środa, 25 czerwca 2025

Nowa atrakcja w naszej wsi

 Mieszkam w malutkiej wiosce. Może 1000 osób, to nie tak mało, ale to ledwie dwie ulice na krzyż (i jeszcze przedłużenie na zachód jednej z nich). Ale wioska liczy już przeszło 800 lat! I ma dwa zabytki, a od dziś oficjalnie, już trzy zabytki! 

Dziś we wsi odbyła się niezwykła uroczystość: oddanie do użytku (czytaj: zwiedzania) wiatraka.  I wpisanie go na listę zabytków techniki, Wiatrak koźlak stał 200 lat na końcu wsi (znalazł się na jednej z wytyczonych działek) i coraz bardziej niszczał (już dawno nie miał skrzydeł). Okazało się, że nawet nie był wpisany do rejestru zabytków. W końcu znalazły się pieniądze i ministerialne, wojewódzkie i gminne i wiatrak rekonstruowano. Cała "obudowa" jest nowa, obita drewnem modrzewiowym. Ale serce wiatraka, jego mechanizm, to zabytek.😊

Dzisiaj dowiedziałam się, że w Wielkopolsce zachowało się zaledwie ok. 80 wiatraków koźlaków. To podobno mało. Ale to i tak najwięcej w Polsce, jeśli chodzi o region występowania.😀W żadnym innym województwie nie ma ich tak dużo😉

Dziś był z tej okazji taki mały festyn dla całej gminy - w ramach otwarcia akcji letniej "Malinowe Lato". Były warsztaty dla dzieci: można było spróbować swoich sił w snycerce, można było zemleć mąkę na żarnach i upiec z niej podpłomyki i jeszcze parę aktywności dla (raczej) starszych dzieci. Nie byłam tam z wnusiem, tylko ze szwagierką. 


Pogoda była niepewna. Chmury, takie burzowe, co chwilę napływały, a potem przepływały szczęśliwie (dla festynu, nie dla ogrodu) i wychodziło słońce. W czasie 1,5 godziny, gdy tam byłyśmy, takich "przepływów" było kilka.

Przekazanie wiatraka sołectwu Czerlejno było bardzo uroczyste. Imprezę prowadziła pani dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury z Kostrzyna. a potem były przemówienia; burmistrza, konserwatora zabytków, architekta, który zrobił projekt odbudowy i pani sołtys wsi (ona dziękowała).

I część kulturalna: występy dzieci z tutejszej szkoły i zespołu folklorystycznego Siekieracy (od nazwy wsi Siekierki) - Mali Siekieracy i dorośli. Widać było, że i mali i "duzi" świetnie sie bawią tańcząc i śpiewając. A mnie zaszkliły się oczy, gdy zespól śpiewał wielkopolskie przyśpiewki, znane mi od dziecka, śpiewane czasem przez tatę, dawno niesłyszane. Zastanawiałam się, czy ci młodzi widzowie, na oko wszyscy młodsi ode mnie, znali te piosenki, już "etnograficzne". Np. "Rada nierada wyszła za dziada taka młoda dziewucha" 😁


Tu Siekieracy w nowych strojach. W takich czepcach chodziły w tych okolicach zamężne gospodynie.


Tu widać i nasz drewniany kościółek z XVIII wieku i panów w strojach z regionu.


A tu tańczą Mali Siekieracy, a właściwie Siekierczanki , bo chłopców jak na lekarstwo. Ale ci co są tańczą i śpiewają z całej duszy 😍

Muszę jeszcze wspomnieć o stoiskach Koła Gospodyń Wiejskich Wiatraczanki z naszej wsi. Dziś częstowały gości festynu wspaniałym plackiem drożdżowym, babeczkami i jak ktoś chciał także herbatą, wszystko gratis z miłym uśmiechem. Zapytałam, czy mogłabym sie przyłączyć do pań gospodyń. Nie mam co prawda gospodarstwa, kur, ani innego inwentarza, ale mieszkam tu, mam ogród i chętnie poznam inne panie z mojej (tak, już mojej) wsi. Ależ oczywiście - usłyszałam. To teraz będę czekać na informację, kiedy odbędzie się zebranie - spotkanie miłych pań gospodyń.

To była bardzo udana (dla mnie) impreza. Chciałoby się, żeby takich festynów, imprez plenerowych we wsi było więcej. Może po tych nastu latach poznałabym nieco więcej osób, bo na razie żyję sobie w swojej "bańce" i niczego mi nie brakowało. No może jednak? "Bo czasami chce się do człowieka...", a do miłych znajomych daleko...

Zobaczymy, pierwszy krok zrobiony.😊



sobota, 14 czerwca 2025

Dzień za dniem

 Czy czyjaś (konkretnie moja) codzienność może kogoś zainteresować?

Czasem wydaje mi się, że prowadzę nudne życie wiejskiej (czy może podmiejskiej) emerytki. A czasem cieszę się, że mam "święty spokój", ale tylko, gdy nieoczekiwanych wydarzeń nagromadzi się zbyt dużo.  Według ajurwedy  jestem takim typem "konstytucyjnym" (Kapha), że "brak równowagi Kapha pojawia się w przypadku zbyt małej ilości zadań" *. Coś w tym jest. Ja lubię , gdy " się dzieje". 😊 Mieszkam na prawdziwej wsi, ale nie mam przecież gospodarstwa, tylko ogród. I nie jest to ogród wielkotowarowy, ani nie jest to ogród "botaniczny". To trochę sad, trochę mały warzywnik, trochę ogród kwiatowy, trochę ogród "angielski" i sporo koszonej łąki, która udaje trawnik. A i tak roboty byłoby w tym ogrodzie tyle, że na nic innego już nie starczyłoby czasu, gdybym solidnie się przyłożyła. I mało kto mi wierzy, gdy mówię, że to ogród leniwej ogrodniczki. Praca w ogrodzie nie jest moim hobby. Robię, co potrzeba (bo rośliny nie poczekają), żeby jakoś to wyglądało, żeby dało się skubnąć trochę warzyw, owoców w lecie, na bieżące potrzeby, dopóki rośnie. Tak czy tak, ogród zabiera mi nieco czasu, od wiosny do jesieni. Najbardziej lubię usiąść sobie na tarasie albo pod lipą i patrzeć, jak mi rośnie to, co posadziłam (dawno temu, czy całkiem niedawno), posiałam, co włożę do wazonu, co zjem do lodów i kawy w południe i na podwieczorek. 





Tu nasz "lasek", trochę śliw, jabłoni, brzóz i drzew iglastych. jest nawet jeden wiąz. Posadziliśmy je sami, niektóre przeszło 20 lat temu.


Tu ławeczka pod kwitnącą lipą, za lipą czereśnie (2), jedna zaczyna dojrzewać, druga jeszcze czeka (na szczęście).

Ostatnio "nudne życie poszło w dal" , parafrazując piosenkę Maryli Rodowicz. "Nie znam dnia ani godziny". Nie warto mi niczego planować, zakładać, bo wszystko się może zmienić, jak w kalejdoskopie. Może być poranny telefon, czy jesteśmy w domu i czy wnuś może do nas przyjechać. No to jesteśmy w domu i wnuś przyjeżdża. Jest super, jeśli pogoda dopisuje. zawsze z radością zajmę się wnusiem. I jeśli tylko ma zajęcie, jest kochany. Zawsze muszę wyczuć ten moment, gdy dana zabawa (samodzielna) przestaje go bawić. I zawczasu zaproponować coś ciekawego. Bo gdy sam zacznie wymyślać, to taka "zabawa" może wyrwać się spod kontroli i dziecko przestaje być "grzeczne". 

Niektóre z was wiedzą, że byłam 2 dni na Dolnym Śląsku. Jeszcze w sobotę była luźna rozmowa, że trzeba by jechać, załatwiać służbowe sprawy, że może ja też pojadę, a może jednak nie. A w niedzielę koło południa alert - wyjazd! Z synem i wnusiem. Szybki hotel, szybkie (niezwykle miłe) odwiedziny u przyjaciół i na wieczór nocleg w Świeradowie. Nic z tego Świeradowa nie miałam, bo do centrum było daleko. Ale spędziłam z wnusiem miły czas na basenie ( w większości w brodziku). Wnuś Raczek, jak ja, oboje lubimy wodę 😊

Syn załatwiał sprawy, ja spędzałam czas z wnusiem. Po powrocie wnuś mówił wszystkim, że był na wakacjach 😉 I mnie ten czas się na tym wyjeździe rozciągnął.

Postanowiliśmy z Moim "ukulturalnić się". Już "wszyscy" znajomi byli na "Chełmońskim", a my jeszcze nie. A przecież lubimy oglądać malarstwo, zwłaszcza to "klasyczne'". Na większości wyjazdów, gdy tylko była okazja chodziliśmy, a to do monachijskiej Pinakoteki ( a właściwie do dwóch, tej z dziełami starych mistrzów i tej z impresjonistami, nowoczesną sobie podarowaliśmy), w Londynie byliśmy w Galerii Narodowej, w Oslo w muzeum Muncha i Galerii Narodowej, we Włoszech w tak wielu, że za dużo by wymieniać). Nie znamy się na malarstwie, podobają nam się obrazy albo nie podobają, to jedyne kryterium. Chełmońskiego darzę sentymentem, bo w czasach młodości w konkursie jednej z gazet (temat "Mój Ojciec")  dostałam wyróżnienie i w nagrodę książkę - album z twórczością Chełmońskiego (malarstwo, szkice, rysunki).  W naszym Muzeum Narodowym otwarto wielką wystawę dzieł prawie "wszystkich" Chełmońskiego (w moim albumie są reprodukcje także obrazów uznanych za zaginione po wojnie lub z nieznanym miejscem przechowywania). Na obecnej wystawie były obrazy, szkice do obrazów, rysunki z tych wszystkich polskich muzeów, w których znajdują się dzieła Chełmońskiego, a także z muzeów zagranicznych (z Muzeum Polskiego w  Rapperswil, z Budapesztu, z muzeów amerykańskich) i mnóstwo obrazów ze zbiorów prywatnych, bądź fundacji prywatnych (lub bankowych). To mnie bardzo zaciekawiło. Zdjęć w muzeum nie robiłam. Wystawę trzeba obejrzeć osobiście.

Tu tylko mizerne zdjęcie z reprodukcji w mojej książce (siermiężne czasy, 1973).


Fragment obrazu "Bociany", 1900, Muzeum Narodowe, Warszawa

Z tym muzeum też nie było tak prosto. Zaplanowaliśmy wyjazd pociągiem (szukanie wolnych miejsc parkingowych w centrum Poznania, to wielki kłopot). A tu telefon, że trzeba się zająć wnusiem. I można z nim iść do muzeum. Niby można. No to my w samochód i do syna. Już w połowie drogi, telefon, że nie musimy przyjeżdżać, ma się kto wnusiem zająć. Postawiliśmy auto na parkingu buforowym i autobusem, tramwajem podjechaliśmy w pobliże muzeum. Obrazów było mnóstwo, ludzi jeszcze więcej, wręcz tłok, wycieczki młodzieży, emerytów. Ale ucieszyło mnie, że nasze muzeum przypomina standardem muzea europejskie: kawiarnia muzealna i sklep z albumami, książkami o sztuce i gadżetami, oczywiście. A ja, znany łasuch, po kawce i smacznym ciastku nabrałam nowych sił na powrót do auta i do domu.

Wczoraj znów niespodzianka: telefon od przyjaciół, za 1,5 godziny będą u nas. Była to o tyle miła niespodzianka, że spotkałam się w końcu, po długim czasie z przyjaciółką (bo wybrała sie do nas wraz z mężem, którego wizyta była planowana, ale bez szczegółów). I bardzo sympatycznie, całkiem niespodziewanie,  spędziliśmy wspólnie czas.




A gdy "nic się nie dzieje" czytam sobie książki, z biblioteki. Lubię kryminały, są dla mnie jak "reality fantasy". Wiem, taki gatunek nie istnieje. Ale dla mnie kryminalna zagadka, z dorzecznym śledczym (coraz częściej - śledczą) jest taką fikcją, która oby nigdy nie stała się rzeczywistością (dla mnie). Ostatnio czytam dwa kryminały Kingi Wójcik, z nowego cyklu "tomaszowskiego" (Wojciech Wójcik też jest świetny), czekają dwa kryminały Ryszarda Ćwirleja (na którego spotkaniu autorskim byłam pod koniec maja i którego poznańskie kryminały "neomilicyjne" znam) i dwa kryminały Bartosza Szczygielskiego. To właśnie Ryszard Ćwirlej  uświadomił słuchaczom, że polskie kryminały zaczęły tak naprawdę powstawać w połowie lat 90-tych (wcześniej były to zaledwie 2-3 nazwiska). A teraz "wysyp" młodych autorów kryminałów jest ogromny. Nie czytam thrillerów, ma być komisarz, detektyw na którym mogę polegać. Może mieć wady (któż jest bez wad), ale ma być skuteczny i doprowadzić sprawę do końca: przestępca ma być odszukany i ponieść karę.

Oprócz kryminałów czytam też od czasu do czasu coś innego. Ostatnio autobiografię Jana Marcina Szancera "Curriculum Vitae". Bardzo ciekawa. I Michała Rusinka "Nadbagaż czyli opowieści podróżne". Czytając tę książkę świetnie się bawiłam. Wspaniały gawędziarz,  wysoka kultura i humor. Polecam!

No i dziś koniec laby. Wraca szwagierka, która "rezyduje" u nas w czasie jej pobytu w Polsce. Też nigdy nie wiadomo, czy możemy dysponować swoim czasem (bo szwagierka zatrzyma sie u znajomych), czy jednak spędzi noc u nas na wsi. A może i kolejny dzień? I kolejny? Często jest wspólnie całkiem miło. Ale jednak wolę być panią swojego czasu (i gospodynią w swoim domu). 

A teraz jeszcze mam dodatkowe zajęcie. Jestem "strażniczką drzewa". Tak to jest, gdy ma sie w ogrodzie owocującą czereśnię. 😉Stada , "bandy" tych hultajów szpaków spadają z nagła na tę cudną czereśnię.  Jest w tym roku oblepiona owocami. ale one jeszcze nie są dojrzałe, chociaż już czerwienieją (zupełnie dojrzałe powinny mieć kolor głębokiej czerwieni). Czy zdążą dojrzeć zanim szpaki je popsują? Bo one dziobną raz, skaleczą i zabierają sie za następny owoc. Chcę mieć czereśnie (uwielbiam), to mam je w pakiecie ze szpakami. I w ten sposób jestem przywiązana do domu na co najmniej tydzień (potem to już zbiory, mam nadzieję).



* Gudrun Nebel "Lecznicza moc ajurwedy"