Kołobrzeg w odległości 7 minut autem. Ale pieszo sie nie przejdzie, chyba, że po jezdni (brak chodnika), niebezpiecznie, daleko i teraz błocko. Nad morzem zawsze wieje, ciągle chłodno, do wiosny jeszcze czas (a do morza daleko). Rozrywek tu niewiele. Nawet handlarze (wyroby ze srebra) byli tylko raz. Mój "rozrywa się" grając w ping ponga i poolbilarda z chętnymi osobami (chętnych nie brakuje).
Od czasu do czasu są anonsowane koncerty. Był jakiś występ bliżej nieznanego człowieka z piosenkami Michała Bajora. Piosenek Bajora nie znam, a śpiew Bajora jest tylko potwierdzeniem, że śpiewać każdy może, jeśli bardzo chce.
Był też koncert pod hasłem "lata 20-te, lata 30-te. Podeszłam do tych występów sceptycznie, bo te nasze piosenki miał wykonywać Ormianin. Ormiański muzyk, Aram ( jak sam podkreślił, jak Chaczaturian) wykształcony w rosyjskim konserwatorium, od 20 lat w Polsce, śpiewał (dziwnie akcentując) piosenki z lat dawno minionych. Muzykalny gość, czysto śpiewał, repertuar miał specyficzny, a słów nie sposób było zrozumieć. Ale większość piosenek znam na pamięć. Umiał zainteresować publiczność, przyciągnąć. Od "To były piękne dni" (częściowo po polsku, częściowo po rosyjsku), przez Hankę Ordonównę, Zulę Pogorzelską, Eugeniusza Bodo, aż po Zbigniewa Kurtycza ("Cicha woda"). Były też przyśpiewki lwowskie i Jarzębina czerwona. A na bis "Oczy czarne", oczywiście po rosyjsku. Publiczność na oko 70+. Nikomu nie przeszkadzały ruskie melodie ;) Klaskali zadowoleni. Pan ciekawie opowiadał o kompozytorach i wykonawcach piosenek, większość znalazła się na krócej, czy dłużej w Rosji czy ZSRR ( np. Zula Pogorzelska urodziła się na Krymie, a romans "Oczy czarne" powstał w 1884 roku, skomponowany przez Floriana Hermana- Germana ). Przyjemnie sie słuchało starych polskich (i rosyjskich) przebojów. Pan jest po wydziale jazzowym i to się wyczuwało :) Mówił, że im szybciej się gra, tym lepiej ;) (chyba dla niego). Oszczędził tylko Ordonównę i jej hit " Miłość ci wszystko wybaczy". Bardzo się hamował, ale śpiewał wolno. Wszystkim się podobało. I mnie minął miło wieczór.
Tu są dwa rodzaje atrakcji: jedne zapowiadane ulotkami na tydzień przed wydarzeniem i symbolicznie płatne (jak koncert Ormianina za 10 zł w świetlicy, czy ognisko za tydzień za 15 zł) i koncerty z dnia na dzień, jak owe piosenki Bajora, czy dzisiejszy koncert chóru, bezpłatne, w kawiarni. Publiczność siedzi przy stolikach, zamawia napoje, w kawiarni ruch 😉
Wybrałam się na ten koncert. To (chyba) chór seniora. Ale z długą 40-letnią tradycją. Być może z czasem stał się chórem seniorów, gdy członkowie (14 członkiń i dwóch panów) się zestarzeli, a młodzi nie przybyli? W każdym razie pani dyrygentka była w sile wieku, energiczna i z poczuciem humoru. Chór miał rozbawić i rozruszać kuracjuszy. Śpiewali przyzwoicie, nie fałszowali, znali słowa, pięknie przygotowani przez panią dyrygentkę, reagowali na jej gesty. No i panie miały ładne stroje (ciemna długa spódnica i seledynowa bluzka z koronką), a panowie garnitury z muszką. Tak to opisuję szczegółowo i porównuję z zespołem śpiewaczym w moim miasteczku. Tutaj była kultura muzyczna i zaangażowanie dyrygentki i chórzystów. Tam u mnie pełen luzik, takie sobie nucenie pod nosem od niechcenia i żadnej dyscypliny, "jakoś to będzie, ludzie wszystko kupią". Tutaj też piosenki były popularne, ale raczej znane: wiązanka przedwojennych "hitów", melodie z operetek, z polskimi słowami, kilka piosenek opiewających uroki Kołobrzegu i deklarujących miłość do swojej małej ojczyzny. Wzruszały. W sumie nie spodziewałam się więcej. Nie zawiodłam się, a pośpiewałam razem z chórem i innymi słuchaczami, zachęcana przez panią dyrygentkę, uśmiechałam się. I pozazdrościłam chórzystom możliwości śpiewania w zgranej, zaprzyjaźnionej grupie. Miło spędzony kolejny wieczór.
Afisz zaprasza na koncert 😊
Po obiedzie pojechałam autobusem do Kołobrzegu. Co prawda mżyło, ale czułam potrzebę wyrwania się do normalnego świata, do ludzi w każdym wieku.
Znalazłam te miejsca, o których pisałam poprzednio.
To ta pierwsza "jaskółka" na terenie dawnej starówki, ul. Stanisława Dubois. Postać wybitna, ale bardziej pasowała do czasów PRLu. No i dlaczego tę małą ulicę, teraz deptak, nazwano jego imieniem, a nie nadano jej nazwy związanej ze starówką, jakaś Szewska czy Kramarska? A Dubois? Kto zna francuski? Kto wie, że to "Dibua"? Ech...I cud wszelki, że nie zdetronizowano tego przedwojennego socjalisty, działacza Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, więzionego za sanacji w Twierdzy Brzeskiej za "wywrotowe" poglądy, zamordowanego w Auschwitz. Za to należy się Kołobrzegowi uznanie. Jestem jak najdalsza od "dekomunizacji" nazw ulic. To takie małostkowe i nieuczciwe.
I jeszcze zabytek z dawnych czasów (gotyk). Baszta Prochowa. Teraz w remoncie.
Już widzę światełko w tunelu. Jeszcze 7 dni zabiegów i do domu! Dam radę (ale lekko nie jest).😉