piątek, 20 września 2019

W działaniu

Już zapomniałam, jak to jest coś załatwiać, spieszyć się, "działać". Dziś sobie przypomniałam.
A właściwie zaczęło się wczoraj. Po środzie, gdy oddałam koteczkę sympatycznym ludziom (ale nie na pewno na stałe, bo pan uczulony na koty) czułam się fatalnie. Chandra wielka, jak noc - nie mogłam normalnie spać (kotka wyjechała wieczorem). Wczoraj byłam, jak ten ślimak, który nie ma ochoty wystawiać rogów, ani w ogóle wychylać się ze swej skorupy. Totalny marazm. Ale zadzwoniła kuzynka - przyjaciółka:" jesteś teraz wolna, a ja kupiłam specjalnie torcik z borówkami, pączusie z powidłami, ciasteczka ze skórką pomarańczową, nie każ mi teraz tego jeść samej, przyjeżdżaj!". Ach, torcik z borówkami i jeszcze gotowy obiadek, serdeczność i luzik - jadę, a co tam, przegonię smutne myśli! I pojechałam. 62 kilometry w godzinkę i już inny świat, inne myśli. A jeszcze zamówiona pani kosmetyczka zaopiekowała się moją twarzą (tzw. dotyk profesjonalny czyli masaż) i już mi było o.k.
Ale wszystko, co miłe szybko się kończy. Musiałam dziś być w urzędzie, bo w poniedziałek zarezerwowano mi obsługę (przez telefon) o godzinie 14.00. Luksus, nie trzeba godzinami stać w kolejkach, można sobie zarezerwować, umówić  przyjęcie telefonicznie. I rzeczywiście o wyznaczonej godzinie wywołano mój numerek i w 20 minut załatwiłam sprawę. Potem jeszcze musiałam pojechać na drugi koniec miasta do znajomego biura z ubezpieczeniami , żeby wynegocjować najtańsze ubezpieczenie OC. Nie obyło się bez stania w korkach, ale przemyślałam trasę i po pół godzinie dotarłam. Te godziny szczytu trwają w moim wielkim mieście długo, ludzie wracają  z centrum do "sypialni" i do okolicznych gmin. Ja też musiałam z miasta wyjechać do domu. Kolejne korki i czekanie (zamiast jechania). A po drodze wstąpiłam jeszcze do mojej  gminnej biblioteki. Jak już w końcu ruszyłam się z domu, to chciałam jak najwięcej spraw załatwić. Przeczytane książki oddałam, nowe, przygotowane dla mnie, odebrałam i jeszcze zostawiłam chyba z 10 książek, które mogą zainteresować innych (a zwłaszcza inne) wypożyczających (kryminały, romanse i książki z historii XX wieku). Tyle energii z siebie wykrzesałam, że aż się nie mogłam poznać. I przypomniałam sobie, jakie to przyjemne uczucie , być w działaniu, w kontaktach, interakcji z innymi, załatwić wszystko z pozytywnym skutkiem. Tak wypełnić dzień :)

A poza tym w ogrodzie, mimo nocnych chłodów rosną mi jeszcze i dojrzewają fasolki posiane w połowie lipca i  pomidory, moje samosiewki (z kompostu, którym użyźniłam grządki warzywne). Pozwoliłam im rosnąć, gdzie same chciały (pomiędzy rzędami fasoli, wśród selerów, obok ogórków), wyrosły piękne, różnych odmian, udały się nadspodziewanie. Teraz to zaczerwienią się w domu nawet te zielone z krzaków (gdyby nagle zapowiedzieli przymrozki, z tą tegoroczną szaloną pogodą nigdy nic nie wiadomo).  Ale ponoć ma być jeszcze całkiem ciepło, dobrze by było :) No i kwiatki, mizerne już, ale na bukieciki starczy ich jeszcze przez jakiś czas.



14 komentarzy:

  1. Nie wiem jak Ty, ale ja do pełni szczęścia potrzebuję ruchu. Bezczynność mnie dobija! Płaszczenie tylnej niewymownej, które mnie dopadło wskutek kontuzji jest szalenie frustrujace. I nic nie jest w stanie tego zmienić, nawet obsługa przez własną Progeniturę!
    Dlatego nie dziwię się Twojemu zadowoleniu z wyjątkowej aktywności. Zwłaszcza, że dała miłe efekty!
    Ogród jesienny musi u Ciebie teraz pięknie wyglądać! Te pomidory rosnące sobie chaotycznie, to ponoć najlepiej smakują!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogrodzie akurat mizerota, nie ma efektu wizualnego. Tyle, ze w końcu ten trawnik -łąka się zieleni. kwitły na nim jeszcze krwawniki młode, ale cóż A. musiał kosił łąkę. I wygolił. Liście na drzewach jeszcze zielone, jeszcze jakby lato ;) A ja bardziej ślimak, czy żółw jestem, nie zając. Lubię statyczne odpoczywanie (ale też do czasu) ;) Serdeczności!

      Usuń
  2. Faktyczne, taka aktywność podziałała jak balsam na psychikę. We wszystkim musi być równowaga, ja z kolei mam tyle aktywności wszelakiej, że marzę o poleżeniu na kanapie przy dobrym filmie...na kawę z koleżanką umawiam sie od 3 tygodni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to jest: jedni nie mają co robić długi czas (czyli ja), a inni nie wiedzą "w co wpierw ręce włożyć", jak mawiała moja mama ;) Kanapka i książeczka, i kawa z mężem, to to czego sobie nie odmawiam :)

      Usuń
  3. na mróz to i ja nie czekam bo pomidorów zielonych mnóstwo.....trzeba będzie je pozrywać, w ciemności dojrzeją, ale smak dla mnie już inny niż te dojrzałe na krzaczku....a ruch to przedłużanie sobie życia...wróciłam na szlak kijkowy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie za bardzo lubię sie ruszać, to pewnie kwestia serca i uczucia zmęczenia. Ale wiem, ze trzeba. No a pogoda wredna, co z tego, że w dzień +22st., kiedy w nocy ledwie +5!(oczywiście bardzo dobrze, że jeszcze można się ogrzać w słońcu). Ale to nasz klimat, nic się nie da z nim zrobić ;)

      Usuń
  4. Doskonale Cię rozumiem Haniu. Często wydaje mi się, że jesteśmy takie podobne do siebie.
    Więcej napiszę w liście

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem udaje nam się spotkać "pokrewną duszę"
      :) Czekam :)

      Usuń
  5. Energia w działaniu a nawet w zwykłych czynnościach jest bardzo dobra.
    Dodaje nam skrzydeł.
    A kiedy zjedziesz do stolicy??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnam być 14 i 15 października (bo wtedy A. jedzie służbowo, ale dokładnie dam jeszcze znać) :) Ściskam ! (we wrześniu nie dałam rady, także z powodu kotka).

      Usuń
    2. Nie będzie mnie w W-wie od 18 do 20 pażdziernika, więc koniecznie bądż tego 14-15.
      Czekam na informację.

      Usuń
  6. Rozumiem Cię.
    Jestem osobą aktywną i dlatego przygnębia mnie, kiedy z powodu choroby nie jestem już taka energiczna.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy9/15/2020

    Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń