Czy czyjaś (konkretnie moja) codzienność może kogoś zainteresować?
Czasem wydaje mi się, że prowadzę nudne życie wiejskiej (czy może podmiejskiej) emerytki. A czasem cieszę się, że mam "święty spokój", ale tylko, gdy nieoczekiwanych wydarzeń nagromadzi się zbyt dużo. Według ajurwedy jestem takim typem "konstytucyjnym" (Kapha), że "brak równowagi Kapha pojawia się w przypadku zbyt małej ilości zadań" *. Coś w tym jest. Ja lubię , gdy " się dzieje". 😊 Mieszkam na prawdziwej wsi, ale nie mam przecież gospodarstwa, tylko ogród. I nie jest to ogród wielkotowarowy, ani nie jest to ogród "botaniczny". To trochę sad, trochę mały warzywnik, trochę ogród kwiatowy, trochę ogród "angielski" i sporo koszonej łąki, która udaje trawnik. A i tak roboty byłoby w tym ogrodzie tyle, że na nic innego już nie starczyłoby czasu, gdybym solidnie się przyłożyła. I mało kto mi wierzy, gdy mówię, że to ogród leniwej ogrodniczki. Praca w ogrodzie nie jest moim hobby. Robię, co potrzeba (bo rośliny nie poczekają), żeby jakoś to wyglądało, żeby dało się skubnąć trochę warzyw, owoców w lecie, na bieżące potrzeby, dopóki rośnie. Tak czy tak, ogród zabiera mi nieco czasu, od wiosny do jesieni. Najbardziej lubię usiąść sobie na tarasie albo pod lipą i patrzeć, jak mi rośnie to, co posadziłam (dawno temu, czy całkiem niedawno), posiałam, co włożę do wazonu, co zjem do lodów i kawy w południe i na podwieczorek.


Tu nasz "lasek", trochę śliw, jabłoni, brzóz i drzew iglastych. jest nawet jeden wiąz. Posadziliśmy je sami, niektóre przeszło 20 lat temu.
Tu ławeczka pod kwitnącą lipą, za lipą czereśnie (2), jedna zaczyna dojrzewać, druga jeszcze czeka (na szczęście).
Ostatnio "nudne życie poszło w dal" , parafrazując piosenkę Maryli Rodowicz. "Nie znam dnia ani godziny". Nie warto mi niczego planować, zakładać, bo wszystko się może zmienić, jak w kalejdoskopie. Może być poranny telefon, czy jesteśmy w domu i czy wnuś może do nas przyjechać. No to jesteśmy w domu i wnuś przyjeżdża. Jest super, jeśli pogoda dopisuje. zawsze z radością zajmę się wnusiem. I jeśli tylko ma zajęcie, jest kochany. Zawsze muszę wyczuć ten moment, gdy dana zabawa (samodzielna) przestaje go bawić. I zawczasu zaproponować coś ciekawego. Bo gdy sam zacznie wymyślać, to taka "zabawa" może wyrwać się spod kontroli i dziecko przestaje być "grzeczne".
Niektóre z was wiedzą, że byłam 2 dni na Dolnym Śląsku. Jeszcze w sobotę była luźna rozmowa, że trzeba by jechać, załatwiać służbowe sprawy, że może ja też pojadę, a może jednak nie. A w niedzielę koło południa alert - wyjazd! Z synem i wnusiem. Szybki hotel, szybkie (niezwykle miłe) odwiedziny u przyjaciół i na wieczór nocleg w Świeradowie. Nic z tego Świeradowa nie miałam, bo do centrum było daleko. Ale spędziłam z wnusiem miły czas na basenie ( w większości w brodziku). Wnuś Raczek, jak ja, oboje lubimy wodę 😊
Syn załatwiał sprawy, ja spędzałam czas z wnusiem. Po powrocie wnuś mówił wszystkim, że był na wakacjach 😉 I mnie ten czas się na tym wyjeździe rozciągnął.
Postanowiliśmy z Moim "ukulturalnić się". Już "wszyscy" znajomi byli na "Chełmońskim", a my jeszcze nie. A przecież lubimy oglądać malarstwo, zwłaszcza to "klasyczne'". Na większości wyjazdów, gdy tylko była okazja chodziliśmy, a to do monachijskiej Pinakoteki ( a właściwie do dwóch, tej z dziełami starych mistrzów i tej z impresjonistami, nowoczesną sobie podarowaliśmy), w Londynie byliśmy w Galerii Narodowej, w Oslo w muzeum Muncha i Galerii Narodowej, we Włoszech w tak wielu, że za dużo by wymieniać). Nie znamy się na malarstwie, podobają nam się obrazy albo nie podobają, to jedyne kryterium. Chełmońskiego darzę sentymentem, bo w czasach młodości w konkursie jednej z gazet (temat "Mój Ojciec") dostałam wyróżnienie i w nagrodę książkę - album z twórczością Chełmońskiego (malarstwo, szkice, rysunki). W naszym Muzeum Narodowym otwarto wielką wystawę dzieł prawie "wszystkich" Chełmońskiego (w moim albumie są reprodukcje także obrazów uznanych za zaginione po wojnie lub z nieznanym miejscem przechowywania). Na obecnej wystawie były obrazy, szkice do obrazów, rysunki z tych wszystkich polskich muzeów, w których znajdują się dzieła Chełmońskiego, a także z muzeów zagranicznych (z Muzeum Polskiego w Rapperswil, z Budapesztu, z muzeów amerykańskich) i mnóstwo obrazów ze zbiorów prywatnych, bądź fundacji prywatnych (lub bankowych). To mnie bardzo zaciekawiło. Zdjęć w muzeum nie robiłam. Wystawę trzeba obejrzeć osobiście.
Tu tylko mizerne zdjęcie z reprodukcji w mojej książce (siermiężne czasy, 1973).
Fragment obrazu "Bociany", 1900, Muzeum Narodowe, WarszawaZ tym muzeum też nie było tak prosto. Zaplanowaliśmy wyjazd pociągiem (szukanie wolnych miejsc parkingowych w centrum Poznania, to wielki kłopot). A tu telefon, że trzeba się zająć wnusiem. I można z nim iść do muzeum. Niby można. No to my w samochód i do syna. Już w połowie drogi, telefon, że nie musimy przyjeżdżać, ma się kto wnusiem zająć. Postawiliśmy auto na parkingu buforowym i autobusem, tramwajem podjechaliśmy w pobliże muzeum. Obrazów było mnóstwo, ludzi jeszcze więcej, wręcz tłok, wycieczki młodzieży, emerytów. Ale ucieszyło mnie, że nasze muzeum przypomina standardem muzea europejskie: kawiarnia muzealna i sklep z albumami, książkami o sztuce i gadżetami, oczywiście. A ja, znany łasuch, po kawce i smacznym ciastku nabrałam nowych sił na powrót do auta i do domu.
Wczoraj znów niespodzianka: telefon od przyjaciół, za 1,5 godziny będą u nas. Była to o tyle miła niespodzianka, że spotkałam się w końcu, po długim czasie z przyjaciółką (bo wybrała sie do nas wraz z mężem, którego wizyta była planowana, ale bez szczegółów). I bardzo sympatycznie, całkiem niespodziewanie, spędziliśmy wspólnie czas.


A gdy "nic się nie dzieje" czytam sobie książki, z biblioteki. Lubię kryminały, są dla mnie jak "reality fantasy". Wiem, taki gatunek nie istnieje. Ale dla mnie kryminalna zagadka, z dorzecznym śledczym (coraz częściej - śledczą) jest taką fikcją, która oby nigdy nie stała się rzeczywistością (dla mnie). Ostatnio czytam dwa kryminały Kingi Wójcik, z nowego cyklu "tomaszowskiego" (Wojciech Wójcik też jest świetny), czekają dwa kryminały Ryszarda Ćwirleja (na którego spotkaniu autorskim byłam pod koniec maja i którego poznańskie kryminały "neomilicyjne" znam) i dwa kryminały Bartosza Szczygielskiego. To właśnie Ryszard Ćwirlej uświadomił słuchaczom, że polskie kryminały zaczęły tak naprawdę powstawać w połowie lat 90-tych (wcześniej były to zaledwie 2-3 nazwiska). A teraz "wysyp" młodych autorów kryminałów jest ogromny. Nie czytam thrillerów, ma być komisarz, detektyw na którym mogę polegać. Może mieć wady (któż jest bez wad), ale ma być skuteczny i doprowadzić sprawę do końca: przestępca ma być odszukany i ponieść karę.
Oprócz kryminałów czytam też od czasu do czasu coś innego. Ostatnio autobiografię Jana Marcina Szancera "Curriculum Vitae". Bardzo ciekawa. I Michała Rusinka "Nadbagaż czyli opowieści podróżne". Czytając tę książkę świetnie się bawiłam. Wspaniały gawędziarz, wysoka kultura i humor. Polecam!
No i dziś koniec laby. Wraca szwagierka, która "rezyduje" u nas w czasie jej pobytu w Polsce. Też nigdy nie wiadomo, czy możemy dysponować swoim czasem (bo szwagierka zatrzyma sie u znajomych), czy jednak spędzi noc u nas na wsi. A może i kolejny dzień? I kolejny? Często jest wspólnie całkiem miło. Ale jednak wolę być panią swojego czasu (i gospodynią w swoim domu).
A teraz jeszcze mam dodatkowe zajęcie. Jestem "strażniczką drzewa". Tak to jest, gdy ma sie w ogrodzie owocującą czereśnię. 😉Stada , "bandy" tych hultajów szpaków spadają z nagła na tę cudną czereśnię. Jest w tym roku oblepiona owocami. ale one jeszcze nie są dojrzałe, chociaż już czerwienieją (zupełnie dojrzałe powinny mieć kolor głębokiej czerwieni). Czy zdążą dojrzeć zanim szpaki je popsują? Bo one dziobną raz, skaleczą i zabierają sie za następny owoc. Chcę mieć czereśnie (uwielbiam), to mam je w pakiecie ze szpakami. I w ten sposób jestem przywiązana do domu na co najmniej tydzień (potem to już zbiory, mam nadzieję).
* Gudrun Nebel "Lecznicza moc ajurwedy"