tutaj widać pola lawy nad brzegiem oceanu, w miejscach, gdzie zastygła lawa spłynęła do morza z wysokiego klifu. 




To widok z klifu. ten niebiesko szary prostokącik po prawej, to całkiem spory basen termalny, do którego można dojechać szosą z dziesięcioma serpentynami. Brr, stromo!


A tu, na samym dole "naturalny basen", plaża na zastygłej lawie.


Trochę księżycowy krajobraz. Ale pięknie, Atlantyk przed nami 😊


Zjechaliśmy i teraz trzeba sie było znów wspiąć na ten wysoki klif. Dla mnie niezbyt miłe przeżycie.
Jeszcze chciałabym opowiedzieć o kilku innych ciekawych miejscach. Nie chcę was jednak zamęczyć zbyt długim wpisem.  W następnym napiszę o innych ciekawych miejscach (jeziorach i miasteczkach) Sao Miguel. I o smacznych azorskich potrawach. Bo na Azorach, jak w całej Portugalii - jedzenie, zwłaszcza w gronie rodziny i przyjaciół, to esencja życia😍