wtorek, 1 maja 2018

Kordoba i jeszcze trochę Andaluzji

"Kordoba Omajjadów. Półmilionowa stolica kalifatu, z tysiącami domów, pałaców, gajów, fontann, uroczych mostów przerzuconych na Gwadalkiwirem. Miasto setek meczetów, łaźni publicznych, bibliotek. Do sławnego uniwersytetu zjeżdżają nie tylko wyznawcy islamu. Wysoki poziom nauk filozoficznych, ścisłych, medycznych przyciąga słuchaczy nawet z "niewiernej Europy,
Tak wyglądała Kordoba tysiąc lat temu, zanim kastylijscy królowie nie wyparli z niej mauretańskich władców." Tak pisał o Kordobie Antoni Piskadło w wydanej 40 lat temu książce "100 najsłynniejszych budowli".
Bo właśnie w Kordobie znajduje się opromieniony sławą główny meczet Kordoby, najwspanialsze dzieło architektury islamu w Europie - Mezquita. Budowla ta przetrwała do naszych czasów dzięki (z powodu) jednemu z biskupów  Kordoby z czasów panowania Carlosa V (XVI w), który chciał się przypodobać władcy i wbudował w środek meczetu katedrę katolicką. Carlos V, gdy odwiedził to miejsce, stwierdził z żalem: jak można było uszkodzić coś tak niepowtarzalnego (meczet), żeby zbudować coś, co jest w każdym mieście (kościół katolicki). Pierwotne założenie zostało zniekształcone, ale to co pozostało z meczetu nadal robi ogromne wrażenie. To budowla o bokach 180x130 m, budowana od VIII do X wieku, jednopiętrowa, z zewnątrz nie przyciągająca uwagi. Wnętrze robi kolosalne wrażenie. W każdym razie mnie poruszyło. Wypełnia je nieogarniony, na pozór, las kolumn połączonych podwójnymi łukami, rozchodzący się we wszystkich kierunkach. Tylko tyle i aż tyle. I mimo tłumów turystów - niebywały spokój, harmonia, niezwykły nastrój. I pustka.

katolicka katedra płynnie "wyrasta"z meczetu, gdyby nie kościół, pewnie rozebrano by ten symbol minionych "niesłusznych" czasów.




A tak wygląda meczet z wbudowana w niego katedrą i starożytnym mostem na rzece Gwadalkiwir (makieta w centrum informacji turystycznej) .



A oto i most z widokiem na katedrę, którą mieszkańcy Kordoby nazywają i tak Mezquita , czyli meczet.
Kordoba, to przede wszystkim Mezquita, ale nie tylko, to zabytkowe mury miejskie, otaczające stare miasto, to sama Starówka - plątanina wąskich uliczek, małych placyków, uroczych patio, z lokalami w ogródkach na świeżym powietrzu, małe sklepiki z biżuterią, ceramiką, wyrobami ze skóry i korka, jednym słowem z wyrobami miejscowego rzemiosła. Bardzo mi się podobała stara Kordoba.

 
I jeszcze było ciepło, gorąco  (na pewno ok +30 st w słońcu) i cieszyłam się, że jestem w Kordobie w kwietniu, bo letniego skwaru bym nie zniosła.
 Wycieczka była bardzo intensywna, codziennie przez 6 dni zwiedzaliśmy inne miasto, nasza pilotka i przewodniczka bardzo starała się powiedzieć nam o danym miejscu wszystko. Nawet po kilka razy. Trochę to męczyło. Ale lepiej więcej, niż za mało (przecież zawsze można się wyłączyć, nie słuchać).
Największym miastem odwiedzonym przez nas była Malaga. To miasto dopiero od mniej więcej 50 lat "wybuchło", od czasu, gdy po śmierci dyktatora generała Franco Hiszpania otworzyła się na świat i gdy ów świat odkrył Costa del Sol - Słoneczne Wybrzeże. dzięki turystom Andaluzja odżyła, przestała być najbiedniejszym regionem Hiszpanii. I Malaga z niewielkiego rybackiego miasta stała się drugim co do wielkości miastem Andaluzji (stolica regionu  i tym największym miastem jest Sewilla, której niestety nie widzieliśmy).
W Maladze nie ma zbyt wielu zabytków, ale to także miasto z długa historią, także z okresu Maurów. Są  tu twierdze: niższa Alkazaba i wyższa - Gibralfaros, do niej zawozi się turystów, bo z niej rozciaga się wspaniały widok na miasto i zatokę.


Na pierwszym planie arena walki byków, dalej port.
W Maladze, w starej części miasta, wokół katedry z XVI wieku, z jedną wieżą (na drugą zabrakło funduszy i nigdy jej nie dobudowano) zwanej Manqiuta - Jednoręka, rozchodzą się przytulne uliczki, szersze i węższe - deptaki spacerowe, ze sklepami wszystkich światowych marek.  W czasie, gdy byliśmy w Maladze, odbywał się tam festiwal filmowy. Gwiazd światowego kina nie spotkałam, ale widziałam Ewę Wiśniewską (wracaliśmy tym samym samolotem) i Magdalenę Cielecką.
malagę wspominam miło, bo po pierwsze wypiliśmy sobie malagę w Maladze , a po drugie Mój kupił mi bluzkę w Desigualu :)

Tu - Jednoręka:)


Potem, w następnych dniach byliśmy w Rondzie, Benalmadenie - Pueblo i w Mijas. O Rondzie zapewne słyszeliście: niezwykłe zabytkowe miasto po dwóch stronach bardzo głębokiego wąwozu (160 m w najgłębszym miejscu). Starsze miasto, z wąskimi białymi uliczkami z XV-XVI wieku łączy z "Nowym" miastem niezwykły most, most - symbol miasta. A nowe miasto liczy sobie też już 400 lat :)

A most w obecnym kształcie powstał w końcu XVIII wieku.


Jeszcze widok na starszą część, nad skalnym urwiskiem, zdjęcie z mostu.

W nowszej części miasta znajduje się najstarsza w Hiszpanii (ponoć) arena do walki byków. Widzieliśmy ją tylko z zewnątrz. Przy każdej arenie zawsze jest też muzeum, poświęcone najsławniejszym torreadorom i walkom. Jest tez zawsze kaplica. To w końcu potyczka na śmierć i życie, czasem pierwszy ginie torreador (byk ginie i tak zawsze).


Taka dość niepozorna rotunda z zewnątrz.

Ostatniego dnia wycieczki pojechaliśmy do dwóch białych miasteczek , dawnych pueblo. Jedno z nich, to stara, najstarsza część znanego obecnie kurortu - Benalmadena. Ta stara część położona jest wyżej, w pewnej odległości od wybrzeża. Dawniej andaluzyjczycy nie lubili morza, kojarzyło im się tylko z ciężką pracą rybaka i z najazdami wrogów, chcieli się od tego odciąć. To pueblo nieczęsto jest odwiedzane przez wczasowiczów korzystających z uroków plaży i rozrywek w jej pobliżu. Moja znajoma spędziła 7 dni w kurorcie Benalmadena, ale w pueblo, czyli w zabytkowym starym centrum nie była. Nie wiedziała, że jest "tam wyżej" cos ciekawego do zobaczenia. Gdyby nie wycieczka, ja też bym pewnie nie wiedziała.

    

To bardzo charakterystyczny widok: przydomowy ogródek doniczkowy :), w każdym z mniejszych miasteczek takie widziałam, na chodniku, przy wejściu do domu.


W Benalmadenie jest też ta oryginalna budowla - buddyjska stupa (której autorem był polski architekt, buddysta , nazwiska nie zapamiętałam). Stoi na wysokim klifie, zwrócona w stronę morza (a wiało tam okrutnie).

Pól godziny później i kilkanaście kilometrów wyżej byliśmy już w małym miasteczku, przytulonym do zbocza góry. Mijas (czyt, Mihas). Białe pueblo - urocze miejsce. Tylko byliśmy tam w niedzielę i były tam tłumy, oprócz obcokrajowców także Hiszpanie całymi rodzinami (czyli co najmniej 3 pokolenia).   


W drugą stronę przy dobrej widoczności widać morze (w dniu naszego pobytu nad doliną leżała mgiełka).
W Mijas mieliśmy czas dla siebie. Wypiliśmy smaczną kawę (cena "na wysokości" - 2 Euro, a zwykle wszędzie 1.30 - 1.70 najwięcej) i zjadałam jedyne ciastko w czasie całej wycieczki! Nie zachęcały, jakieś wszystkie z francuskiego ciasta albo jak amerykańskie paczki z dziurką, albo mufiny. Nic ciekawego. A tu był jakiś wyrób własny, no i tak dość gumowaty, ale oryginalny.

Po powrocie do hotelu, nad samym morzem w malutkim El Morche, poszliśmy na spacer wzdłuż morza. Plaża nie zachęcała do spacerów, piasek jak przysłowiowa czarna ziemia, miałam obawy, że sobie nogi pobrudzę (jak przy pracy w polu). Ale morze cudne, szmaragdowe fale bijące o brzeg. I piasek też ciepły, żwirowy, tyle, że popielaty.
A przy plaży promenada, deptak, z kawiarenkami, restauracjami.  Całkiem przyjemnie, no i tłoku żadnego.

Zamiast plażowiczów - wędkarze. Wędkować wolno od 21.00 do 9.00, ale to pewnie w sezonie, a gdy nikt nie plażuje, to cały dzień?



I to juz prawie cała wycieczka. Ale byliśmy jeszcze poza Hiszpanią - na Gibraltarze Jej Królewskiej Mości Elżbiety II. O tym napiszę jeszcze kiedyś.
 

11 komentarzy:

  1. Wspaniała wycieczka. Ciekawie się z Tobą zwiedzało :)
    Podziwiam zawsze te miniaturowe ogrody doniczkowe. Ile pracy trzeba włożyć, żeby przy tak wysokich temperaturach utrzymać w nich życie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam starszą panią, taką babcię z wężem ogrodowym w ręku, polewającą wszystko jak leci, z góry, na chodniku - jezioro, musieliśmy przejść na druga stronę ulicy. Ale podlewanie z konewki, to syzyfowa praca.

      Usuń
  2. Powiem jedno - nie do uwierzenia, że są na świecie takie wspaniałości :-) Wszystko mnie zachwyca, te wąskie uliczki, białe domy, mosty. Cudna wycieczka:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, wiesz, "wszystkiej wódki nie wypijesz"(jak mawiają Rosjanie), wszystkich cudów świata nie zobaczę, ale próbować trzeba ;) I stale mam dylemat: czy więcej kultury, czy natury. Przyroda nieco dalej od Polski jest inna i też fascynująca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ tam było cudnie!!!
    Wspomnienia na całe życie pozostaną.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Szkoda, że w takim szybkim tempie. Zabrakło czasu na kontemplowanie tych widoków, tych przeżyć. No, ale teraz mam na to czas :)

      Usuń
  5. Dziękuję za piękną podróż. Chętnie sama pojechałabym tam i powędrowała tymi uliczkami
    Pozdrawiam majowym porankiem

    OdpowiedzUsuń
  6. I ja ciebie pozdrawiam wiosennie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam na kolejne wędrówki
      Pozdrawiam zapachem konwalii

      Usuń
  7. Piękna wycieczka. Tylko pozazdrościć 🤗

    OdpowiedzUsuń
  8. A Ty już byłaś na Maderze? Czy własnie się szykujesz?

    OdpowiedzUsuń