piątek, 28 lutego 2025

Takie sobie atrakcje

 Kołobrzeg w odległości 7 minut autem. Ale pieszo sie nie przejdzie, chyba, że po jezdni (brak chodnika), niebezpiecznie, daleko i teraz błocko. Nad morzem zawsze wieje, ciągle chłodno, do wiosny jeszcze czas (a do morza daleko). Rozrywek tu niewiele. Nawet handlarze (wyroby ze srebra) byli tylko raz. Mój "rozrywa się" grając w ping ponga i poolbilarda z chętnymi osobami (chętnych nie brakuje).

Od czasu do czasu są anonsowane koncerty. Był jakiś występ  bliżej nieznanego człowieka z piosenkami Michała Bajora. Piosenek Bajora nie znam, a śpiew Bajora jest tylko potwierdzeniem, że śpiewać każdy może, jeśli bardzo chce. 

Był też koncert  pod hasłem "lata 20-te, lata 30-te. Podeszłam do tych występów sceptycznie, bo  te nasze piosenki miał wykonywać Ormianin. Ormiański muzyk,  Aram ( jak sam podkreślił, jak Chaczaturian) wykształcony w rosyjskim konserwatorium, od 20 lat w Polsce, śpiewał (dziwnie akcentując) piosenki z lat dawno minionych. Muzykalny gość, czysto śpiewał,  repertuar miał specyficzny, a słów nie sposób było zrozumieć. Ale większość piosenek znam na pamięć. Umiał zainteresować publiczność, przyciągnąć.  Od "To były piękne dni"  (częściowo po polsku, częściowo po rosyjsku), przez Hankę Ordonównę, Zulę Pogorzelską, Eugeniusza Bodo, aż po Zbigniewa Kurtycza ("Cicha woda"). Były też przyśpiewki lwowskie i Jarzębina czerwona.  A na bis "Oczy czarne", oczywiście po rosyjsku. Publiczność na oko 70+. Nikomu nie przeszkadzały ruskie melodie ;) Klaskali zadowoleni. Pan ciekawie opowiadał o kompozytorach i wykonawcach piosenek, większość znalazła się  na krócej, czy dłużej w Rosji czy ZSRR ( np. Zula Pogorzelska urodziła się na Krymie, a romans "Oczy czarne" powstał w 1884 roku, skomponowany przez Floriana Hermana- Germana ). Przyjemnie sie słuchało starych polskich (i rosyjskich) przebojów. Pan jest po wydziale jazzowym i to się wyczuwało :) Mówił, że im szybciej się gra, tym lepiej ;) (chyba dla niego). Oszczędził tylko Ordonównę i jej hit " Miłość ci wszystko wybaczy". Bardzo się hamował, ale śpiewał wolno. Wszystkim się podobało. I mnie minął miło wieczór.

Tu są dwa rodzaje atrakcji: jedne zapowiadane ulotkami na tydzień przed wydarzeniem i symbolicznie płatne (jak koncert Ormianina za 10 zł w świetlicy, czy ognisko za tydzień za 15 zł) i koncerty z dnia na dzień, jak owe piosenki Bajora, czy dzisiejszy koncert chóru, bezpłatne, w kawiarni. Publiczność siedzi przy stolikach, zamawia napoje, w kawiarni ruch 😉

Wybrałam się na ten koncert. To (chyba) chór seniora. Ale z długą 40-letnią tradycją. Być może z czasem stał się chórem seniorów, gdy członkowie (14 członkiń i dwóch panów)  się zestarzeli, a młodzi nie przybyli? W każdym razie pani dyrygentka była w sile wieku, energiczna i z poczuciem humoru. Chór miał rozbawić i rozruszać kuracjuszy. Śpiewali przyzwoicie, nie fałszowali, znali słowa, pięknie przygotowani przez panią dyrygentkę, reagowali na jej gesty. No i panie miały ładne stroje (ciemna długa spódnica i seledynowa bluzka z koronką), a panowie garnitury z muszką. Tak to opisuję szczegółowo i porównuję z zespołem śpiewaczym w moim miasteczku. Tutaj była kultura muzyczna i zaangażowanie dyrygentki i chórzystów. Tam u mnie pełen luzik, takie sobie nucenie pod nosem od niechcenia i żadnej dyscypliny, "jakoś to będzie, ludzie wszystko kupią". Tutaj też piosenki były popularne, ale raczej znane: wiązanka przedwojennych "hitów", melodie z operetek, z polskimi słowami, kilka piosenek opiewających uroki Kołobrzegu i deklarujących miłość do swojej małej ojczyzny. Wzruszały. W sumie nie spodziewałam się więcej. Nie zawiodłam się, a pośpiewałam razem z chórem i innymi słuchaczami, zachęcana przez panią dyrygentkę, uśmiechałam się. I pozazdrościłam chórzystom możliwości śpiewania w zgranej, zaprzyjaźnionej grupie. Miło spędzony kolejny wieczór. 


Afisz zaprasza na koncert 😊

Po obiedzie pojechałam autobusem do Kołobrzegu. Co prawda mżyło, ale czułam potrzebę wyrwania się do normalnego świata, do ludzi w każdym wieku. 

Znalazłam te miejsca, o których pisałam poprzednio.


To ta pierwsza "jaskółka" na terenie dawnej starówki, ul. Stanisława Dubois. Postać wybitna, ale bardziej pasowała do czasów PRLu. No i dlaczego tę małą ulicę, teraz deptak, nazwano jego imieniem, a nie nadano jej nazwy związanej ze starówką, jakaś Szewska czy Kramarska? A Dubois? Kto zna francuski? Kto wie, że to "Dibua"? Ech...I cud wszelki, że nie zdetronizowano tego przedwojennego socjalisty, działacza Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, więzionego za sanacji w Twierdzy Brzeskiej za "wywrotowe" poglądy, zamordowanego w Auschwitz. Za to należy się Kołobrzegowi uznanie. Jestem jak najdalsza od "dekomunizacji" nazw ulic. To takie małostkowe i nieuczciwe.


A to te większe kamienice, w drodze do katedry. Katedrę widać w tle. Jest tak obudowana innymi budynkami, że nie sposób zrobić jej zdjęcia z przodu. 

I jeszcze zabytek z dawnych czasów (gotyk). Baszta Prochowa. Teraz w remoncie.

Już widzę światełko w tunelu. Jeszcze 7 dni zabiegów i do domu! Dam radę (ale lekko nie jest).😉




wtorek, 25 lutego 2025

W Kołobrzegu


Pierwszy raz byłam w Kołobrzegu w 1970 roku. Był to jednodniowy wypad z bazy wakacyjnej pod Koszalinem. Wtedy miasto wyglądało smętnie. Szare bloki i puste centrum. Na ogromnej zielonej łące stała samotne katedra. Wokół pustka, nawet bloków nie było. Po zniszczeniach wojennych pozostał ten jeden gotycki kościół, jako świadectwo kilkuset wieków historii miasta. 


Zdjęcie z wczoraj, w tle widać i stylizowane Stare Miasto i bloki lat 70 -tych.

Część sanatoryjna ucierpiała znacznie mniej w walkach 1945 roku. Było tu sporo przedwojennych willi, pełniących rolę pensjonatów i ośrodków wczasowych (FWP). Latarnia morska z 1945 roku ma wysokość 26 metrów i stoi u wejścia do portu. W 1970 widziałam też Pomnik Zaślubin Polski z Morzem, odsłonięty już w 1963 roku (i nadal stojący w tym samym miejscu przy plaży, między kołobrzeskim molo, a latarnią morską).

Kolejny raz byłam w Kołobrzegu w 1983 roku, na wczasach FWP z rodziną (na kempingu, który trwa do dziś, widziałam). Wtedy w centrum miasta zwracał uwagę wielki, jak deska, hotel Skanpol. Przeczytałam, że po wielu latach budowy otwarto go w 1967 roku (ale gdy tam byłam w 70 roku, nie zapadł mi w pamięci). Nadal tam stoi i jest hotelem, teraz to New Skanpol 😁 W 1983 roku widać było, że zaczęto "coś" robić z historycznym centrum. Powstała mała kręta uliczka, zabudowana niewielkimi kolorowymi domkami, w których były cukiernie, lodziarnie i sklepy z pamiątkami. No i, niestety przy katedrze powstały okropne "deski" bloków z epoki Gierka. Wtedy może to było normalne. Ale dziś, to okropny zgrzyt, jak pięść do nosa. Estetyczna okropność.

Gdy znów zawitałam do Kołobrzegu po roku 90-tym, powstało nowe Stare Miasto. Cała nowa dzielnica, stylizowana na zabudowę historyczną. I bardzo dobrze. Wtedy w wielu polskich miastach, gdzie starówki były zrujnowane przez wojnę , 40 lat po tej wielkiej wojnie zaczęto odbudowywać historyczne centra Głogowa, Elbląga, Legnicy, później także np. Żagania, nawiązujące do czasów historycznych, stylizowane na "stare". I o wiele ciekawsze i ładniejsze, niż gomółkowskie, czy gierkowskie paskudne bloki (które mi tak bardzo szpecą wrocławskie Stare Miasto i oczywiście kołobrzeską starówkę). Nagle katedra kołobrzeska znalazła się wśród zabudowań. Z jednej strony gierkowskie bloczyska i paskudny pawilon handlowy (że też go do tej pory nie rozebrali?), z drugiej strony stylizowana starówka. Aż trudno zrobić zdjęcie, żeby blokowisk nie było widać.

Byłam potem jeszcze parę razy w Kołobrzegu, spodobały mi się eleganckie kamienice, stylizowane na przedwojenne, czy wręcz secesyjne przy ulicy prowadzącej do katedry. 

Można więc powiedzieć, że Kołobrzeg nie jest mi obcy. I znów tu jestem, drugi raz zimą (kiedyś spędziliśmy tu tydzień ferii zimowych z dziećmi). Wtedy była tu prawdziwa zima, z grubą warstwą śniegu i przymarzającymi falami Bałtyku, a na którymś z okolicznych jezior jeździliśmy na łyżwach! Teraz trafiłam na kilka mroźnych i śnieżnych zimowych dni, ale już nadchodzi przedwiośnie. Dość ciepło, ale i deszczowo. Niezbyt przyjemna pogoda do spacerowania.

Pojechaliśmy w niedzielę, kiedy nie ma zabiegów, przedpołudniem do Kołobrzegu. Akurat wtedy było pochmurnie, ponuro  i wietrznie. Co robić. Zrobiłam parę zdjęć, przeszliśmy się po nadmorskim parku im. Żeromskiego (pomnik przyrody, ów park) i wróciliśmy do naszego odludzia.


Niedzielna plaża i widok na kołobrzeskie molo (220 m długości, 9 m szerokości).


Widok z molo na latarnię. Wiatr głowy urywał, uciekaliśmy w zacisze.


Remontowany kołobrzeski Ratusz (z początków XIX wieku).


Tu Ratusz z egzotycznym drzewem na pierwszym planie. Może ktoś wie, co to za drzewo? Bardzo dekoracyjne 😍


Zabytkowy Domek Kata, w którym na parterze mieści się restauracja i stylowa kawiarnia. Zdjęcia z wczoraj, akurat był słoneczny dzień. Dziś znów pada. Może to już ciepły deszcz? Oby !

sobota, 22 lutego 2025

Znad morza - idzie wiosna

 Od dwóch dni odwilż nad morzem. Aleja w stronę morza zrobiła sie błotnista, w pobliżu sanatorium, tam , gdzie las i krzewy - breja pośniegowa, przydałyby się śniegowce. Ale co to za obuwie, konkretnie? Spojrzałam do "wujka" Google i już wiem - przede wszystkim obuwie z protektorem, najlepiej nieprzemakalne, botki albo wiązane, trochę jak buty sportowe. No, to ja takie akurat mam 😄

Wczoraj popołudniu zauważyłam kolejną wierzbę iwę z kotkami. Widocznie mimo wszystko Bałtyk, duży akwen wodny, grzeje (choć wydaje się, że przy samym morzu zimniej).


A w nadmorskich krzakach siedzą rudziki.😊 Mam sentyment do rudzików, a konkretnie do jednego, który od paru lat gniazduje w naszych świerkach. I co roku martwię się o niego z każdą mroźna nocą. Czy da radę, czy przetrwa? Zeszła zima była łagodna. A tegoroczny luty pokazał, co to znaczy zima, z mrozami do -12 st. u nas! Przed wyjazdem widziałam rudzika, czy go zastanę po powrocie? To taki mały ptaszek, odważny i ładny.


Ten maluch siedział zaledwie metr ode mnie. Zupełnie się nie bał. I jakby pozował do zdjęcia😊Dowiedziałam się, że samce rudzików mają dwie strategie na przedłużenie gatunku. Te odważne nie odlatują na południe, tylko próbują przeżyć zimę na miejscu. Wtedy zaraz z wiosną mają pełen wybór miejsc na gniazdo. Te bardziej zachowawcze lecą z samiczkami na południe, przeżywają, ale może się okazać, że nie znajdą odpowiedniego miejsca na gniazdo i nie znajdą żadnej samiczki 😕.

Ten samczyk przeżył najgorszy mróz (taki srogi już chyba nie wróci). Już może budować gniazdo😀

Przed naszym oknem rośnie wielka wierzba płacząca. Jeszcze śpi, ale lada dzień się obudzi i wypuści małe zielone bazie - kwity. Mam nadzieję, że do naszego wyjazdu zdąży. Będę dokumentować postępy wiosny.


A nad morzem dziś znów spokojnie (od wczoraj), Bałtyk gładki, jak jezioro.


I widać patyczki młodych iw.


Mało ludzi nad wodą, wiało (od lądu).


A my poszliśmy ścieżką spacerowo rowerową. Nad plażą. Plażę i morze widać było tylko od czasu do czasu. Zbudowano z betonowych brył umocnienia na skraju wydm, żeby morze nie podmywało brzegów. Te betonowe wały zasłaniają morze. Ale w szpalerze tych (nawet) bezlistnych drzew przyjemnie się spacerowało, bo nie wiało. No i śnieg tutaj już całkowicie stopniał.😊

Jednak nad morzem zimą jest nudno. To tylko stwierdzenie faktu. Ja jestem "górską dziewczyną"😉

czwartek, 20 lutego 2025

Sanatoryjne zapiski

Spostrzeżenia, uwagi, zdziwienia, informacje.

Jestem dopiero czwarty raz w sanatorium (to naprawdę mało, jak na mój życiowy "staż"). Mój tylko drugi raz! I to dzięki mnie i ze mną. Jak słyszę koleżanki, które odwiedziły "połowę" sanatoriów w Polsce, to się dziwię, kiedy one zdążyły to zrobić. No i na oko wyglądają na całkiem zdrowe? Może dzięki tym sanatoriom? Ale wszystko zależy chyba, gdzie i jak się trafi. Można pojechać zdrową, a wrócić chorą, jak moja dobra znajoma (grypa, którą zarażali sie po kolei [prawie] wszyscy kuracjusze). Albo można przyjechać wymęczoną psychicznie, jak ja dwa lata temu po pobycie w Dąbkach w lutym (obiekt zupełnie nieprzystosowany do pobytów zimowych - zabiegi w osobnym budynku i stołówka także, ubieranie i spacerki po mrozie po zabiegach, dla mnie dodatkowo nietrafionych; zbyt dużo ludzi, a zbyt mała baza zabiegowa, ciągłe kolejki i nawet czekanie pod gabinetami na stojąco z braku miejsc na krzesełka, no i niesmaczne jedzenie, niedoprawione, kucharki chyba bez pojęcia, monotonne).

No, to wiadomo, na co zwracam uwagę.😋

Teraz znów jesteśmy nad morzem, ale nie bezpośrednio, w budynku, który od wielu lat pełni funkcję sanatorium. Fakt, jesteśmy na odludziu, w środku "użytku ekologicznego", ale do mieszkania w "środku niczego" jestem przyzwyczajona. 

Podoba mi się :

-smaczna i urozmaicona kuchnia, i godziny posiłków (śniadania o 9:15), przyznane zabiegi (zwłaszcza ćwiczenia na basenie, aquavibron, czyli masaż pneumatyczny jakimś urządzeniem [ bo manualnego nie ma z braku personelu, chyba że za pieniądze w prywatnym gabinecie SPA], Hydro Jet, czyli łóżko masujące), łazienka w pokoju, śnieg na dworze, uprzejma obsługa, która idzie na rękę kuracjuszom (czyli mnie) 😊

Średnio podoba mi się pokój, raczej ciasny. Także mam pewne zastrzeżenia do godzin otwarcia kawiarni. Bo chętnie wypiłabym kawę  "five o clock" z ciastkiem, ale wtedy akurat (od 15:00, do 17:30) kawiarnia jest zamknięta. Kolacja o 18:00, więc nie skorzystam z kawy o tej 17:30, ani później, bo tak późno kawy nie pijam. Także nie jestem zachwycona zabiegami przed śniadaniem, bo kocham rano spać, a mi nie dają. No, ale rozumiem, że trudno pomieścić 280 osób na zabiegach i wszystkim dogodzić. W każdym razie nie jest źle, bo nie mam zabiegów przed 8:00.

W sumie ogólnie na razie jest o.k. Zabiegi, które mi nie pasowały (z prądem, mimo niewielkiego napięcia) zamieniłam na okłady bez prądu, rozgrzewające realnie, a nie gdzieś tam prądem ( szczypał ten prąd). A jak mi się borowina przestanie podobać (leżenie na brzuchu 20 minut - męka i nuda), to będę marudzić i prosić o kolejną zmianę. Do morza też nie jest blisko, około dwóch kilometrów. Gdy się ociepli (a powinno, bo będziemy tu aż do marca), to chętniej będę szła wdychać jod. Nie przepadam za Bałtykiem. Nie lubię zimnego wiatru, a tu stale wieje i tak czy tak w twarz (bo albo w tę, albo we w tę ), a wrócić trzeba, bo wyjść (wejść) z plaży, jak na lekarstwo, a ścieżek spacerowych nad plażą brak. Mimo zimy ładne widoki. Wyobrażam sobie, że w zielonych porach roku może tu być bardzo przyjemnie.


Po drodze do morza takie rozlewiska.


Droga nad morze, jeszcze go nie widać.


Po drodze niezamarznięta struga, a w niej kaczki krzyżówki. Lubię te nieporadne na lądzie ptaki, które elegancko pływają po wszelkich akwenach, no i mają niebywałą umiejętność wystartować do lotu bez rozbiegu prosto z wody. To unikalna umiejętność wśród ptaków wodnych.


No i jest morze😊 Zimowy Bałtyk i śnieg na plaży. Huczy i chłodzi, cóż, to Bałtyk.


Na zdjęciu uroczo. I jeszcze ze słonkiem😉

A minusy?

 Do większego miasta  żabi skok. Ale miasto nieprzyjazne i niegościnne . Np. każe przyjezdnym emerytom 70+ płacić za bilety komunikacji miejskiej, takie biedne, czy pazerne? Chyba to drugie, bo wszędzie tylko "płać i płać". Parkingi zastawione, mimo, że drogie (za 35 min. 5 zł). W cukierni za kg sernika 59 zł!! Tu w sanatorium najwyższy podatek uzdrowiskowy nad Bałtykiem, 6,35 za dzień pobytu. A za parking na 21 dni 250 zł! Po prostu chore (gdy za cały pobyt płaciliśmy nieco powyżej 400 zł za osobę).  I nawet nie chodzi o te kwoty, ale o to, że nie mam nic do gadania, że nie mam wyboru, że jestem do czegoś zmuszona. A ja tego nie cierpię i buntuję się, choć to takie miotanie się już złowionej ryby na haczyku (ta ryba jeszcze czasem ma szansę się zerwać z haczyka, ja nie).

I jeszcze duży minus - ogólnie na korytarzach spotyka się tylko ludzi starszych i starych, grubych, brzydkich i połamanych. Wiem, że to zupełnie niepolitycznie tak mówić. Ale to spostrzeżenie, nie krytyka. Sama wiem, jak "siedemdziesiątka" pozbawia urody i zdrowia. Ale czuję się, jak w geriatryku, to bardzo przygnebiające. Na co dzień, to ja jestem najstarsza (nie przeglądam się ciągle w lustrze, wkoło mam ludzi w sile wieku, młodych i całkiem malutkich. A tutaj inna planeta. Młodzi (no, w sile wieku) są tylko fizjoterapeuci (-tki). Nawet lekarz nas przyjmujący był chyba starszy od nas, do tego przy wizycie mówił : "proszę się odsunąć, nie tak blisko". Trzeba wyjść, wyjechać, żeby zobaczyć dzieci, żeby nie popaść w depresję.

Jak będzie coś nowego, to dam znać 😊 Przede mną kolejny nowy dzień.


I jeszcze przyjemność. Ale nie z sanatoryjnej kawiarni, tylko z kawiarni hotelu, oddalonego od nas o parę kilometrów (autem). Raczej nie powtórzymy, bo nadmorskie ceny dobijają (przeszło 80 zł za takie dwie porcje). Ale smaczne było😋