poniedziałek, 4 czerwca 2018

Moje róże

Kocham róże od zawsze. Do ślubu miałam bukiet z jedenastu długich ciemnoczerwonych róż (baccara), podtrzymywałam je przedramieniu, jak się podtrzymuje niemowlę (lub kota), a asparagus spływał prawie do ziemi. Potem, na ogrodzie rodziców, jedyną udaną różą była (i jest do dziś) czerwona róża pnąca. Inne róże jakoś nie  chciały rosnąć. Bo mówią, że róża jest kapryśna i wymagająca. Być może. Moje obecne róże są jakby specjalnie dla mnie, niewymagające i "poczciwe". Kupione za "grosze" (róże rabatowe za 4 zł, a wielokwiatowe za 10) w pobliskim gospodarstwie ogrodniczym. Kupione z 10 lat temu na wiosnę, jeszcze bez kwiatów, te tańsze bez liści i ziemi. jakiego będą koloru nie wiedziałam. I nie dbałam o to. Potem się okazało, że dwa odcienie różowego obok siebie trochę może się gryzą, ale w tym roku tego nie widać. Jestem leniwą ogrodniczką, nie chucham i nie dmucham na moje róże. Podlewam jedynie. Nawet specjalnie nie zasilam (może raz do roku trochę azofoski sypnę), w zeszłym roku popryskałam na grzyby, bo dostały plamy na liściach (nie lubią u mnie zbytniej wilgoci, chociaż w Szkocji im bardzo służyła). Moich róż nie przycinam też prawie, jedynie cięcia korekcyjne, no i tnę z wyczuciem na kwiat cięty, do wazonu. A na zimę obsypuję nasadę ziemią i (albo) jedliną. I zaklinam pogodę, żeby była łaskawa dla moich róż (bo już mi przed laty prawie wszystkie zmarzły, odbiły od korzenia i z tej części przykrytej ziemią). Mam tylko 10 róż. I właśnie kwitną mi, jak szalone. Przez ten wściekły upał i brak deszczu (u mnie 5 tygodni nie padało, burze i deszcze nas omijają) zaczynają już przekwitać. Ale mam nadzieję, że jeszcze zakwitną później, jak co roku :) 


Tu widok ogólny rabatki przed oknem kuchennym.


To róże rabatowe, nie wiem, jaka to odmiana .


To Comtessa, róża wielkokwiatowa. Pachnąca.


To moja królowa, na ogólnym zdjęciu widać ją z tyłu (przy kranie), nie znam nazwy, ale to róża wielkokwiatowa, pachnąca (jak wszystkie moje róże), wyrosła mi na 2 metry i muszę ją po kwitnieniu przycinać, bo niedługo nie dosięgnę do kwiatów.


I na koniec róża przed oknem sypialni, przycinana przez Mojego (mnie zawsze żal), żeby było trochę świata spoza niej widać ;)
Róże, te moje, łaskawe dla mnie, nie kapryszą, wiedzą, że nie mam zbyt wiele czasu i sił na nie. Dziś posadziłam w końcu resztę cebul gladioli i resztę bulw dalii (większość jest już całkiem spora, wyrośnięta, a na tę resztę nie miałam do tej pory miejsca i czasu). Posadziłam je teraz po tulipanach. narobiłam się, jak za karę. Ale jak sama sobie nie posadzę, to nie będę mieć latem (i jesienią) kwiatów. A mam tych cebul i bulw zawsze sporo. I nie mogę (nie mam siły i woli) wyrzucić, zrezygnować z posadzenia tego, co sama wyhodowałam i wykopałam przed zimą. Jeszcze nie. Póki wciąż starcza mi sił - posadzę. Przecież kiedyś tych sił zabraknie i nie będzie głowy (i rąk) do kwiatów.
A na razie cieszmy się różami, póki kwitną i cieszą zmysły :)