Spostrzeżenia, uwagi, zdziwienia, informacje.
Jestem dopiero czwarty raz w sanatorium (to naprawdę mało, jak na mój życiowy "staż"). Mój tylko drugi raz! I to dzięki mnie i ze mną. Jak słyszę koleżanki, które odwiedziły "połowę" sanatoriów w Polsce, to się dziwię, kiedy one zdążyły to zrobić. No i na oko wyglądają na całkiem zdrowe? Może dzięki tym sanatoriom? Ale wszystko zależy chyba, gdzie i jak się trafi. Można pojechać zdrową, a wrócić chorą, jak moja dobra znajoma (grypa, którą zarażali sie po kolei [prawie] wszyscy kuracjusze). Albo można przyjechać wymęczoną psychicznie, jak ja dwa lata temu po pobycie w Dąbkach w lutym (obiekt zupełnie nieprzystosowany do pobytów zimowych - zabiegi w osobnym budynku i stołówka także, ubieranie i spacerki po mrozie po zabiegach, dla mnie dodatkowo nietrafionych; zbyt dużo ludzi, a zbyt mała baza zabiegowa, ciągłe kolejki i nawet czekanie pod gabinetami na stojąco z braku miejsc na krzesełka, no i niesmaczne jedzenie, niedoprawione, kucharki chyba bez pojęcia, monotonne).
No, to wiadomo, na co zwracam uwagę.😋
Teraz znów jesteśmy nad morzem, ale nie bezpośrednio, w budynku, który od wielu lat pełni funkcję sanatorium. Fakt, jesteśmy na odludziu, w środku "użytku ekologicznego", ale do mieszkania w "środku niczego" jestem przyzwyczajona.
Podoba mi się :
-smaczna i urozmaicona kuchnia, i godziny posiłków (śniadania o 9:15), przyznane zabiegi (zwłaszcza ćwiczenia na basenie, aquavibron, czyli masaż pneumatyczny jakimś urządzeniem [ bo manualnego nie ma z braku personelu, chyba że za pieniądze w prywatnym gabinecie SPA], Hydro Jet, czyli łóżko masujące), łazienka w pokoju, śnieg na dworze, uprzejma obsługa, która idzie na rękę kuracjuszom (czyli mnie) 😊
Średnio podoba mi się pokój, raczej ciasny. Także mam pewne zastrzeżenia do godzin otwarcia kawiarni. Bo chętnie wypiłabym kawę "five o clock" z ciastkiem, ale wtedy akurat (od 15:00, do 17:30) kawiarnia jest zamknięta. Kolacja o 18:00, więc nie skorzystam z kawy o tej 17:30, ani później, bo tak późno kawy nie pijam. Także nie jestem zachwycona zabiegami przed śniadaniem, bo kocham rano spać, a mi nie dają. No, ale rozumiem, że trudno pomieścić 280 osób na zabiegach i wszystkim dogodzić. W każdym razie nie jest źle, bo nie mam zabiegów przed 8:00.
W sumie ogólnie na razie jest o.k. Zabiegi, które mi nie pasowały (z prądem, mimo niewielkiego napięcia) zamieniłam na okłady bez prądu, rozgrzewające realnie, a nie gdzieś tam prądem ( szczypał ten prąd). A jak mi się borowina przestanie podobać (leżenie na brzuchu 20 minut - męka i nuda), to będę marudzić i prosić o kolejną zmianę. Do morza też nie jest blisko, około dwóch kilometrów. Gdy się ociepli (a powinno, bo będziemy tu aż do marca), to chętniej będę szła wdychać jod. Nie przepadam za Bałtykiem. Nie lubię zimnego wiatru, a tu stale wieje i tak czy tak w twarz (bo albo w tę, albo we w tę ), a wrócić trzeba, bo wyjść (wejść) z plaży, jak na lekarstwo, a ścieżek spacerowych nad plażą brak. Mimo zimy ładne widoki. Wyobrażam sobie, że w zielonych porach roku może tu być bardzo przyjemnie.
Po drodze do morza takie rozlewiska.
Droga nad morze, jeszcze go nie widać.
Po drodze niezamarznięta struga, a w niej kaczki krzyżówki. Lubię te nieporadne na lądzie ptaki, które elegancko pływają po wszelkich akwenach, no i mają niebywałą umiejętność wystartować do lotu bez rozbiegu prosto z wody. To unikalna umiejętność wśród ptaków wodnych.
No i jest morze😊 Zimowy Bałtyk i śnieg na plaży. Huczy i chłodzi, cóż, to Bałtyk.
Na zdjęciu uroczo. I jeszcze ze słonkiem😉
A minusy?
Do większego miasta żabi skok. Ale miasto nieprzyjazne i niegościnne . Np. każe przyjezdnym emerytom 70+ płacić za bilety komunikacji miejskiej, takie biedne, czy pazerne? Chyba to drugie, bo wszędzie tylko "płać i płać". Parkingi zastawione, mimo, że drogie (za 35 min. 5 zł). W cukierni za kg sernika 59 zł!! Tu w sanatorium najwyższy podatek uzdrowiskowy nad Bałtykiem, 6,35 za dzień pobytu. A za parking na 21 dni 250 zł! Po prostu chore (gdy za cały pobyt płaciliśmy nieco powyżej 400 zł za osobę). I nawet nie chodzi o te kwoty, ale o to, że nie mam nic do gadania, że nie mam wyboru, że jestem do czegoś zmuszona. A ja tego nie cierpię i buntuję się, choć to takie miotanie się już złowionej ryby na haczyku (ta ryba jeszcze czasem ma szansę się zerwać z haczyka, ja nie).
I jeszcze duży minus - ogólnie na korytarzach spotyka się tylko ludzi starszych i starych, grubych, brzydkich i połamanych. Wiem, że to zupełnie niepolitycznie tak mówić. Ale to spostrzeżenie, nie krytyka. Sama wiem, jak "siedemdziesiątka" pozbawia urody i zdrowia. Ale czuję się, jak w geriatryku, to bardzo przygnebiające. Na co dzień, to ja jestem najstarsza (nie przeglądam się ciągle w lustrze, wkoło mam ludzi w sile wieku, młodych i całkiem malutkich. A tutaj inna planeta. Młodzi (no, w sile wieku) są tylko fizjoterapeuci (-tki). Nawet lekarz nas przyjmujący był chyba starszy od nas, do tego przy wizycie mówił : "proszę się odsunąć, nie tak blisko". Trzeba wyjść, wyjechać, żeby zobaczyć dzieci, żeby nie popaść w depresję.
Jak będzie coś nowego, to dam znać 😊 Przede mną kolejny nowy dzień.
I jeszcze przyjemność. Ale nie z sanatoryjnej kawiarni, tylko z kawiarni hotelu, oddalonego od nas o parę kilometrów (autem). Raczej nie powtórzymy, bo nadmorskie ceny dobijają (przeszło 80 zł za takie dwie porcje). Ale smaczne było😋