środa, 14 marca 2018

Co zrobić z tymi "wspomnieniami"?

Dzieci porządkują strych na daczy Dziadka. Dom na tamtym ogrodzie zbudowaliśmy 34 lata temu, własnoręcznie, rękami mojego taty i Mojego. W zgrzebnych latach osiemdziesiątych, latach niedoborów wszelkich. Wtedy wszystko, co dostawaliśmy od rodziny i znajomych mogło się przydać. Potem, gdy zaczęło by wszędzie wszystkiego pełno sami zaczęliśmy na daczę zwozić rzeczy zbędne, ale jeszcze w dobrym stanie, bo "może się przydać", takie "przydasie". I teraz dzieci próbują pozbyć się tych przeterminowanych "przydasiów", pokrytych kurzem, zjedzonych przez roztocza, zwilgotniałych po zimie w nieogrzewanym domu. Z tak zwanymi lumpami jakoś sobie wspólnie radzimy: stare kołdry, jeszcze z waty, poduchy, stare koce - jeśli w miarę czyste i całe - do kontenera, może papier czerpany zrobią? Zniszczone bardziej - do śmieci. Ale na stryszku były tony książek! Książki z mojego dzieciństwa i młodości, książki z dzieciństwa moich dzieci. Siedzę nad kartonami i próbuję te książki segregować. Nie mam siły, po prostu nie mogę tak bezboleśnie oddać ich na makulaturę. Czuję fizyczny ból przed wyrzuceniem książki do śmieci. Jeśli jest poszargana, to ból mniejszy. Ale jeśli tylko papier nieco zżółkł, druk wyblakł? (to te niedobory lat 80-tych). A tyle wspomnień cudownych przeżyć: Historia żółtej ciżemki A. Domańskiej, Ślady rysich pazurów W.Żółkiewskiej(coś dla tych "nowych", którym amputowali pamięć historyczną), Koniec wakacji J. Domagalika, Za minutę pierwsza miłość H.Ożogowskiej, Dzieci Warszawy M. Zarębińskiej, Stawiam na Tolka Banan Bahdaja. Te książki na razie odłożyłam, do biblioteki się nie nadadzą, zbyt zgrzebne, nie dość estetyczne, jak na obecne czasy. Może wnuki zechcą do nich sięgnąć? A może i ja przeczytam je na nowo? Zaczęłam od kartonu z książkami młodzieżowymi, znalazłam też wiele bajek, baśni, książeczek dla młodszych dzieci. Część odłożyłam, żeby postawić na takiej półce, z której można sobie wziąć książki bezpłatnie. Zauważyłam taką biblioteczkę w sąsiednim miasteczku, w centrum handlowym. Komiksy z Thorgalem może mogłabym sprzedać, ale gdzie? Przez internet? Z Allegro nie korzystam.  Mam jeszcze dwa wielkie kartony, aż się boję do nich zaglądać. Może zamknąć oczy i wywalić na makulaturę? Do niebieskiego worka?  Ale to tak, jakbym pozbywała się wspomnień, a wiele książek ciągle mi przypomina tamten czas dawno miniony. Jeszcze pamiętam. To dobre wspomnienia.
I właśnie przeglądając książki natknęłam się na stos kartek świątecznych, które zapewne miały być spalone w kominku, ale komuś się zrobiło żal, wtedy, dawno, i wylądowały na stryszku . To kartki z życzeniami od niezliczonych znajomych Rodziców i od dalszej rodziny. Niektórych osób nigdy nie poznałam, ale przez wiele lat spływały od nich życzenia na Święta. Prawie wszyscy już odeszli . Trafiłam na życzenia od niezwykłej osoby. I się zadumałam i zaczęłam wspominać.
Pani nazywała się Franciszka Domek.  Pochodziła ze wsi Szczawa w Gorcach. Tam przeżyła całe życie, tam zmarła w początku lat 90-tych, przeżywszy  nieco ponad 70 lat.
W końcu lat 50 -tych spędzaliśmy co roku  miesiąc wakacji w Szczawie, wynajmując pokój w domu rodziny pani Frani. Dom był dwuizbowy: kuchnia i izba. Izbę wynajęto nam, letnikom. W kuchni nocowali : gospodarz, gospodyni, ich syn nastoletni, mama gospodarza i siostra, czyli pani Frania. Była biedna, bez posagu, bez ziemi, chociaż ładna i dobra, nie znalazła męża. Pamiętam, jak  zajmowała się mną, opiekowała, śpiewała mi i opowiadała o górach ( od 3 do 5 roku mojego życia). Niezwykłą sympatią darzyła moją mamę. Panie, jakby z dwóch kosmosów, do końca życia pani Frani pisały do siebie listy. Pewnie dzięki tej korespondencji pojechaliśmy do Szczawy znów, gdy miałam 9 lat. Ten pobyt pamiętam doskonale. To były fantastyczne wakacje, dzięki gromadzie miejscowych  rówieśników, z którymi przepadałam na całe dnie. Pani Frania miała ukończone zaledwie 4 klasy szkoły powszechnej. A jednak pisała listy. Przelewała swoje myśli  na papier i zawsze życzyła całej naszej rodzinie wszelkich łask i zdrowia (mama regularnie wysyłała jakieś paczki w góry, bo pani Frania miała siostrę z gromadą dzieci , w sumie 8, no i bieda tam była wielka). I znów po latach, dzięki pani Frani pojechałam do Szczawy, już jako mężatka, z dwójką synów. Mieszkaliśmy wtedy u jednej z siostrzenic pani Frani. I dla moich synków te wakacje również były niezapomniane, pełne wolności i zabaw z rówieśnikami.  A pani Frania, po śmierci mamy i gospodarzy została w domu brata z jego synem, synową i ich dziećmi (jedno z dzieci miało trisomię i pani Frania "nadała się" na cierpliwa opiekunkę). Mieszkała kątem, bardzo cicho stwierdzała, nie skarżąc się nawet, że nowa gospodyni jest niedobra. Była bardzo biedna, jedyne pieniądze, to była zapomoga z gminy. Pomagała jej wtedy siostra, której dzieci się już wszystkie usamodzielniły i dobrze sobie radziły. Pani Frania żyła nadzieją, że zanim umrze przeprowadzi się do nowego domu najmłodszego brata, który wybudował się na ziemi po rodzicach, po sąsiedzku i na emeryturze chciał wrócić ze Śląska w rodzinne strony (nie wiem na pewno, ale chyba pani Frania zdążyła przed śmiercią zamieszkać w tym domu brata, mając pierwszy raz w życiu swój pokój). Wtedy podczas pobytu z dziećmi często chodziliśmy do pani Frani i ona nas odwiedzała, zawsze uśmiechnięta, pogodna i życzliwa. Na pożegnanie przyniosła nam butelkę miodu spadziowego (którą kupiła lub dostała w prezencie). To był niezwykły podarunek. Pani Frania pamiętała, że podczas poprzednich pobytów w Szczawie rodzice zawsze kupowali miód spadziowy w pasiece nad rzeką Kamienicą. Ten miód mojego dzieciństwa miał jedyny niepowtarzalny smak. Nigdy więcej, nigdzie indziej miód spadziowy nie miał tamtego smaku. I dostaliśmy butelkę takiego miodu  - płynnego, ciemnobursztynowego. Niesamowite, ale ten miód po 25 latach miał dokładnie taki smak, jak pamiętałam. Smak mojego dzieciństwa. Pani Frania całe życie ciężko fizycznie pracowała, dla innych, nie dla siebie, a jednak zachowała do końca niezwykłą łagodność, pogodę ducha, życzliwość dla ludzi. Zawsze pisała, że modli się o zdrowie  i łaski dla naszej całej rodziny. Mogę sobie  wyobrażać, że głos tej czystej duszy został wysłuchany.
I znalazłam teraz kartkę z jej życzeniami :
Drodzy i Kochani Państwo
Z okazji Świąt Zmartwychwstania Chrystusa Pana jak najlepsze życzenia Radosnego Alleluja oraz Wiele łask Bożych smacznego święconego jajka życzy F.D. dla Pani i Pana i Pani Hani z Mężem i dziećmi. Mocno ściskam i całuję wszystkich. (oryginalna pisownia).
I jak tu się nie wzruszyć.
A gdy kiedykolwiek w czasie przejazdów po Polsce droga wypada mi przez Szczawę zawsze zatrzymuję się przy małym cmentarzyku i zapalam świeczkę pani Frani.

 

19 komentarzy:

  1. Życzenia piękne, takie trochę staromodne, ale bardzo eleganckie.
    Z książkami, o jakich piszesz jest zawsze problem, wiem to z autopsji. sama zostawiłam książki z dzieciństwa dla syna, ale dzisiaj młodzi czytają co innego, niektóre treści już do nich nie docierają, mają swoich idoli, swoje narracje...znamię czasu.
    Te same tytuły, które wymieniasz mam w swojej bibliotece i niestety dzieci po nie rzadko sięgają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla obecnych młodych książki pokolenia ich rodziców czy dziadków, to już starocie, książki historyczne. Spróbuję zainteresować nimi wnuka, gdy u mnie będzie. Nie zechce czytać, trudno, zostawię na moim strychu, niech się potomni martwią.

      Usuń
  2. Jaka wzruszająca historia... cieszę się, że o tym napisałaś. A książek tez jakoś nie umiem wyrzucać :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się cieszę, że zainteresowałam i że się podobało :) Książki wybrane tez sobie zostawiam.

      Usuń
  3. Takie porządki zawsze są okazją do wspomnień. Zawsze znajdzie się coś co zaginęło, coś o czym zapomnieliśmy i oczywiście masę niepotrzebnych rzeczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie przeglądam książki z mojego dzieciństwa, ależ ich dużo. I chyba niektóre znów przeczytam;) Przywołują miłe wspomnienia.

      Usuń
  4. piękne wspomnienia , zwłaszcza o Pani Frani
    wieczorowo pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz, co książka, to wspomnienie. Dobrze, że jestem w domu, a na dworze brzydko, mam czas ;)

      Usuń
  5. Komentarz testowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bożenko, czy coś napisałaś więcej? Ja Cię widzę:) I zapraszam!

      Usuń
  6. witaj Haniu, jestem po przeszkoleniu w kwestii komentowania;) Napisałam przed chwila dłuższy komentarz ,nacisnęłam 'podgląd' i .. zniknęło. :) Fujara jestem jednak okropna! Więc jeszcze raz próbuję;) <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Noo.. udało się ! :-D
    Haniu ,jak zawsze bardzo ciekawy wpis! Miło się czytało ,bo mam podobnie w kwestii książek i karteczek! Od sympatycznej pani z Krakowa z którą poznałam się prawie 40 lat temu na wczasach nad morzem, mam całe pudło świątecznych przepięknie napisanych kartek.. Nigdy ich nie wyrzucę, najwyżej pudło zmienię na większe ;) Serdecznie Cię ściskam w tę wiosenno/zimową noc! B.
    p.s. chyba zegar przy dacie zle nastawiony..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Bożenko! A z zegarem zauważyłam, ale nie umiem sama tego zmienić, a nie ma mnie kto przeszkolić, póki co. Trudno, nie jestem w tej kwestii perfekcjonistka ;)

      Usuń
  8. Piękna opowieść o fascynującej kobiecie. W dzisiejszych czasach niektórzy mają pokończone fakultety, a wysławiać się i pisać poprawnie nie potrafią. Co do książek, to doskonale rozumiem Twój dylemat. Też nie potrafię wyrzucić do śmieci lub porwać na makulaturę nawet podręczników, z których korzystał mój syn. Do antykwariatu też nie odda się, bo nie przyjmują. Jedyne wyjście(a wymienione przez Ciebie pozycje, to bardzo cenne choć pożółkłe książki), to znalezienie organizacji, która wspiera Polaków na kresach i zaproponowanie przekazania wybranej rodzinie lub polskiej szkole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja mam zjednywała sobie ludzi.
      Znalazłam taka półkę, na którą ludzie odkładają książki, a inni zabierają, które ich zainteresują. Zaniosłam tam sporą partię moich. Za jakiś czas zawiozę znów trochę, zobaczę czy "schodzą". zapytam w naszej małej bibliotece, czy nie znają organizacji, które zechciałyby więcej książek. Na pewno część moich książek ta biblioteka też przyjmie, a resztę zostawię na razie u siebie na górce. Może wnuki coś z tego przeczytają?

      Usuń
  9. Gdy przeprowadzalismy się z miejskiego mieszkania w bloku do MBD nad niedalekim jeziorem, też miałam dylemat, co z książkami. A miałam prawie wszystkie od czasów nie tylko dziecięctwa, ale i młodosci, nie mówiąc o wieku dojrzałym. Wyrzucenie lub oddanie na makulature nie wchodziło w grę. Poszłam zatem do miejskiej biblioteki i tam okazało sie, że przyjmą wszystko, a w razie czego podzielą się z ośrodkami pomocy społecznej, domami starców lub domami dziecka. A było tego dwie ogromne walizy. Udało się i nie mam więc wyrzutów sumienia, że zmarnowalam jakakolwiek książkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja miasteczkowa biblioteka też przyjmuje w zasadzie wszystko, ale te książki młodzieżowe nie są już ładne, często mają pożółkłe kartki, wydawane w latach 80-tych na kiepskim papierze (o tych z rozerwanym grzbietem nawet nie wspomnę). Odłożyłam spory stosik tych najporządniejszych, może się zainteresują. Ale podobno w tych czasach młodzież mało czyta. Nie wyrzucę i nie spalę, wiem na pewno, najwyżej znów upchnę na swojej górce. Zwiększając entropię...

      Usuń
    2. Cieszę się Aniu, że mnie znalazłaś!

      Usuń
  10. Piękne wspomnienia :)
    Faktycznie, gdy przypomnę sobie jakość wydawanych dawniej książek, nadziwić się nie mogę, że książki można teraz kupić za grosze, choć wydane na świetnym papierze, z mnóstwem kolorowych ilustracji i w porównaniu z tymi sprzed laty, wyglądają zupełnie inaczej.
    Czasy w tej materii bardzo się zmieniły....

    OdpowiedzUsuń