Odkąd moja koteczka odeszła i "terytorium" było "do wzięcia", pojawiła się kotka. Właściwie nie można było tego stwierdzić jednoznacznie. Chociaż jej umaszczenie "tricolor" właściwie określało jej płeć. Twierdzi się, że tricolor jest prawie zawsze kotką, związane jest to z genem , odpowiedzialnym za dziedziczeniem koloru rudego. Jeśli pojawi się z rzadka kocurek w trzech kolorach, to ponoć zwykle bywa bezpłodny.
Ta koteczka ma melanżowe futerko i biały ślinik, no i białe "skarpetki". Jest stareńka albo (i) wiele przeszła. Pojawiła się nagle którejś późnej jesieni. Robiłam piernik, wystawiłam garnek z gorącym roztworem mleka, masła, miodu i cukru, na murek na ganku, żeby szybko przestudzić. Gdy po chwili wyszłam po garnek, ów leżał przechylony na ziemi a "jakiś duży kot" bardzo starannie i szybko wylizywał rozlana zawartość. Krzyknęłam, kot odskoczył, ale niedaleko. Pomyślałam sobie, że musi być bardzo głodny, jeśli skusił się na coś takiego (ponoć koty nie czują słodkiego smaku). Pozwoliłam kotu wylizać, ile dał radę (miałam mniej pracy ze zmywaniem tego zastygłego tłuszczu). To było pierwsze, historyczne spotkanie z Lulu. Tak nazwałam kotkę, tak ją przywołuję, gdy długo jej nie widzę. Potem zaczęłam widywać kotkę coraz częściej. W końcu zaczęłam kupować kocie jedzenie (znów) i kotkę dokarmiać. Na wiosnę zaczęła przychodzić codziennie, bardzo ufna, bardzo przyjacielska, jakby szukała kontaktu z człowiekiem. Ale nie unosiła ogonka na powitanie. Coś nie tak, przecież widzę, że "mnie lubi". No i z jedzeniem też było "nie tak". Gdy trafiała na twardsze kawałki (suche jedzenie), to bywało, że 'krzyknęła" i odskakiwała, uciekała. Zaczęłam jej miksować mokre. Zjadała. A że była taka ufna i nikogo ani niczego sie nie bała, to wzięłam ja do weterynarza. Okazało się, że ma uszkodzony nerw w ogonie (jakiś krewki kot uszkodził jej nasadę ogona), ogon ma bezwładny, a nie chciała jeść, bo zęby ma strzaskane, w złym stanie, a dolnych siekaczy nie ma (już?) wcale. No i zaczynała sie u niej zaćma. Dostała zastrzyk z antybiotykiem i zastrzyk przeciw pasożytom wewnętrznym i zewnętrznym. Na wiosnę była piękna. To duży kot. Miałam ja przywieźć do weterynarza, gdyby miała rujkę (w naszej gminie sterylizuje się koty na koszt gminy). Nie miała. Czyżby była wcześniej wysterylizowana?
I tak codziennie po kilka godzin Lulu siedzi na moim oknie kuchennym i czeka aż jej coś dam jeść (to podobno świadczy o syndromie głodu, bo nie jest głodna, jak dostanie więcej, to zje i zwróci).
Jaka szkoda, że nie poznam nigdy jej historii. Mogę tylko domniemywać, że była kotem domowym, wypieszczonym, hołubionym i nagle co? Znudziła się? Została wywieziona "w pole", jej pan czy pani umarli? Tego sie nie dowiem. A że była kotem domowym świadczy fakt, że któregoś lata, gdy mieliśmy otwarte drzwi tarasowe kotka "zaprosiła się" do domu i zaległa na kanapie w salonie, jakby to było jej stałe miejsce ;). Niestety, ten manewr nie podziałał. Ze mną podziałałby na pewno. Ale nie mieszkam sama. No i nie przebolałam jeszcze wtedy straty mojej koteczki, z którą przeżyłyśmy wspólnie 17 lat. Nie chciałam też przywiązywać się tak bardzo, kochać, a potem przeżywać znów odchodzenie i cierpienie zwierzęcia.
Jeszcze do niedawna była to bardzo bojowa kotka. Przeganiała wszystkie "nieswoje" koty i walczyła z nimi. Co chwilę miała poszarpane futro, podrapany nos, podarte uszy , pogryzioną łapę (znów wizyta u weterynarza, znoszona z anielska cierpliwością).
Nie wiem, gdzie Lulu przepada na noc. Czy ma jakieś miejsce w piwnicy wiejskiego bloku? Czy ma gdzieś metę, ale wybrała moją stołówkę, bo lepiej karmię? Nie wiem. Latem koteczka nocuje na poduszkach na tarasie, na ławce pod lipą, ale może też letnią nocą poluje? Bo mimo, że staruszka, to potrafi mysz upolować i przynieść nam na taras.
A to jest Misio. Mój ulubieniec. Może dlatego, że czarny? Moje dwie ukochane kotki domowe były czarne :) (ogon należy do trzeciego kota).
Misio, to zupełnie inna historia. To prawdziwy dziki kot, który bał się ludzi, uciekał, gdy ktoś się pojawiał. Jest najmniejszy z trójki kotów, ale chyba też najmłodszy. Gdy zaczął przychodzić, podbierać jedzenie Lulu, był już z wyglądu dorosłym kotem, ale z zachowania jeszcze kociakiem. Bał się wszystkiego: wiatru, szelestu liści, światła, innych kotów i ludzi. Gdy otwierałam drzwi tarasu uciekał w krzaki. A ja, zamiast to tak zostawić, zaczęłam go oswajać. Mówiłam do niego pieszczotliwie, podsuwałam smaczne kąski. Wyciągałam rękę, żeby poznał mój zapach. Trwało to jakiś czas. Ale któregoś razu dał się pogłaskać! :) Nadal uciekał, gdy mnie widział z innej strony domu, "ja" byłam tylko na tarasie, w ogrodzie to już "nie ja". Taki głuptas. Tego lata zaczął za mną chodzić, gdy pracowałam w ogrodzie, ocierał się o nogi (ulubiona zabawa, przechodzenie między moimi łydkami, ocieranie się o nogi, w tę i z powrotem, tak z 4 razy). Teraz zdarza się Misiowi nawet wejść za próg, do domu, chociaż wie, że tego nie wolno. No i pozwolił sie wziąć na ręce. Ale wyraźnie było widać, że nie czuje się pewnie. Poczekam :) Nadal boi się wszystkich mężczyzn, pozwala się głaskać tylko mnie, bardzo lubi być głaskany. I jak tu go nie wyróżniać?
Tu Misio i Lulu przy misce mleka. Podobno koty nie powinny pić mleka. Ale te koty uwielbiają mleko, nie pójdą "do swoich zajęć" dopóki rano nie dostaną mleka. Tu wyjątkow z jednej miseczki, bo już się nie mogły doczekać, zwykle każdy pije ze swojej miski. I piją mleko bez laktozy (nieco podgrzane, bo z lodówki), bo ja takie pijam.
Haniu, masz prawdziwą gromadkę kocich przyjaciół. Doceniają troskę i dobre jedzonko, czują sympatię, więc chętnie spędzają u Ciebie czas :D U mnie też koteczka, która do nas przywędrowała. Na pewno był to domowy kot, bo zadbana, ufna i od razu do domu się pchała. Pewnie komuś się znudziła :( Teraz to pełnoprawny członek rodziny :))
OdpowiedzUsuńŚciskam serdecznie, Agness:)
Moja domowa koteczka też była zabrana z pola, chory kociak przed zimą, odwdzięczyła się przywiązaniem i miłością. Kot, to przytulność :) Pozdrawiam Cię ciepło, Ha
UsuńJesteś dobrym Człowiekiem. Historie pełne są miłości:)
OdpowiedzUsuńOd zawsze jestem kocią mamą, koty są piękne i pełne wdzięku do późnej starości. Pasują mi charakterologicznie, niezależne, nienachalne, cierpliwe. Sama wiesz :)
UsuńDroga Haniu, masz wielkie serce do kociaków. Moja Ania uwielbiała koty.
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam 2, 3. Teraz mieszkamy na 7 piętrze i nie za bardzo sobie wyobrażam, by mieć kota. Zresztą mąż i synowa są uczuleni na sierść.
Szkoda, bo to piękne i tajemnicze zwierzęta.
Moc serdeczności posyłam.
Oj, tak. W bloku nie wszystkie koty czują sie dobrze. Ale jeśli nie znają innego życia, to przystosowują sie do warunków. mam nadzieję, że tym moim bezdomniakom nie dzieje się krzywda. I dla Ciebie moc serdeczności!
Usuńśliczne te Twoje koty, serce Twoje wielki....
OdpowiedzUsuńDziękuję. Dla mnie wszystkie koty są śliczne :) No chyba, że chore, ale wtedy to nie ich wina.
UsuńHaniu, masz wspaniałych towarzyszy dnia codziennego, ale masz dla nich serce, wiec lgną!
OdpowiedzUsuńCieszę się, gdy je widzę. i co by nie mówić i tak sie do nich przywiązałam. Taka magia kotów: przywiązują do siebie osoby, które są pod ich urokiem ;)
UsuńWspaniale kotki, zawsze miłe i łagodne. Nie powiem, że się uśmiechają, ale są przyjazne. A to najważniejsze.
OdpowiedzUsuńOj tak, zawsze z radością mnie witają. Są bardzo łagodne, przywiązałam się już do nich :)
OdpowiedzUsuńNie jestem miłośniczką kotów, ale zawsze z rozrzewnieniem czytam historie o zwierzakach, które są pod opieką dobrych ludzi i potrafią okazać wdzięczność. Co do ludzi, to nie każdy to potrafi. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa koty jakoś szczególnie lubię, ale wszystkie zwierzęta są mi miłe. Lubię na nie patrzeć, oglądać filmy przyrodnicze o zwierzętach dziko żyjących. Zwierzęta, te wiejskie koty też, mają pozytywny wpływ na mnie, dobrze jest czuć, że się robi coś dla innych, choćby kotów :)
Usuń