piątek, 28 grudnia 2018

i już po...

Święta za nami. A przed nami Sylwester i całkiem Nowy Rok :) A z każdym nowym rokiem nowe oczekiwania, nadzieje i troski też (niestety). Za carskich czasów w Rosji między Świętami Bożego Narodzenia, a Jordanem (6.01.) były "swiatki" (ze starocerkiewnego - dni święte). W tym czasie przyjęte było odwiedzanie się wzajemne , czyli przyjmowanie gości i chodzenie w gości, wtedy też "pokazywano" panny na wydaniu odpowiednim narzeczonym, w towarzystwie matek, ciotek, swatek. Był to czas wolny od obowiązków służbowych, czas odpoczynku i przyjemności. I u nas w tym roku dla niektórych  też taki czas luzu można wygospodarować. Bo czy ktoś (poza handlem) naprawdę poważnie pracuje po Świętach w czwartek, piątek, przed sobotą i niedzielą, i w Sylwestra? Tak sobie dywaguję, bo dla mnie każdy dzień - niedziela (no prawie), ale wszystkie moje dzieci mają wole i raczej żadna krzywda gospodarce się nie stanie.
A moją świąteczną atmosferę podtrzymuje nadal świąteczny (nieprzesadny)  wystrój mieszkania i odwiedziny miłych gości, te co już się odbyły i te, na które jeszcze czekam (sama też w gości chodzę) :)


To zdjęcie po wyjściu gości, kiedy moja kocia mogła się w końcu w spokoju położyć na swoim ulubionym miejscu. Choinka w tym roku jest "ekologiczna". Nie, nie jest skonstruowana z gałązek, nie jest też sztuczna. To kolejny konar z dużego rosnącego świerku. W nocy prezentuje się całkiem, całkiem.


W dzień widać, że jest 'cinka', ale nam w zupełności wystarczy, a drzewo będzie rosło dalej.

Wszystkim odwiedzającym życzę wszelkiej pomyślności , dużo zdrowia i ciągle nowych wyzwań  w Nowym 2019 Roku!!!



wtorek, 18 grudnia 2018

Za chwilę Święta

Byli u mnie wnukowie. Piekli pierniczki. Od wielu lat piekłam na więta pierniczki z ciasta, które leżakowało co najmniej 4 tygodnie. To ciasto jest zwarte, trudne w obróbce. Zawsze bolały mnie dłonie, rece po takim intensywnym wałkowaniu i wycinaniu ciastek foremkami. Tradycja - istotna sprawa, ale mam coraz mniej sił "w rękach". Zaprosiłam wnuków, żeby pomogli. Spodobało im się wycinanie (wałkowanie mniej, ale dzielnie na zmianę wałkowali), a najbardziej ozdabianie pierniczków. Za bardzo się z tym ozdabianiem nie wysilali, ale zabawa była. A w całym domu pachniało piernikami, a to dla mnie zapach wiąt.

\
Pierniczki grubiutkie, bo bardzo trudno było cienko wywałkować ciasto. A duże, bo takie szybciej się wykrawało.


Wnukowe pierniczki, więcej im się zdobić nie chciało.


A ja upiekłam jeszcze piernik staropolski (też dojrzewał) i więcej piec nie będę. Wiem, że parę swoich wypieków przyniosą synowe.
Będę jeszcze piec kulebiaki z kapustą i grzybami i z mięsem (mam już farsz zamrożony), ale to na ostatnią chwilę, żeby świeże były. W tym roku postanowiłam odpuścić perfekcjonizm, na rzecz rodzinnego bycia razem. Może w te więta uda mi się odpocząć? Do tej pory czas świąteczny był tak intensywny, że odpoczywałam dopiero po.

Wszystkim miłym odwiedzającym życzę spokojnych, zdrowych, serdecznych wiąt! A przed Nowym Rokiem jeszcze się tu pojawię 

piątek, 14 grudnia 2018

Pomaganie przez porządkowanie.

Najpierw znalazłam w swojej skrzynce mailowej "ofertę". Cudzysłów dlatego, że tym razem nie wyciągają ode mnie "gołych" pieniędzy , ani nie oferują towarów. A ja się zainteresowałam, bo coś takiego akurat było mi potrzebne. Nie będę na razie akcji reklamować, bo nie mam jeszcze podstaw. Chodzi o oddawanie niepotrzebnych ubrań, a uzyskane z tego tytułu przez organizatorów pieniądze (1 kg = 1 zł) przeznaczane być mają na pomoc konkretnej osobie lub fundacji pomocowej. Pomyślałam: czemu nie? Po rodzicach zostało jeszcze dużo ubrań "czystych, całych, nieznoszonych" (takie były wymogi organizatorów zbiórki). Zapisałam się do portalu, zapakowałam ubrania w dwa 60-litrowe worki (też wymóg, że ubrań musi być minimum 10 kg, a tyle ponoć będzie po wypełnieniu dwóch dużych worków). Postępowałam zgodnie z instrukcją, umówiłam czas i datę odbioru worków (bo po worki przyjeżdża kurier pod wskazany adres), dostałam nawet informację mailem, że "kurier w drodze". I tyle. Nikt się nie zjawił do dziś. Napisałam moje "rozżalenie", bo ani kuriera, ani żadnej informacji. Nawet dostałam po dwóch dniach odpowiedź, że kłopoty organizacyjne, że dziękują za zwrócenie uwagi na problem, że umówią z kurierem nowy termin. Wszystko mailowo, telefonu nie ma, porozmawiać po ludzku nie można, same roboty, jakby. I cisza.  Od czterech dni. I tak worki "zdobią" mi korytarz. A ja czekam, nasłuchuję telefonu od kuriera (bo on mój numer telefonu ponoć ma, jakiś "on").


A mała dziewczynka czeka na pomoc. Nie mam złudzeń, że to działanie charytatywne,  komuś nieźle się opłaci zbieranie tych ton ubrań ciągle zdatnych do użycia. Ale ja ich nie potrzebuję, a moje sumienie jest spokojniejsze, że nie tylko dobrych ubrań nie wyrzucam, ale przy okazji mogę komuś pomóc.

Jak już tak się rzuciłam do przetrząsania szaf, to znalazłam ogromną ilość ubrań, nadal czystych i całych (no, nie zawsze tak całkiem całych), ale dość znoszonych. I namówiona przez znajome zadzwoniłam do najbliższej noclegowni ( nazywa się ładnie "pogotowie społeczne"). Pani powiedziała, że przyjmą wszystko, z radością, szczególnie bieliznę, pościele, ręczniki , koce. Super. Bo w końcu ile ręczników można przeznaczyć na szmatę do łazienki? Z lekkim sercem spakowałam, co mnie już nie cieszyło, co się sprało czy znudziło. Zawiozłam, szybko sprawnie odebrano worki z auta, nawet nie musiałam nosić, krótkie dziękuję. I więcej miejsca w szafach. 
A jeśli przed Świętami nikt po powyższe worki się nie zgłosi, to zaniosę je na plebanię. Tak mi poradziła sąsiadka. Mają tam jakieś panie koordynujące "dary". Tu jest wieś i podobno nadal wielu osobom  przydadzą się różne ubrania. Zobaczymy. Pomagając czujemy się lepsi? No i dobrze. Lepiej czuć się lepszym niż gorszym, czyż nie?  Zwłaszcza przed   Świętami.


piątek, 7 grudnia 2018

Guziki

Porządkując mieszkanie po rodzicach, co rusz natrafiam na "skarby", rzeczy zachomikowane przez moją mamę na "zaś", na "wszelki wypadek". To wojenne pokolenie, pokolenie niedoborów, tak miało: wszystko może się "potem", kiedyś przydać. Trzeba było zrobić zapasy. Dotarłam do szaf, do których mama nie zaglądała od wielu lat (nikt tam nie zaglądał od co najmniej 10 lat, bo to tzw. szafki na "wyżkach", dostać się do nich można tylko po drabinie, a mama na drabiny nie wchodziła od dawna). W osłupienie wprawiły mnie słoje z cukrem, na oko 3 kg, z datą 2002 rok. Cukier ładny, gruboziarnisty, duże kryształy. Słoje szczelnie zamknięte, cukier, jak nowy, wszak się nie psuje,  (mam nadzieję, że to cukier, jeszcze nie próbowałam), jest też sól, miałka około kilograma. Po co te zapasy?? Nie rozumiem, czemu upchnięte "na dnie" wysokiej szafy ?? Sprawdzę i zużyję (w końcu jestem poznanianką), jedzenie (i nie tylko) nie może się zmarnować.
W innej szafie "na wysokościach" odnalazłam kilka worków z guzikami. Te z kolei mnie rozczuliły. Skrupulatnie pozbierane, odcięte od nienoszonych już ubrań, może zapasowe, może znalezione jakieś urwane. Mnóstwo, najróżniejszych, we wszystkich kolorach tęczy i we wszystkich rozmiarach.


I co ja mam z nimi zrobić (tu widać tylko wierzch głębokiej miski)? Szkoda, że nie znalazłam tych guzików wcześniej. Kuzynka zbierała wszelkie guziki do szkoły, gdzie młodzież z guzików robiła "obraz"  z okazji Stulecia niepodległości. Już im guziki niepotrzebne. Czy mam tak po prostu przechylić tę miskę i wysypać guziki do śmieci? Segregowanych (czy to jest plastik)? Nie, nie, jeszcze trochę u mnie poleżą. Może moja mała wnusia zechce się pobawić tymi największymi guzikami za jakiś czas? A może macie jakiś pomysł ? Chętnie się podzielę tym bogactwem. Bo mnie od tego wszelkiego odzyskiwanego, z czeluści szaf, dobra już głowa boli. I jak tu wprowadzać w życie idee minimalizmu?

niedziela, 2 grudnia 2018

O włosach trochę

Byłam u mojej pani fryzjerki i tak mnie naszło. Fryzjer ma niecodzienną możliwość dotykania włosów i głów, niezliczonej ilości odmian włosów i kształtów głów. Kiedy dotykaliście włosów innych niż swoje ? To nie jest przyjęte w naszej (i nie tylko w naszej) kulturze. Bo to przekroczenie granicy intymności. A fryzjerowi pozwalamy (i jeszcze za to płacimy). Oczywiście są ludzie, którzy nie lubią, "obcego" dotyku, nie uznają żadnych masaży,ani zabiegów kosmetycznych, a włosy albo sami sobie podcinają, albo zapuszczają długie. Ale człowiek potrzebuje dotyku. Czasem nawet taki formalny, profesjonalny dotyk pomaga, nie tylko fizycznie, także psychicznie. Dlatego niektóre panie idą do fryzjera poprawić sobie nastrój. Wiadomo, że poprawiając wygląd poprawią i nastrój, a do tego poczują się "zaopiekowane', "pogłaskane".
A z tym dotykaniem cudzych włosów, to miałam parę dni temu takie zdarzenie: schodziłam po dość zatłoczonych schodach w pewnej galerii handlowej. Byłam z mężem, ale on został parę stopni dalej. Tuż za mną schodziły dwie młode dziewczyny, sądząc po głosach. Nie mówiły po polsku, nie przysłuchiwałam się i , oczywiście, nie oglądałam się. W pewnej chwili usłyszałam, że Mój coś mówi ( a już zaszliśmy na równy poziom). Mąż dołączył do mnie, a ja spytałam z kim rozmawiał. Okazało się, że jedna z dziewczyn dotknęła moich włosów (nic nie poczułam), a Mój żartem powiedział jej, żeby nie dotykała, bo to włosy "zastrzeżone" jego żony.
Dziewczyny się spłoszyły i zniknęły. Nie widziałam ich. Ciekawe, czy to były fryzjerki? ;)  


A to już po wizycie u mojej  pani fryzjerki (która dba o moją fryzurę już od 25 lat!).