poniedziałek, 28 października 2019

Końcówka

Ciepła Złota Jesień definitywnie się skończyła. Było długo pięknie. W moim ogrodzie już ostatnie prace porządkowe przed zimą. Jeszcze wczoraj było ciepło. I choć chmury gromadziły się od południa na północnym zachodzie nieba, przyjemnie się pracowało w ogrodzie przy +18 stopniach. Potem przyszedł deszcz i ochłodzenie, i mamy jesienną szarugę.
Zawsze wybiegam myślą do przodu, zawsze martwię się na zapas. i dlatego nie lubię jesieni, bo wiem, że ta nielubiana słota przyjdzie na pewno. Nie zmienię się nagle w optymistkę, ale, jak pomyślę, że w tych tropikach mają taką nudną pogodę: upał bez deszczu albo upał z deszczem, to nie jest tak źle, że u nas przynajmniej jakieś urozmaicenie i 4 pory roku ;)
Na koniec października moje jesienne remanenty i to, co ładnego jeszcze w ogrodzie zostało.


Ta begonia, to ponoć roślina jednorazowa. U mnie kwitnie już po raz drugi, od wiosny .


Ostatni kwiat malwy samosiewki. Były dwie rośliny, kwitły przez całe lato, do teraz.


Jedyny ciemiernik aż prosi się o towarzystwo kilku "kolegów". Pomyślę o tym.


Kanny rosną i kwitną nadal, muszę pilnować prognoz pogody i przed większym przymrozkiem je wykopać. Na razie żal .


I ostatni już (zapewne) tak bujny bukiet :)

P.s.
W najbliższym wpisie pokażę potrawę z fenkułem. Smaczne, mało znana u nas warzywo śródziemnomorskie :). 
Do następnego!

wtorek, 22 października 2019

W Ogrodzie Botanicznym w Poznaniu

U znajomej na blogu przeczytałam ostatnio o krakowskim Ogrodzie Botanicznym. Dostojny, historyczny, okazały.
Nasz poznański Ogród nie może poszczycić się tak długą historią i tak wielkim terenem.
Jeszcze za czasów zaborów utworzono w moim mieście ogród botaniczny. Mieścił się on wtedy blisko dworca kolejowego, prawie w centrum miasta. Zaczątki tego ogrodu pochodzą z 1836 roku. Do 1925 roku pełnił funkcję miejskiego ogrodu botanicznego. Dziś to Park Wilsona, wpisany na listę zabytków.
Obecny Ogród Botaniczny Uniwersytetu Adama Mickiewicza otwarł w 1925 roku prezydent Wojciechowski. Dziś Ogród zajmuje powierzchnię ok. 22 ha.
Tyle o historii. Dziś to placówka naukowo-dydaktyczna i park ogólnie dostępny, a wstęp bezpłatny.
Wczoraj było cudnie, cały dzień. Tak dawno nie byłam w tym miłym memu sercu ogrodzie, że postanowiłam odwiedzić  go, kto wie czy nie w jeden z ostatnich ciepłych i pięknych dni tego roku.
Dotarliśmy do Ogrodu po południu, więc słońce stało już nisko, wszędzie jesień, melancholia...


Historyczne pergole.



Fontanna tancerki , w głębi pawilon Ekspozycyjno-Dydaktyczny (i kawiarnia).



A to widok w druga stronę :)

Głaz narzutowy - pomnik przyrody, jeden z wielu eratyków* w Ogrodzie, najokazalszy (130 ton!), przywieziony tu z Pomorza Zachodniego w 1994 roku (transport trwał 5 dni, a przygotowania do drogi - 3 miesiące!).

Tu z widokiem na kwitnące astry krzaczaste.


Najpiękniejsza z odmian.

Piękna trawa pampasowa, a po prawej zimowity ( ale widok nie powala).


A tu ładnie przebarwione młode miłorzęby. To właśnie w Poznaniu na UAM  wyhodowano nowe polskie odmiany miłorzębów m.in. "Władysław Łokietek", niewielkie drzewo, o krępym pokroju, z drobnymi liśćmi i "Kazimierz Wielki", drzewo wysmukłe z bardzo dużymi liśćmi :) Rosną te drzewa w nowej części ogrodu.


I jeszcze moje ulubienice :)



Jesienne róże jeszcze kwitną w najlepsze :)

* eratyk - kamień, skała, głaz, głaz narzutowy.

P.s
Kiedyś wspominałam, że w młodości dostałam zbiór pięknych serwetek od znajomej Węgierki. Teraz likwidując (jakie straszne słowo) dom po rodzicach znalazłam pudło serwetek z dawnych lat. Owszem są ładne, cieniutkie, ale teraz i u nas można kupić, co się tylko zamarzy. Jeśli ktoś byłby zainteresowany serwetkami, to z radością oddam. Ja nie robię decoupage, a wyrzucić żal.


Próbka

piątek, 18 października 2019

Złota jesień

Nie twierdzę, że kocham jesień, ale na pewno bardzo lubię październik, taki , jak teraz, ze słońcem, ciepły, czerwono-złoty, rudy. Po tegorocznych, bardzo wczesnych przymrozkach z dnia na dzień jest na drzewach coraz mniej liści. A na ulicach, na trawnikach, w parkach - coraz więcej. Takie dywany z opadłych liści.


I lubię te kolorowe jesienne drzewa, te szeleszczące pod butami liście, lubię to nienachalne słonko, które jednak nadal grzeje, lubię orzechy włoskie (w tym roku kiepsko, w porównaniu z zeszłym) i laskowe (ha, uzbierałam cały kilogram, tym razem po raz pierwszy tak dużo) , te późne jabłka, najsmaczniejsze tuż po zerwaniu  i ostatnie, bardzo słodkie winogrona.


Tak, jesień ma w sobie dużo uroku. Ale do czasu... na razie nie będę psuć nastroju, na marudzenie przyjdzie pora ;)
Dziś na drugim ogrodzie zauważyłam, że drzewa owocowe są już nagie, wszystkie liście opadły. Także winogrona, na które nie znalazłam wcześniej czasu, w większości albo opadły, albo osy je zjadły.


 Ucieszył mnie jeden, jedyny grzybek, znaleziony przy mojej ścieżce, rozczuliła kotka sąsiada, która zawsze przychodzi się przywitać, gdy przyjeżdżam na tamten ogród. To taki pieszczoch, bardzo lubi być głaskana, a ja jestem spragniona dotyku miękkiego kociego futerka. Miód na serce.
Jeszcze kwitną ostatnie kwiaty lata. Tak, lata, bo nie mam kwiatów jesiennych.


To bukiet sprzed tygodnia.

A dziś kwitną jeszcze ostatnie rudbekie, gailardie, nawłoć, nawet malwa jeszcze kwitnie, kwitną turki (i ostatnia róża parkowa, na krzaku pod oknem ).


Być może to już ostatni bukiet tego roku, tego nigdy nie wiem z góry. Mogę tylko mieć nadzieję, że to bukiet przedostatni ;)



Cieszmy się więc Złotą Jesienią, póki trwa!


środa, 16 października 2019

Warszawa subiektywnie

Byłam w stolicy tylko kilka godzin. Nawet nie chciałam robić żadnych zdjęć. Przecież wszyscy pstrykają zdjęcia, utrwalają obowiązkowe punkty zwiedzania.  Ja chciałam tylko skorzystać z przepięknej pogody, pospacerować trochę po ulubionych ulicach i spróbować  popatrzeć na Warszawę okiem turysty, który jest w tym mieście pierwszy raz. Nie powiem, że znam dobrze  Warszawę, bo nigdy tu nie mieszkałam. Owszem, znam ją z kilkudziesięciu już pobytów, zazwyczaj niezbyt długich. Najdłużej, bo tydzień byłam w Warszawie z przyjaciółką, tuż po ukończeniu 18 lat. Inne pobyty były krótsze. Zwiedzałam Warszawę z wycieczkami, z przyjaciółmi, z Moim, z wnukami, solo. Była pierwszą stolicą, którą zobaczyłam. Potem tych stolic zebrało się bardzo dużo, były też inne miasta, wielkie, duże i całkiem małe, warte zwiedzenia. Jak na ich tle wypada Warszawa?
Z żalem stwierdzam, że blado. To wielkie, przecież, miasto zupełnie nie ma reprezentacyjnego centrum. Czy MDM, już klasyka można uznać za centrum miasta? Może Aleje Jerozolimskie od Marszałkowskiej do Nowego Światu? Te niezbyt urodziwe domy z lat 50-tych i 60-tych? Przecież nie te "szklane domy" po zachodniej stronie Pałacu Kultury? Tym bardziej nie "ściana wschodnia".
A uroczy Nowy Świat?  Darzę go wielkim sentymentem, ale to ulica z małego prowincjonalnego miasta , z zachodnich rubieży wielkiego imperium. Krakowskie Przedmieście , tak, to jest salon wystawowy Warszawy. Cudownie się spaceruje tą ulicą, podziwiając pięknie odnowione zabytki, pomniki najważniejszych Polaków, nawet skwery, które jeszcze dodają urody miejscom, szczególnie w słoneczny, ciepły dzień Złotej jesieni. I popijając kawę w którejś z wielu kawiarni po drodze.
Usiadłam na jednej z ławek i musiałam, no po prostu musiałam zrobić zdjęcie pięknie odnowionemu kościołowi.


Barokowy kościół pokarmelicki, obok pałacu prezydenckiego.


A tuż przy nim Adam Mickiewicz w otoczeniu zieleni.

 Tu jest rozmach, jeszcze historyczny, ta ulica ma duszę. Ale to mało, jak na centrum stolicy.

Nie poszłam dalej na Stare Miasto. Przeszłam na Plac Piłsudskiego.
Rozległy jest ten Plac. Dawniej Plac Zwycięstwa. Jest gdzie maszerować. Stojące tu pomniki (także słynne schody donikąd) ustawiono na obrzeżach placu, aby można było na nim nadal organizować defilady, a także koncerty, imprezy masowe.


Nie chciałam robić zdjęć pod słońce, a ze słońcem tylko kawałek placu i taki, parę lat temu zabudowany, wielkim biurowcem (na pierwszym planie), w tle Teatr Wielki od tyłu.


Z całej ogromnej kolumnady Pałacu Saskiego ocalał jedynie akurat ten fragment,  gdzie już  przed wojną znajdował się Grób Nieznanego Żołnierza. Niebywałe.

Jesień w Ogrodzie Saskim, za Grobem Nieznanego Żołnierza była wczoraj prawdziwie Złota.





Po prostu pięknie...


To niegłupi pomysł - obsadzić jesienne gazony kapustą ozdobną. Nie zmarznie przy pierwszych przymrozkach, a jest kolorowa i przyciąga wzrok. Pierwszy raz zwróciłam na nią uwagę właśnie w Saskim Ogrodzie, otaczała podstawę fontanny. A potem widziałam ją w wielu skrzynkach - kwietnikach w mieście.


Warszawa, to oczywiście Pałac Kultury, wpisany już na listę zabytków, mimo młodego wieku (64 lata). Wieżowców w ostatnich latach znacząco przybyło.


A po południu jeszcze spacer nad Wisłą, rozpoczęty przy pomniku Syreny, obleganym przez kolejną wycieczkę. W tle Most Świętokrzyski.
Po spacerze jeszcze szybki lunch w restauracji Domu Nauczyciela, o poetyckiej nazwie "Nadwiślański Świt", powrót na dworzec i powrót do domu.
"Drobne"  4 godziny i tylko jedna przesiadka, i już można było iść spać po intensywnym dniu.

piątek, 4 października 2019

Pożytki z deszczu

Deszczu nie lubię (suszy też nie lubię). Ale nic nie mogę poradzić ani na suszę, ani na deszcz.
Pomyślałam sobie, że jak wyjadę z domu, to może ucieknę od deszczu? Ale gdzie tam! Z deszczu pod rynnę. Bo nie wyjechałam daleko, nie do ciepłych krajów tylko do innego województwa i to jeszcze na północ od domu. 4 dni deszczu, to mogłoby zdołować najbardziej optymistyczną osobę.  A ja jestem sceptyczką. Ale co zrobić.
Ten hotel zamówiłam jeszcze w czasie suszy. Zwykle początkiem października bywało u nas Babie Lato. Ale nie w tym roku. Raczej listopadowo się zrobiło. Trudno. Miałam ciekawą książkę, w hotelu było ciepło, jedzenie było rewelacyjne, a pani masażystka w gabinecie SPA - profesjonalna. Tyle mi wystarczyło do relaksu.
Dla chcących - bilard, kręgle (za opłatą), ping-pong, piłkarzyki, basen. Mój skorzystał, ja tym razem nie. Ale nie musiałam się martwić o "byt", miałam cały ten czas do swojej dyspozycji, nie narzekam.


To nie noc, to dopiero 18.00 w deszczu.

 Raz, tylko raz, wychynęłam z ciepłego wnętrza na krótki spacer nad pobliskie jezioro, żeby zobaczyć zmagania Mojego z naturą. Deszcz przestał padać, tylko mżyło ;) Powietrze świeże, ale pachniało ciągle deszczem i jesienią.


Jednak z ryb (hobby Mojego) nic nie wyszło. Gdy tylko przestało lać szedł łowić. I nic, ryby spały chyba. Był zawiedziony.
Na basen nie miałam ochoty, za dużo tej zimnej wody wokół.
A jakuzzi akurat było w konserwacji.
Hotel w ramach rekompensaty za brak urządzenia zafundował gościom poczęstunek.
W pubie, o pretensjonalnej (bo nie po polsku) nazwie Hunter Pub z równie pretensjonalnym wystrojem, w piwnicy (to nie ja tam chciałam iść) dostaliśmy herbatę z konfiturą i jabłecznik.


Ze względu na aurę wolałabym chyba jacuzzi (żeby się wygrzać), bo ten jabłecznik był jedynie poprawny, a konfiturę z czarnej porzeczki robię lepszą (ale marudzę, to chyba przez ten deszcz).
I marudziłabym może więcej, gdyby nie spotkanie z dawno niewidzianą blogową znajomą.
A znamy się już 14 lat! Tyle lat już piszę blogi (nie z mojej winy musiałam 2 razy zmienić adres).
Było serdecznie miło i oczywiście za krótko! A łaskawy deszcz przestał po południu padać.


Poszłyśmy na spacer nad jezioro, cisza i spokój. Mój wędkarz oczywiście poszedł wędkować, a jednak jezioro Charzykowskie okazało się być równie uśpione, jak poprzednie jezioro Szczytno. Mój  był rozczarowany - ani brania.
A jakie pożytki z deszczu?  Grzyby! Bez deszczu nie rosną.
W zeszłym roku podobno  w październiku pojawiły się grzyby, nie widziałam, nie byłam na grzybach. Już 2 lata nie miałam przyjemności w rwaniu grzybów, gdy trafiłam do lasu, to nachodziłam się i wróciłam do domu z mizerną garstką grzybków.
Teraz, wracając od znajomej do domu przystanęliśmy w jednej z leśnych dróg, całkiem blisko szosy. Było mokro po deszczu, ale nie padało, zbliżał się zmierzch. W ostatnim dziennym świetle znaleźliśmy przez niecałe pół godziny mnóstwo podgrzybków, dosłownie trzeba było uważać, gdzie się nogę stawia, żeby nie rozdeptać grzyba. Co to była za przyjemność! I nie szkodzi, że same podgrzybki. Były świeże, zdrowe, zgrabne, dużo małych, do octu :)


Nie mogłam się oprzeć, musiałam zrobić zdjęcie jeszcze w czasie zbierania. Na koniec z kosza się już "wylewało".
 No fajnie. Zbiera się przyjemnie, ale trzeba te grzyby jeszcze oprawić, zagospodarować i to jak najszybciej.
Wróciliśmy już w nocy i na drugi dzień pracowałam z grzybami: na obiad, z masełkiem i śmietanką,  w ocet, na susz, ładne zgrabne dla syna, ok kilograma, resztę pokroiłam, obgotowałam i część zostawiłam na dzisiejszą zupę, część zamroziłam.


 Uff, przeszło 4 godziny zajęły mi te prace (w sumie). Chyba już nie chcę w tym roku iść na grzyby. No chyba, żeby ktoś zapewnił mnie, że znajdę prawdziwki, wtedy tak, z chęcią. I że będzie piękna słoneczna ciepła pogoda . Ale nie znamy prawdziwkowych miejsc, więc kto wie, czy jeszcze się zdecyduję na kolejne grzybobranie. Życzę Wam i sobie  jeszcze pięknej ciepłej Złotej Jesieni!