wtorek, 30 kwietnia 2019

Listy

Wiecie, że wiele lat temu, gdy dopiero wprowadzano internet i pocztę elektroniczną polscy studenci informatyki proponowali na e-mail polska nazwę "listel" - list el.ektroniczny. nazwa sie nie przyjęła, szkoda. Czy jeszcze ktoś pisze normalne listy, na papierze listowym? To jest (i dla mnie zawsze była) pewna celebra. Trzeba było zadać sobie trochę trudu , mieć ten papier listowy albo chociażby czysta mowa kartkę papieru, trzeba było przemyśleć, co sie chce napisać, bo przecież pisało się ręcznie i nie wypadało skreślać i poprawiać, w końcu trzeba było mieć znaczek i kopertę ( czyli wydać parę groszy, teraz to już są ciężkie złotówki) i znaleźć trochę czasu, żeby napisany list wrzucić do skrzynki (czy współczesne dzieci wiedzą co to). A potem, gdy korespondencja była intensywna, trzeba było poczekać kilka dni na odpowiedź (w Polsce) albo nawet kilka tygodni (gdy pisaliśmy za granicę). To czekanie miało swój rytm i swój urok. W czasach studenckich regularnie pisałam listy do przyjaciółki, która wyjechała na studia do stolicy. To był i tak najszybszy sposób kontaktu, przecież nie wszyscy mieli w domach telefony (wtedy tylko stacjonarne Tepsy), a na kwaterach studenckich najczęściej ich nie było. O komórkach wtedy w Polsce jeszcze nie słyszano (środek lat 70-tych).
 A teraz? Wydawało by się, że nic prostszego napisać mail, jak dawne listy, prywatny, do bliskich znajomych - osobisty. W tym liście to, co i w dawnych listach: trochę o swoich sprawach, czasem pytania o radę, o zdanie, zwykle pytania, co słychać u odbiorcy.
I proszę mi powiedzieć, czy jest jakaś etykieta mailowa? Zawsze mi się wydawało, że na list należy odpowiedzieć, a to znaczy nie tylko napisać swój monolog, ale też odnieść się do pytań i spraw poruszonych w mailu nadawcy. Inaczej - po co pisywać do kogoś? W końcu są jeszcze blogi ;) można, jak ktoś potrzebuje, pisać o wszystkim, absolutnie o wszystkim, i nawet nie specjalnie dbać o to, czy ktoś komentuje, czy nie (można nawet nie mieć opcji komentarza). Ja rozumiem, że nie zawsze ma się czas i ochotę odpowiedzieć na mail zaraz po jego przeczytaniu. Ale ile czasu można czekać na odpowiedź? Zwłaszcza, gdy zada się konkretne pytania dotyczące bieżącej sprawy? Gdy czekam daremnie jest mi po prostu przykro.
Bo ja ciągle się dziwię ( a powinnam już zmądrzeć na stare lata), że ludzie, nawet znajomi, postępują inaczej, niż bym się spodziewała. Gdy ktoś nie odpowiada mi na np. trzeci list, to myślę sobie, że nie ma głowy do pisania i że nie ma też ochoty mną sobie tej głowy zawracać (wiem, wiem, odzywa się we mnie rozpieszczona jedynaczka). I jeżeli sytuacja pozostaje niewyjaśniona (bo przecież są i inne komunikatory, sms-y, czy choćby bezpośrednie telefony), to z bólem serca (a czasem i bez bólu) znajomość przechodzi do historii.  Nie chcę i nie będę się narzucać. Są sytuacje wyjątkowe, o których wiem. Wtedy mam "zielone światło" na pisanie listów i nie oczekuję odpowiedzi w jakimś wymiernym czasie. A odpowiedź przyjdzie, gdy to będzie możliwe. Ale to są wyjątki, nie norma.
Tak mnie naszło, bo cierpliwość (nie tylko do listów) gdzieś mi się zapodziała.
A poza tym jest znów pięknie i tylko wody ciągle u nas za mało, bo deszcz dżdżył, a nie padał.


piątek, 26 kwietnia 2019

Cudnie!

Dzisiaj był piękny dzień. Pod każdym względem. Ale przede wszystkim było cudnie na dworze. A ja byłam niezwykle pracowita.
Pojechałam w południe do szkółki bylin po kwiatki. Szkółkę znalazłam - ogrodnictwo ogromne. Ale bylin za wiele nie mają (mają ogrom krzewów ozdobnych i drzew ozdobnych, także mnóstwo traw), ale maja sprzedaż detaliczną, dla takich szaraków, jak ja. Przede wszystkim chciałam dzielżan. Pani w kantorku mówi, że nie ma. No, rozczarowała mnie. Ale mówi, że tu jest samoobsługa i mogę sobie chodzić, oglądać i wybierać, co tylko chcę. To mi odpowiadało. Mogłam obejrzeć każdą donicę z sadzonkami, ocenić kondycję roślin i sprawdzić cenę. W każdej grupie roślin było kilka z przyczepioną  kartką z nazwą i ceną. Jak to dobrze, że jako ogrodniczka teoretyczka i osoba z natury ciekawska, znam większość łacińskich nazw bylin (mam taki katalog, gdzie wszystkie kwiaty mają nazwy alfabetycznie po łacinie i tylko polskie tłumaczenie maczkiem). Chodzę sobie, oglądam, a tu też wszystkie nazwy po łacinie, bez tłumaczenia. I cóż ja widzę : Helenium (odmiana Siesta)! No, przecież Helenium, to dzielżan ! Bardzo byłam (z siebie) zadowolona. Oczywiście wzięłam, zaciskając zęby ( 30 zł za donicę, ze sporą kępą sadzonek). Zrobiłam sobie jeszcze drugą przyjemność kupując dwie donice płomyka, czyli floksów. Ponoć biały (no trudno) i różowy (ciekawe jaki różowy). W każdej donicy co najmniej 10 roślinek (czyli potencjalnie 10 kwiatów). No i skusiłam się jeszcze na kwitnący już floks szydlasty i irysy syberyjskie, bo moje takie jakieś mizerne, w zeszłym roku mi nie kwitły. Trochę nowej "krwi" się przyda. Zapłaciłam 9 dych, bez bólu.
A potem pracowicie sadziłam nowości i okazuje się, że zajęły ostatnie wolne eksponowane miejsca. Teraz gladiole posadzę już "z widoku", bo ich widok z tarasu przysłonią leszczyny na środku "pola".  A sił na więcej rabat kwiatowych nie mam. I tak spływałam potem, bo dzień był upalny ( a sadziłam kwiaty dopiero przed wieczorem).
Wcześniej pojechałam na daczę, na mój drugi ogród,  który dla mnie zawsze będzie ogrodem Rodziców. Odziedziczyłam i nie sprzedam. Dla mnie to magiczne miejsce. Teraz dość zaniedbane, niestety. Także za sprawą zeszłorocznej suszy. Wiele posadzonych na wiosnę roślin, głównie warzyw, ale także truskawek, nie wytrzymało bez podlewania, a deszczów nie było. Tylko chwasty nic sobie nie robiły z suszy. No i drzewa owocowe, szczególnie jabłonie, zniosły suszę nieźle. I miałam klęskę urodzaju (do dziś zużywam te jabłuszka, całkiem dobrze się przechowały w piwniczce na daczy).
To miejsce ma w sobie ciepło i miłość tych, których już nie ma,  także miłość do tej ziemi. Tu spędzałam długie akademickie wakacje z Rodzicami i moimi dziećmi. Dla nich to tez miejsce szczególne. Tato dbał o ten sad i warzywnik jeszcze w dziewięćdziesiątym czwartym roku życia. Z kwiatów uznawał tylko tulipany i je hodował. Inne kwiaty, to były "chwasty", przecież nie można ich było zjeść ;) Tylko mama i ja starałyśmy się ozdobić chociażby otoczenie tarasu i ścieżkę do domu kwiatami. Wtedy poznałam trochę bylin.
A dziś na daczy była wiosna w rozkwicie.  Brzozy za płotem w wiosennej zieleni, jabłonie kwitną w pełni, na ciemnoróżowo kwitnie pigwa i jeszcze nie przekwitła wiśnia.







 Co nie kwitnie, to się zieleni. Pietruszka z zeszłego roku bujna niebywale i szczypiorek gruby i wysoki (wieloletni), bardzo mu te warunki odpowiadają (u mnie ledwo rośnie i cieńszy od sznurowadła).
Kwitną też tulipany, te wcześniejsze, czerwone i żółte już przekwitły w pełnym słońcu, te późne w odcieniach różu i fioletu, a także kilka białych i czerwonych nie dotrwają do maja. Bardzo wcześnie, już kolejny rok, skończą kwitnienie ( tradycyjnie tulipany kończyły kwitnienie około 15 maja, wtedy w pełni zaczynały kwitnąć konwalie, ale ostatnio wszystko się przyspieszyło).

Zerwałam do wazonu, bo na daczy nikt ich nie będzie oglądać (podobno ma padać i być chłodniej, to nie pojadę).
A wracając do domu podziwiałam rozległe pola kwitnącego rzepaku i czułam jego miodny zapach.

Cudnie jest na wiosnę :)

środa, 24 kwietnia 2019

Drogie hobby

Muszę przyznać, że "nie wiem, na jakim świecie żyję". A jeszcze, że chyba podrzucono mnie ze Szkocji do tej Wielkopolski, za skąpstwo.  To mi się tak nasunęło po pobieżnym dość przeglądzie cennika jedenej z internetowych szkółek ogrodniczych, z bylinami. Chciałam w tym roku trochę (trochę!) zainwestować w moją rabatę bylinowa, więc zaczęłam szukać szkółek bylin i przeglądać katalogi. Najpierw dowiedziałam się, że nieodległe ogrodnictwo w Mieście nie prowadzi sprzedaży detalicznej i mogę kupić najmniej skrzynkę kwitów jednego rodzaju za minimum 300 złotych. Odpada, nie mam miejsca na skrzynkę bylin, nawet najpiękniejszych. I nie mam zamiaru wydać 300 złotych. A katalog roślin mają imponujący - ponad 2 tysiące rodzajów i odmian bylin i traw. Mogę pojechać do wytypowanych sklepów ogrodniczych w Mieście, do których szkółka dostarcza rośliny, i co? Zamówić sobie po kilka roślin z kilku rodzajów? Może? Ale to i tak daleko, i tak bez skrzynki do przewozu owych  nie obyłoby się. Przeważnie rośliny w takich centrach ogrodniczych są w osobnych doniczkach, zwykle już wyrośnięte, czasem nawet z kwiatami. A te kwiaty w naturalnych warunkach mają jeszcze czas na kwitnienie. Bo jak teraz kwitną, to co mi zakwitnie w lipcu, sierpniu? No i nie mam pojęcia o cenach w takich centrach ogrodniczych, na pewno są "odpowiednie". Weszłam więc na stronę szkółki wysyłkowej. I tu ceny mnie zaszokowały. Taki dzielżan ogrodowy, którego nigdy jeszcze nie miałam, kosztuje średnio 10 zł za jedną sztukę. Pytanie, czy jedna sztuka, to jedna roślina i ile kwiatów wyda taka jedna roślinka? Podobno to kwiat na każdą glebę, odporny na mróz, mało wymagający. Coś dla mnie akurat. Ale jedna roślinka, to jak żadna roślinka, rabaty nie zrobi. Do tej pory byłam sobieradkiem, moje byliny wyhodowałam z nasion albo z rozsad od rodziny i przyjaciół. Smagliczkę skalną, jeżówkę, gailardię, słoneczniczki, mak wschodni, rudbekię lśniącą, złocienie (margaretki)- z nasion, orliki, piwonie, bergenie, irysy różne, tojeść kropkowaną, firletkę kwiecistą, funkie, dąbrówkę, konwalie, barwinka i pewnie parę innych jeszcze drobnych bylin - z ogrodu rodziców i od znajomych. Nie miałam potrzeby kupować, a na super odmianach mi nie zależało. Teraz chciałam pójść szerzej i " oczy mi się otwarły". Całe szczęście nie mam ambicji ani potrzeby posiadania pięknego, wypieszczonego ogrodu ( nie mam przede wszystkim sił i chęci do roboty). No i nie mam ochoty wydawać majątku na moje pole. Podziwiam śliczne, wypracowane ogrody, jak dzieła sztuki, a jeszcze bardziej podziwiam pracowitych właścicieli - ogrodników pasjonatów. Teraz popatrzę na takie ogrody także jak na kapitałochłonną inwestycję. Ale chyba każdy ma takie swoje "potrzeby", czy hobby, na które nie żal mu wydać pieniędzy. Mnie nie żal bywało pieniędzy na dobre buty, na srebrne broszki, na dobre perfumy, mapy, przewodniki, książki. Ale ile można mieć tego wszystkiego? Od pary lat drastycznie ograniczyłam zakupy przedmiotów, ogród też nie jest moim priorytetem. Ale jeszcze nie zrezygnowałam z chęci poznawania nowych miejsc. Póki siły i finanse pozwolą będę zwiedzać.
A ten dzielżan ( i może krwawnik kolorowy) być może kupię w łaskawszej cenie w pobliskiej szkółce bylin, której adres znalazłam w internecie (i oprócz adresu i godzin otwarcia żadnych innych informacji). Się zobaczy. Te byliny, to z lenistwa i niecierpliwości. Bo kanny, dalie i galtonie już posadziłam, ale wzejdą w maju. A ja chciałabym już teraz chociaż trochę więcej zieleni. Zwłaszcza, że temperatury zapowiadają nam już wysokie.

Dzielżan. Z katalogu bylin (Związek Szkółkarzy Polskich)

piątek, 19 kwietnia 2019

Na te Święta

Wiosennie nam się zrobiło, wręcz "latowo"(bo nawet nie letnio, tylko od razu gorąco - ach ten język polski).
Wiosna wybuchła kwitnącymi drzewami owocowymi i zielonymi liśćmi na innych drzewach. Wszystko kwitnie i tylko nie nadążam z podlewaniem (bo susza, pył z pół w zębach skrzypi).
Pojechałam na mój drugi ogród (po rodzicach). A tam dzicz, może jakiś dobry duch (dobra dusza) pogospodarzy tam trochę, bo nie mam sił ( posadziliśmy trochę ziemniaków, od kuzyna, ponoć bardzo smaczne i wczesne, i cebulkę , bo stale mam w głowie słowa taty "ziemia nie może leżeć odłogiem", a tam tego ugoru sporo). Ładnie na tym Polu, tak romantycznie, i niechby sobie wszystko rosło na dziko. Tylko jak znów nie będzie deszczów, jak w zeszłym roku, to zrobi się tam spalony step (jak w zeszłym roku). Niestety.
Ale na razie jeszcze jest zielono i nawet ostatnie forsycje jeszcze nie zwiędły do końca (na tamtym ogrodzie jest zwykle zimniej niż u nas, wiosna przychodzi tam później).


To już pewnie wspomnienie, przez ostatnie dwa dni słonko piekło mocno, kwiatki pewnie zwiędły.

Ten wypad na drugi ogród, to był przerywnik w przygotowaniach świątecznych.
Już tylko sałatki zrobię jutro i barszcz, i mogę świętować i  czekać na gości.:)

A wszystkim Wam, odwiedzającym mnie tutaj życzę pięknych, pogodnych, serdecznych i zdrowych Świąt!

Wesołego Alleluja!

niedziela, 14 kwietnia 2019

Przygotowania w toku

Chodzi oczywiście o przygotowania do Świąt. Sił coraz mniej, a oczekiwania rodzinki i moje własne ciągle podobne. Żeby nie denerwować się pod koniec tygodnia zbyt krótka dobą, postanowiłam w tym roku zrobić, co się da zamrozić, wcześniej. Niektóre z Was maja wprawę w mrożeniu, czytałam, że nawet rosół można zamrozić. No, to zobaczymy, czy dobrze się sprawdzę i ja w tej dziedzinie.
Zrobiłam już pasztet, z rozpędu, bo co roku robiłam. I zamroziłam. Pasztet tym razem zupełnie zwyczajny, wieprzowy z włoszczyzną. Zrobiłam też paszteciki drożdżowe z mięsem (wieprzowo- drobiowym) 35 sztuk, zamroziłam. Zrobiłam baranka z masła, na razie jednego, ale będzie jeszcze jeden, na Lany Poniedziałek. Oczywiście zamroziłam. Kiedyś w niepamiętnych czasach, kiedy jeszcze nie było w blokach domofonów (chyba za PRL-u) domokrążca - wytwórca oferował formy drewniane do baranków. Kupiłam i nigdy nie żałowałam.
Mam też już rzeżuchę. Juz kiedyś sprawdziłam, że w zasadzie tydzień wystarczy, żeby wyrosła, ale lepiej, jak rośnie trochę dłużej, wtedy wszystkie brązowe łuski z nasionek odpadną, roślinki będą czyste, zielone.


To tygodniowa rzeżucha. Mam jeszcze dwie takie miseczki. Może któryś  synek zechce. Wystawiam je na dwór, w cień, żeby opóźnić wzrost.
A dziś rzuciłam się na pieczenie babki, proszkowej. Miała być jedna średnia babka, żeby jakaś była.
Ogólnie nie szaleję z wypiekami. Zrobię jeszcze mazurek według tradycyjnego przepisu mojej mamy (w kilku blaszkach) i jeden mazurek z masą orzechową (taką makaronikową). Spód mazurków zrobię jutro albo we wtorek, masę czekoladowo rodzynkową pewnie w środę, te mazurki mogą leżeć.
A ta babka mi się "rozrosła". Myślałam, w trakcie jej przygotowywania, chyba o niebieskich migdałach. No i mnie jakoś zaćmiło. Nie spojrzałam na czas do przepisu i wsypałam cały kilogram mąki, na porcję 400-gramową. Ojojoj! Trochę mąki udało mi się odsypać, ale  była już trochę pomieszana z tłuszczem i cukrem (za późno się zorientowałam). No to dorobiłam tłuszczu, jajek i cukru i zrobiła sie podwójna ilość.

Jedna baba jest duża, dwie małe i jest (a raczej była) jeszcze foremka tzw. keksowa babki. Ale na podwieczorek przyszedł syn i pół babki z foremki już zniknęło.
Te babki ze zdjęcia, jak tylko ostygły, włożyłam do zamrażalnika.
A z tej odsypanej mąki zrobiłam mały placek z jabłkami (takimi ze słoika "na placek"). Musiał być smaczny, został zjedzony na podwieczorek (zjadłam jeden kawałek, jak zawsze, i faktycznie był smaczny).
Na sam koniec przygotowań zostawię sobie sos tatarski, sałatki  (z jajek i warzywną), żurek i barszcz (jednak nie będę żurku mrozić, ani tym bardziej barszczu). No i paschę. Może i można ją zamrozić, ale jednak wolę świeżą.
W tygodniu upiekę mięsa i też, na wszelki wypadek zamrożę, po rozmrożeniu będą, jak świeże.

A w ogrodzie czereśnie "dostały" przymrozkiem, także brzoskwinie i częściowo morele (część zawiązała owoce, ile, okaże się za jakiś czas).
Teraz kwitnie mi jedna śliwa, dabrowicka. Tolar (to późniejsza odmiana) jeszcze czeka. Czekają też wiśnie, więc może coś z nich będzie. No i zaczynają nieśmiało kwitnąć tulipany.  Ciekawe, czy w Święta mi się zaczerwienia i zażółcą przed oknem. Jeszcze tu wpadnę, a na razie tyle :)

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

W kwietniu

Nic się nie dzieje u mnie ("naprawdę nie dzieje się nic"). Ale wiosna nie czeka, rozpędza się coraz bardziej. Każdy dzień przynosi zmiany. Ciepłe dni rozwijają liście i kwiaty, chociaż noce nadal chłodne, a w tym tygodniu wręcz zimowe, jak zapowiadają (-2). Niestety, to przecież kwiecień plecień. martwię się, bo właśnie zaczęły mi kwitnąć czereśnie: czy kwiaty nie przemarzną, czy będą owoce?

Kwitną mi też brzoskwinie. Przy domu rośną szlachetna, hiszpańska, dość wczesna (początek sierpnia) i taka, co odbiła z korzenia, nieszczepiona rakoniewicka - wrześniowa.

O nie nie martwię się jakoś specjalnie. Dom nagrzany w dzień oddaje ciepło w nocy, nie powinny przymarznąć. Gorzej z tymi na "polu", tam jest w nocy chłodniej. No, ale i tak nic na temperaturę nie poradzę.

Co innego z wodą. Jest sucho, katastrofalnie sucho. Młode truskawki od południowej strony wysychają, mimo porannego podlewania. Drzewa niektóre i mniejsze krzaki w lasku nie przetrwały suchej jesieni, suchej zimy i obecnej wiosny. Wszystkie posadzone w zeszłym roku przed płotem czarne porzeczki wyschły (6 sztuk), ostał się tylko krzaczek białej porzeczki (na szczęście mam czerwoną i czarną na nóżce w ogrodzie, na spróbowanie).


Mirabelka mi kwitnie w lasku. Pamiętam, jednego roku, gdy przemarzły prawie wszystkie nasze drzewa owocowe, to obrodziła mirabelka, robiłam z niej powidła (a mirabelkę mam wiśniowego koloru).
Żonkile już powoli przekwitają, a zaczynają kwitnąć tulipany.


 Tych dużych miałam raptem 10. Widać tam jeszcze hiacynty, też już się kończą.

A to pierwszy tulipan na klombie.

Wśród późnych tulipanów pod laskiem bardzo ładnie rośnie rabarbar czyli rzewień.

Wszystko kwitnie i rozwija się :)

To jedna z moich brzóz.

A to kwitnący jesion na pustym polu sąsiada.

Poszłam spacerkiem do sklepu i po prostu musiałam Wam pokazać nasz zabytkowy drewniany kościółek z połowy XVIII wieku, z oryginalnym barokowym wystrojem, zachowanym w niezmienionym stanie od przeszło 250 lat :) I ten kwitnący krzak ozdobnej mirabelki (ma ciemne bordowe liście).  Później wysokie lipy trochę przysłonią widok, ale gdy kwitną pachnie cała ulica.
I to prawie wszystko.
Jeszcze moja stareńka schorowana koteczka, która nie poddaje się i też odżywa na wiosnę.:)

wtorek, 2 kwietnia 2019

Zastępczo - trochę więcej wiosny


Jak nie mogę sobie pomarudzić (a nie mogę, bo nie umiałam założyć anonimowego bloga), to wyjdę na chwile na moje "pole". Aż nie chce mi się tego nazywać ogrodem. A w naszych stronach mówią "wyjść na dwór", z akcentem na "na" (gdyby ktoś nie używał tego określenia). A w jakich okolicach wychodzą "na pole", kiedy chcą się przewietrzyć? Moje "pole", to niby trawnik,  drobny ugorek, pracowicie koszony przez Mojego, gdy chwasty zanadto podrosną. Jest zielono i można grać w kometkę, rzucać piłką, nawet jeździć po tym rowerkiem. Po bokach rosną "uprawy". Najdalej, przy granicy posesji jest lasek - kilka sosen, jodeł, daglezji, brzóz, jest i modrzew, i leszczyna, wiąz i jarzębina, rośnie dereń jadalny i dereń świdwa. Między drzewami posadziłam konwalie i barwinek, niby dość agresywne gatunki, ale akurat kiedy by mogły, to nie bardzo chcą się rozrastać. Na granicy lasku rośnie mirabelka i krzak agrestu (na nóżce). Nieco bliżej, w stronę domu rosną śliwy ( 4),  dwie wiśnie (jedno maleństwo zakwitnie pierwszy raz), "ukrzyżowana" jabłoń  (ukształtowana na płasko), 3 brzoskwinie i młoda czereśnia, z pestki, jeszcze nie kwitła i w tym roku nie zamierza, więc nie wiadomo, czy będzie z tej czeresienki pożytek (jeśli okaże się dzika , wytniemy). Przed drzewkami jest rabata kwiatowa. W planach była to rabata bylinowa, ale byliny też nie są wieczne i trzeba niektóre z gatunków odnawiać. Wieczne są chyba słoneczniczki. I dobrze, przynajmniej pewny kwiat, niezawodny. Stale mi też rosną jeżówki, ale dusi je mech i rogownic, polna, dzika, ale bardzo ładnie kwitnie w końcu maja, kwiaty ma takie same, jak ta ogrodowa, kutnerowata. A, bardzo dobrze  rośnie mi tam tojeść kropkowana, rozrasta się aż zbyt dobrze, wszędzie się wciska. Mam też jakieś resztki orlika, piwonie (ciekawe czy zakwitną, przesadziłam je już dwie jesienie temu), irysy, wszystkie jednej odmiany, trochę fiołków wonnych, trochę smagliczki skalnej, kępę bergenii. Zostawiłam trochę miejsca na dalie , galtonie, gladiole. Jakoś żal mi z nich zrezygnować, chociaż to zawsze sporo pracy (wkopać na wiosnę, wykopać na jesieni). Obok kwiatów rośnie budleja, jeszcze malutka, a dalej maliny, których w porę nie powycinałam, wszystko poprzerastane truskawkami, które posadził Mój przy drewnianym obrzeżu, ale wyrwały się spod kontroli. Póki owocują, niech rosną. Jest tam też rabarbar, macierzanka, lebiodka, czosnek niedźwiedzi., I poletko tulipanów, posadzonych jesienią. Po tulipanach będzie tam rosła fasolka niska. Aha, wszędzie rozsiały się margaretki, niby byliny, ale krótkotrwałe, za to rozsiewają się błyskawicznie. I kwitną wdzięcznie w czerwcu.
Na razie nie ma czego pokazywać, drzewa jeszcze łyse, mirabelka jeszcze nie kwitnie, kwiaty też nie, tylko fiołki.
Te akurat rozsiały się w trawie na "polu".

Z jednej strony otacza działkę żywopłot ze świerku. Mimo permanentnej wielkopolskiej suszy jakoś trwa i jest zielony. Przedłużeniem żywopłotu świerkowego jest żywopłot żywotnikowy (no cóż, Mój poszedł za owczym pędem i chciał szybko zasłonić sąsiedzki brzydki betonowy płot, przed oknami salonu). W linii żywopłotu rośnie też jakiś gatunek kosodrzewiny, tawuła drobna, tawuła VanHoutte'a, tawuła wczesna (ostatnio bardzo przycięta, ale się odradza i nawet będzie kwitła) .
Po przeciwległej stronie rośnie 16 (chyba) krzewów winorośli (a właściwie 15 łozy winnej i 1 winnej latorośli), a przy samej bramie dwa wielkie i stare krzewy milina (które też się rozrastają, z korzeni).
Pod winogronami rosną truskawki, na włókninie (ok 20 metrów na 0,5 metra).
Dalej jest garaż, a przed garażem mam zagonek warzywny. Właśnie jest reorganizowany, żebym miała łatwiejszy dostęp do upraw i nie musiała schylać się do ziemi (rzodkiewki posiałam pod domem, bo doczekac sie na ten zagonek nie mogę).
Pod domem na rabacie rosną 2 jabłonie i 2 brzoskwinie oraz krzak pnącej róży, przed oknem sypialni. Na rabacie wysiewam kwitki jednoroczne, rośnie też trochę truskawek, bo to południowa strona i truskawki dojrzewają tu najwcześniej. Mam tu też ogródek ziołowy: pietruszka, czosnek, szczypiorek, melisa, oregano, tymianek, mięta.
Blisko świerków rośnie spora lipa, porzeczki czerwona i czarna, na "nóżce" i dwie duże już czereśnie, wyhodowane z pestki .
Na  środku "pola" mam dwa, powiedzmy, klomby. Na jednym rosną dwie leszczyny i młoda brzoskwinia , a pod nimi tojeść, poziomki, mak wschodni, gajlardie, ciemiernik ( jeszcze kwitnie, ale widać kwiat dopiero , jak się podejdzie blisko) i tulipany, na wiosnę, opasują klomb zielonym "obrzeżem" (na razie, potem różnokolorowym). Drugi klomb, bliżej domu jest sezonowy. Teraz kwitną na nim małe żonkilki, hiacynty, zaczynają kwitnąć duże żonkile, czekają już szafirki i tulipany dostają pędy kwiatowe. Posadziłam też piwonię i margaretki, żeby kwitło coś, zanim zakwitną posadzone w maju lub końcu kwietnia dalie, kanny i gladiole.
I jeszcze na "trawie", przed tarasem rośnie morelka. Ciągle niewielka, ale niezwykła. Owocuje od czterech lat (teraz piaty sezon). Od pierwszego kwitnienia miała owoce.  Dwa lata temu miała przeszło 80 owoców! Nawet w zeszłym roku, gdy wydawało się, że przy -15 stopniach kwiaty wyschły, zakwitła. Miała policzalną ilość kwitków. Nie wierzyłam, że coś urodzi. A ta "dzielna" morelka zawiązała chyba owoce na wszystkich kwiatach. Miała 18 owoców.
W tym roku kwitnie obficie. Ale... w kwietniu przymrozki, to właściwie norma. Czy doczekam owoców? To zawsze loteria. Przecież morela, to drzewo basenu Morza Śródziemnego. Kocha ciepło. Na razie cieszy oczy kwiatami :)   Jest nadzieja.



Przed domem mam rabatkę różaną i trochę tulipanów i kwiatków wczesnowiosennych przed kuchennym oknem. Po drugiej stronie rosną bzy, a przed nimi rabatka z irysami  i kwiatami letnio-jesiennymi, które wysadzę, jak nie będą groziły już przymrozki. Obiecuję sobie, że poszukam najbliższej szkółki  bylin i pojadę kupić różne ładne i łatwe w uprawie byliny u producenta. W sklepach ogrodniczych piękne, wyrośnięte, podpędzone kwiaty duszą się w ciasnych doniczkach, wysadzone do gruntu marnieją (bardzo często).
A takie niebieskie, modre kwiatki "mrugają" do mnie gdy jestem w kuchni i na nie spoglądam.


To cebulica syberyjska, cebulki kupiła jeszcze moja mama. Ten jasny to puszkinia, rosną i kwitną obok.
No to sobie zrobiłam inwentaryzacje ogrodu. To "drobne" 1000 m kwadratowych, z czego spora część, to "pole". Ale i tak czeka mnie praca. Ale później...
Na razie dochodzę do siebie. Bo ...rower elektryczny jest szybki, ja jestem gapowata i stara, i za błędy trzeba swoje odcierpieć.  Na razie jestem uziemiona, ale wiosna wzywa...