poniedziałek, 29 lipca 2019

Susza

Słyszę, czytam o nawałnicach, burzach, ulewach, zalaniach. Ba, wczoraj musiałam przebierać moich gości w suche rzeczy, bo gdy wysiedli z pociągu 5 kilometrów od naszej wsi, to gwałtowna ulewa zmoczyła ich do suchej nitki. A u nas NIC,  nawet jedna kropla nie spadła!! To jak klątwa jakaś, jak plaga. Nawałnice, zalania są medialne, o suszy nękającej środkową Wielkopolskę mówi sie tylko w programach dla rolników. A straty nią spowodowane będą znacznie kosztowniejsze, niż jedno, czy kolejne zalanie.

Z tej kukurydzy ziarna nie będzie (a i kiszonka dla krów wyjdzie mizerna). To pole za moim domem.

I tak trwa ta susza od prawie dwóch miesięcy (i w szerszym zakresie, od co najmniej dwóch lat). Jeśli cokolwiek spadło mokrego z nieba, to było tej wody mniej, niż deszczomierz zdołał pokazać (pewnie do rana zdążyło wyparować). Pożytek niewielki, ale trochę opadł kurz i pył ziemny.
Wiem, na pogodę nic nie można poradzić. Należy pokornie i cierpliwie czekać, i próbować minimalizować straty podlewając to, co najpilniejsze. Wszystko łaknie wody. A woda kosztuje, coraz więcej z roku na rok. I jest jej coraz mniej. Należałoby ją oszczędzać. Wręcz wydano zakaz podlewania ogródków przydomowych aż do godziny 23.00. Ale jak patrzeć spokojnie na zmożone gorącym słońcem warzywa, które lada chwila wydadzą plon, jak ich nie podlać wieczorem? Upraw mam niewiele, ale kwiaty, to przeważnie byliny. Jak wyschną, to nie wiem, czy nie bezpowrotnie. Żal, bo potrzeba czasu, żeby byliny się ładnie rozkrzewiły.
Mam też drzewa owocowe, które zaczynają zwijać liście. Śliwy, które powinny dojrzeć w sierpniu, pewnie nie doczekają zbioru, jak w zeszłym roku, gdy wszystkie opadły przed dojrzeniem (nie doczekawszy sie deszczu). To nieporozumienie, żeby podlewać duże i w sile wieku drzewa. Zwłaszcza, że nie ratuje to owoców (jak pokazał zeszły rok). Ale podlewamy, żeby te drzewa uratować, ocalić przed wyschnięciem. Łąki - trawnika nie podlewamy, za dużo tego, nie mamy rozprowadzonych rurek z automatycznym podlewaniem. Nie było takiej potrzeby jeszcze 2 lata temu. No i tu jest wieś, a my nie mamy ambicji utrzymywania ogrodu botanicznego (pieniądze za wodę wole wydać na wyjazdy). Tak sobie marudzę, bo po codziennych podlewaniach jestem zmęczona i zniechęcona (tak niewiele to daje). A upały nie chcą ustąpić i słońce pokazuje swoją niszczycielską siłę.
Czy jest to rzeczywiście ostatni rok, z pięciu upalnych lat, jak twierdziła pani meteorolog w TV? Oby. A może ta zmiana, jeśli nastąpi, wcale nie będzie korzystniejsza? Pamiętam takie bylejakie lato-nie lato (1978 rok), chłodne i zachmurzone (tak zapamiętałam ówczesny sierpień). Ani słońca, ani deszczu. I  te temperatury rzadko przekraczające +20 st. Takiego lata wcale bym sobie nie życzyła.
No ale, nic nie poradzimy na klimat. Jest, jaki jest. Jak mi już ten polski mocno dopiecze, to uciekam w inne klimaty. A jak mnie podlewanie zmęczy, to spróbuję wykorzystać ciepło i lato do wypoczynku nad jakąś polska wodą ( tylko i tak nie opuści mnie  myśl, że moje rośliny nie dadzą sobie rady bez mojej pomocy).
Ale żeby nie narzekać tak bezproduktywnie, to jednak to ciepło ma swoje plusy (dla roślin).

 Pomidory nie są może przesadnie duże, ale plenne nad wyraz i nadal rosną (owoce), no i już dojrzewają. jest szansa, że zaraza ziemniaczane ich nie zgryzie (co następowało zwykle w latach z większą ilością opadów). Oczywiście codziennie je podlewam.


Także winogrona dobrze się mają, liście zdrowe, grona wyjątkowo duże, owoce jeszcze powinny urosnąć, dojrzeją dopiero za miesiąc. Podlewam tak raz na tydzień, jak mi się ich "żal zrobi".


A milin nic sobie z suszy nie robi. Nie podlewam go wcale, a on kwitnie i wspina się coraz wyżej na  sąsiedzkie iglaki.

A jeszcze dzięki ciepłej pogodzie dojrzały mi brzoskwinie na drugim ogrodzie (u mnie zmarzły wiosną, mam z tych wczesnych - jedną !) Na zdjęciu resztki, po "najeździe" rodzinki.

I jeszcze wykorzystując upał do niewychodzenia z domu (pełne zacienienie, żeby nie wpuszczać upału do środka) - zrobiłam szybki dżem z ciemnych mirabelek, bo też opadają na potęgę, na szczęście już dojrzałe.
I teraz czekam na ochłodzenie i deszcz!
Deszczu, deszczu, !!! Może znacie jakieś tajne zaklęcia? ;) Bardzo by się przydały!!!

czwartek, 18 lipca 2019

Najpiękniejszy - Stary Rynek w Poznaniu :)

W mojej bardzo subiektywnej ocenie, w moim prywatnym rankingu rynków w Polsce, Stary Rynek w Poznaniu zajmuje miejsce najwyższe. Nie może być inaczej, bo patrzę na Stary Rynek sercem.  Poznań, moje rodzinne miasto, najpiękniejsze i ukochane. I wcale nie chcę być obiektywna. Doceniam, podziwiam, lubię wiele rynków (zazwyczaj starych), ale tylko ze Starym Rynkiem jestem związana emocjonalnie. W poznańskim Ratuszu brałam ślub, w historycznej Sali Odrodzenia (zwanej także Wielką Sienią), w Wadze ślub brały moje dzieci, tam też koncertowałam z chórem, do Muzeum Instrumentów Muzycznych chodziłam z niezmiennym zainteresowaniem od najmłodszych lat ( byłam uczennicą szkoły muzycznej, instrumenty fascynowały mnie). Przy okazji zawsze patrząc w południe na trykające się Koziołki na ratuszowej wieży (miłe wspomnienia z dzieciństwa).
A od przeszło 20 lat co roku w moje osobiste święta chodzę z Moim na Stary Rynek (i w okolice), żeby popatrzeć na barwny tłum, zjeść coś oryginalnego i (dawniej) wypić kawę mrożoną (ta "właściwa", dawniej tylko poznańska, to mocna, schłodzona kawa z bitą śmietaną i gałką lodów waniliowych). Jak zaczęto napój "ulepszać" i dodawać różne "cuda", a cena poszybowała w okolice 20 zł, to odpuściłam sobie te "wynalazki".
Pamiętam w zeszłym roku był o tej porze skwar, upał tym większy, że w rozgrzanych ceglanych murach. W tym roku pogoda była wyjątkowo nam życzliwa. Przyjemne +24 st., słońce i chmury na zmianę. Na zdjęciach będzie to widoczne. I jeszcze taka moja refleksja: na Starym Rynku pusto!? W porównaniu z zeszłorocznymi tłumami, ze ściskiem w kawiarnianych ogródkach, w ogóle ze szczelnie wypełnionymi ogródkami wszystkimi pierzejami Rynku, ten rok wydaje się ubogi. Czyżby opłaty wzrosły, czyżby turyści nie dopisywali? Puste place po zeszłorocznych ogródkach.  Byliśmy tam w porze późnoobiadowej, w środku tygodnia, może pod wieczór Stare Miasto się ożywi? Już
tego nie sprawdzę. W każdym razie pora na zdjęcia była w sam raz. Zapraszam na spacer po Rynku.


 "Reklamówka" - pocztówkowe ujęcie Ratusza i Domków Budniczych.


A tu Ratusz i Waga miejska w pełnym słońcu. Widok na wschód.


Tu widok na "najmłodsze" kamienice południowej strony Rynku i puste miejsca po zeszłorocznych ogródkach, z lewej Odwach.


Odwach - tak się nazywa ten budynek dawnej straży miejskiej. Teraz - Muzeum Powstania Wielkopolskiego.


Tu fontanna Apolla. W czasach renesansu w czterech rogach rynku stawiano studnie, fontanny. Do naszych czasów na Starym Rynku zachowała się tylko fontanna Prozerpiny, przed Ratuszem. Na początku XXI wieku postawiono na Starym Rynku trzy pozostałe fontanny. Apollo, to jedna z tych młodych (także na Rynku w Świdnicy widziałam zachowane 2 fontanny i ślad po trzeciej, cokół).


Tu Merkury - na północno - zachodnim rogu Rynku, w tle Muzeum Sienkiewicza w narożnej kamieniczce, która była własnością budowniczego poznańskiego Ratusza - Jana Battisty di Quadro.




A to jeszcze fontanna Merkurego z bliska.


To widok z drugiej strony, widać na wprost kamienicę J.B. di Quadro, a za nią na Wzgórzu Przemysława wymyślony, całkiem "świeży" zamek książęcy Przemysła I i II, "gargamel",  jak go przezwali mieszkańcy Poznania. Chociaż widok z wieży zamkowej na Poznań - bardzo ciekawy i rozległy.

A to najstarsza z fontann - fontanna Prozerpiny i fragment frontowej ściany Ratusza (renesansowy,  z lat 1550-60).

Tu wzdłuż wschodniej pierzei Rynku widok na poznańską Farę (barok).


A tu wschodnia pierzeja  i najstarsze kamienice Rynku, z gotyckimi szczytami. I ja w tle :)


Wieża z zespołu dawnego Kolegium Jezuickiego (do tego zespołu należy też kościół farny, tuż obok). Przez bramę widoczną na wprost - wejście na dziedziniec Urzędu Miasta - miejsce letnich imprez kulturalnych.


I jeszcze "zapomniany poeta" Klemens Janicki, wychowanek poznańskiej Akademii Lubrańskiego. No, cóż, pisał po łacinie. Gdyby był bardziej nowoczesny i odważny, i wzorem Reya i Kochanowskiego , pisał po polsku wszyscy by go pamiętali (pomnik przy ul. Masztalarskiej, przed wejściem na Rynek).
Zapraszam Was do Poznania! Tu jest ciekawie! :)

wtorek, 16 lipca 2019

Za Tęczowy Most...

Za Tęczowy Most odeszła dziś moja przyjaciółka od 18 lat, Szmatka, mała koteczka. A smutek i pustka takie wielkie...

Zawsze będziesz w moim sercu!

piątek, 12 lipca 2019

Tarta, a może quiche?

"Dawno temu", w latach dziewięćdziesiątych (XX wieku) francuscy gospodarze poczęstowali mnie bardzo smaczną potrawą. Nie wiem, czy nazwali ją tartą, czy quiche'm. Tej drugiej nazwy na pewno nie znałam i nawet gdyby ją wymienili, to nic dla mnie nie znaczyła, nie zapamiętałabym. Założyłam więc, że jadłam tartę (bo, co prawda tarty też wtedy nie znałam, ale nazwa była już znajoma).
Poprosiłam o przepis: "ach, to bardzo proste danie". "Kupuje się w sklepie spód do tarty, kupuje się cebulę, przygotowaną na tartę i tylko w domu dodaje się szklankę śmietanki, roztrzepane jajko i żółty ser, utarty, też można kupić gotowy". Noo! U nas wtedy nie było spodów do tarty (nawet spodów do pizzy, ani ciasta francuskiego jeszcze nie sprzedawano). Cebuli posiekanej na tartę i teraz się nie kupi. To zaczęłam robić w domu tartę (quiche?) sposobem "gospodarczym".
Ciasto z przepisu na kruche ciasto, cebula rozdrobniona robotem kuchennym (ręcznym), ser (typu gouda) utarty na grubej tarce, śmietanka 30% i jajko - normalka. Ile sera? Na oko, z 10 dag? żeby było gęsto. I robiłam tę tartę od czasu do czasu przez parę lat. Potem zarzuciłam, poszła w zapomnienie (okropnie kaloryczna, tłusta i niezdrowa).
Wczoraj po wykopaniu pierwszych 10 dorodnych cebul, mając w zapasach jeszcze kilka, zaczęłam myśleć (wymyślać), co z nimi zrobić. Ja nawet dość lubię smak cebuli (tylko nie na surowo i bylebym nie czuła, że ją gryzę, czyli musi być rozgotowana albo przetarta), moja wątroba, niestety, nie przepada za cebulą. Przypomniałam sobie o tarcie cebulowej i postanowiłam wrócić do tego dania,  robiąc, oprócz nadzienia cebulowego, także nadzienie pieczarkowe.
Może to danie i jest tłuste i niezdrowe, ale jakie smaczne! I sycące.


Wzięłam trochę za dużą formę i placek wyszedł płaski.
W internecie przeczytałam, że tarty i quiche, to dwa różne rodzaje placka na kruchym spodzie. Tarty są raczej na słodko, z owocami. Bywają też wytrawne , z farszem warzywnym  i najczęściej piecze się je w formach z pofałdowanym brzegiem . Natomiast quiche (kisz) to placki wytrawne, z różnym nadzieniem, zalewane masą śmietanowo-jajeczną, pieczone w dość głębokiej, okrągłej formie.
Wychodzi więc, że ta moja "tarta", to jednak quiche. Jak zwał, tak zwał, było danie na obiad, smaczne, pożywne (aż za) i całkiem szybkie w przygotowaniu. Po zjedzeniu "na wszelki wypadek" zażyłam "rapacholin" (żeby nie było kryptoreklamy - nazwa krążąca wśród ludzi).

A to moje tegoroczne floksy. To ze 2 tygodnie temu. Nadal kwitną, choć już przekwitają, nadal pachną urzekająco. A do tego pachną moim dzieciństwem :)

niedziela, 7 lipca 2019

Rynek w Gostyniu

Właśnie wróciłam z Gostynia, miasta bliskiego memu sercu. To miasto powiatowe w południowej Wielkopolsce ma długą i bogatą historią. Prawa miejskie otrzymało za zgodą Przemysła II w 1278 roku. Dziś liczy prawie 20 tys. mieszkańców , ale jest to niestety, tendencja zniżkowa (w latach 80-tych liczył 25 tys.). Do Gostynia jeżdżę od najwcześniejszego dzieciństwa. I jestem bardzo szczęśliwa, że nadal mam tu bliską rodzinę.


Rynek gostyński nie jest udany. Taka jest brutalna prawda. Zrobiono już chyba wszystko, co dało się zrobić, żeby zrewitalizować ten rozległy plac, ułożono nową, granitową nawierzchnię, postawiono na nowo (po okresie przerwy w czasach PRL) pomnik Chrystusa na okazałym cokole, zainstalowano ciekawe fontanny, postawiono ławki i leżanki z jakiegoś odpornego na deszcz drewna, zorganizowano punkty gastronomiczne na Rynku, ze stolikami i parasolami, zadbano o zieleń i kwiaty na Rynku. I on jest całkiem sympatyczny dla mieszkańców i turystów, ale ładny nie jest. Ten Rynek jest duży. O wiele za duży na tak małe, niegdyś miasteczko. Duży Rynek, to ambitne plany i aspiracje dawnych włodarzy miasta. Ale z planów niewiele wyszło. Domki przy Rynku są niskie i dość młode. Tylko kilka domów jest wyższych, niż jednopiętrowe. Zniszczenia wojenne także zrobiły wyrwy w zabudowie Rynku. Teraz wstawiono tam współczesne "plomby".
Jedynym naprawdę przyciągającym wzrok budynkiem w zabudowie Rynku jest Ratusz, pięknie odnowiony w ostatnich czasach. Jak przeczytałam na ozdobnej tablicy informacyjnej (jest ich bardzo dużo, przy każdym ciekawszym miejscu w mieście) - Ratusz powstał z dwóch sąsiadujących ze sobą budynków - siedziby burmistrza i budynku Rady miejskiej, w 1910 roku.






 




Najstarszym zabytkiem miasta jest późnogotycki  kościół Św. Małgorzaty,z XIII-XVIw., leżący nieopodal Rynku. Od zawsze fascynowała mnie ta budowla, dla dziecka była czymś zbliżonym do zamku (zwłaszcza, że w Poznaniu widywałam zupełnie inne kościoły).





W tym kościele moi rodzice brali ślub, może dlatego jest mi bliski.

Na gostyńskim Rynku jeszcze w latach sześćdziesiątych (XX wieku) odbywały się targi, co wtorek i piątek. Skrzypienie kół chłopskich furmanek, stukot końskich kopyt budził mnie w dzieciństwie, gdy spędzałam wakacje u babuni, przy głównej ulicy miasta. Często chodziłam z babunią na targ, kupić wiejskie masło, sery, zobaczyć żywe kury, koguty i kaczki, bywały też króliki i nawet kozy. Co za frajda dla miastowej dziewuszki!
Teraz targ nadal odbywa się we wtorki i piątki (wielowiekowa tradycja, rzecz święta) i zaraz za rogiem Rynku.
Nie odmówiłam sobie tej przyjemności i też poszłam na targ. Można tu teraz ubrać sie od stóp do głów, wyposażyć mieszkanie (co najmniej w firanki, dywany, bieliznę pościelową, sprzęt AGD i zastawę stołową), taki market pod chmurką. No i oczywiście zaopatrzyć się w świeże i tanie owoce, warzywa i kwiaty (a także miody prosto z pasieki i jaj od "szczęśliwych" kur).




Taki koloryt lokalny. Ale nie to, co kiedyś ...
Jak już byłam w Gostyniu, to zrobiłam jeszcze kilka zdjęć , nieco dalej od Rynku ;)


To poewangelicki kościół Św. Ducha. w stylu neorenesansowym, całkiem młody, ale już zabytek (1909r). Pięknie odnowiony.


To do tego kościoła wiele lat z rzędu, jako dziecko chodziłam  w Niedziele Wielkanocne na mszę na 9.00. I jeśli zaśpiewano "Otrzyjcie już łzy płaczący", moją ulubioną pieśń wielkanocną, to byłam radosna i nie żal mi było godzinnego stania, a gdy nie wybrano tej pieśni, to się dąsałam i byłam mocno zawiedziona. Pamiętam to do dziś.
Tuż obok kościoła - Starostwo Powiatowe, budynek z końca XIX wieku. Tutaj przed wojną pracowała moja babunia, a zaraz po wojnie moja mama (jeszcze jako panna).

Naprzeciw Starostwa - Liceum Gostyńskie, a przed wojną Gimnazjum. Budynek powstał w 1924 roku ze składek społecznych. W czasie wojny budynek spłonął, a mieszkańcy znów zrzucili się i odbudowali swoją szkołę w dawnym kształcie. Na frontonie napis "Bogu i Ojczyźnie Odrodzonej".

Na zakończenie - mała próbka sesji fotograficznej, którą mi na Rynku , dla poprawienia nastroju zrobiła moja kochana M. Ślicznie Ci dziękuję !!


środa, 3 lipca 2019

Wielkopolskie Rynki. Dziś Pobiedziska i Kostrzyn

Miasto bez Rynku, to pół miasta. To taka moja bardzo subiektywna opinia. To też patriotyzm lokalny, bo we wszystkich wielkopolskich miastach i miasteczkach są rynki. A rynek, to (zazwyczaj) serce miasta, historyczne centrum, świadczące o długiej historii miasta. Miasta bez rynków, to miasta młode (jak np. Łódź), a ja kocham miasta z historią, z korzeniami.
Może powinnam zacząć od najpiękniejszego, największego i rodzinnego Starego Rynku w Poznaniu. Ale dawno na nim nie byłam, nie mam najnowszych zdjęć . Nadrobię to już niedługo. Tradycyjnie w połowie lipca, co roku od przeszło 20 lat jedziemy na Stary Rynek, żeby odznaczyć nieco bardziej świątecznie moje kolejne urodziny. Zatem będzie relacja z poznańskiego Starego Rynku już wkrótce.
A dziś bliskie mojemu sercu Pobiedziska i bardziej oficjalny Kostrzyn, moje miasto gminne.
Oba miasta dzieli 10 km, zaledwie. Łączy Szlak Piastowski i długa historia (w tym samym czasie uzyskały prawa miejskie). I są podobnej wielkości. Oba są miastami gminnymi w powiecie poznańskim.
Pobiedziska powstały w 1048 roku. Założycielem miasta był Kazimierz Odnowiciel, który stoczył ponoć w tym miejscu zwycięską bitwę (pobieda - zwycięstwo). Tak głosi napis na ozdobnej tabliczce na Rynku. Ale prawa miejskie Pobiedziska uzyskały w 1257 roku.
Właśnie Rynek w Pobiedziskach jest sercem i centrum miasta.
Są tu sklepy, hotel, restauracja, wyśmienita cukiernia i od tego roku także kawiarnia, na rynku jest sezonowa lodziarnia. Duży ruch, dużo zadbanej zieleni, pomniki, fontanna. I widok na najstarszy i najcenniejszy zabytek Pobiedzisk - kościół Św. Michała Archanioła z przełomu XIII/XIV wieków.




Znam Pobiedziska od przeszło 30 lat. Nasza dacza (teraz mój drugi ogród) leży w tej gminie, zaledwie 5 km od miasta. We wszystkie wakacje bywaliśmy często z dziećmi w Pobiedziskach na zakupach i w cukierni. Cukiernia Grzeczki od powojennych czasów wytwarza wspaniałe ciasta, placki, torty i lody. I ciągle jest firmą rodzinną, już chyba w trzecim pokoleniu.
Chyba się jeszcze nie zdarzyło, żebym będąc w Pobiedziskach nie kupiła jakiegoś ulubionego ciasta "u Grzeczki".

Tu właśnie cukiernia i obok kawiarnia Grzeczki.

W Pobiedziskach, jak na wielu wielkopolskich Rynkach pomnikiem uczczono pamięć mieszkańców Pobiedzisk, poległych w Powstaniu Wielkopolskim.

A tu Kazimierz Odnowiciel i jego wojowie odpoczywają po zwycięskiej bitwie nad wodą. :)

I jeszcze jedno ujęcie fontanny.


Na środku Rynku pomnik Chrystusa, częsty element wystroju rynków.

Jeszcze jedna ozdoba Rynku i kościół w tle (miejsc parkingowych zawsze za mało, przybyszom bardzo trudno zaparkować, dziś musiałam dwa razy objechać Rynek i okoliczne uliczki, żeby znaleźć miejsce, wszyscy chcą do miasta, na Rynek).
Kilkadziesiąt metrów od Rynku znajduje się Urząd Miasta i Gminy, taki współczesny ratusz.


A po sąsiedzku zabytkowa poczta (od przeszło stu lat w tym samym budynku).


A tu zabytkowe zdjęcie przy poczcie. Dawniej budynek był otynkowany, to ten w głębi, widać wieżyczką. Na zdjęciu jest też kościół ewangelicki z połowy XIX wieku. Teraz to filia parafii z Rynku. Nie zrobiłam zdjęcia, bo żałość, kościół nadaje się do remontu.
Jeszcze dla porządku i statystyki - Pobiedziska liczą obecnie nieco ponad 8,8 tysięcy mieszkańców.
Pobiedziska leżą nad dwoma jeziorami, niedaleko stąd do Parku Krajobrazowego Promno.

"Mój", od niedawna, Kostrzyn nie ma tylu walorów turystycznych. A kostrzyński Rynek stale, według mnie, "niedomaga". Rynek w Pobiedziskach tętni życiem, a w Kostrzynie - "nie żyje". Nie wiem, co jest tego przyczyną? Może fakt, że Rynku w Kostrzynie nie można objechać?  Jedną z ulic, jedną stronę Rynku (zachodnią) zakończono ślepo, brak wyjazdu. Zrobiono tam parking. Ten parking na Rynku zupełnie nie pasuje, ale miejsc parkingowych nie ma w okolicy zbyt dużo. Południowa strona Rynku nie należy właściwie do Rynku, domy stoją przy głównej ulicy miasta, niegdyś przelotowej. Od Rynku oddziela ją ów parking .
  Niby na rynku jest restauracja, ale taka senna, niezbyt popularna, jest kilka sklepów, równie sennych, które ledwie trwają. Cukiernia jest w pobliżu, ale na głównej ulicy (Poznańskiej, a jakże, tej przelotowej), już poza placem rynkowym. Chodnik tam taki wąski, że nie ma szans na jakikolwiek stolik z parasolem. Ale cukiernia ma przytulną salkę z trzema stolikami (i eleganckie WC), świetną kawę w rewelacyjnie niskich cenach i smaczne ciasta. Często spotykam się tam z koleżankami:)
To cukiernia "u Pielaka".
Bardzo chciałam pokazać kostrzyński Rynek z jak najlepszej strony, ale początkowo nawet słońce mi nie sprzyjało.



Jak wiele zależy od oświetlenia:) od razu ładniej, prawda?

Na kostrzyńskim Rynku nie ma fontanny. Była, teraz zakryta czeka na lepsze czasy? (po lewej)
Jest pomnik, pamięci kostrzyniaków poległych w czasie II Wojny. Ale sąsiedztwo parkingu nie pomaga w jego ekspozycji.
Rynek w Kostrzynie z pewnością nie jest sercem miasta (choć zapewne jest jego centrum). Życie tętni w zachodniej  części  (wyjazd na Poznań), są tam markety, targ i Centrum Kultury. Rynek, to jak relikt przeszłości. Szkoda.

Kostrzyn uzyskał prawa miejskie w czasach Przemysła I, księcia poznańskiego, w 1251 roku, 2 lata wcześniej niż Poznań!(i wcześniej niż Pobiedziska). Z tamtych dawnych czasów jedyną pamiątką jest późnogotycki kościół parafialny pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła z XVI wieku.

To dosłownie od zakrystii.

A to fronton (czy raczej jego brak). Biedny, prowincjonalny. Jedyny "solidny" zabytek Kostrzyna.

I jeszcze statystyka - w Kostrzynie mieszka niecałe 10 tys. mieszkańców.

Jak się nie ma co się lubi , to się lubi, co się ma (chociaż Andrzej Poniedzielski uważał, że niekoniecznie) ;)
Ja Kostrzyn lubię, bo to porządne, czyste, gospodarne miasteczko w mojej małej ojczyźnie.